„Dlaczego dałem się w to wrobić?" — pomyślał Eichi po raz tysięczny w ciągu tego dnia.
Stał właśnie przed nowoczesnym budynkiem, w którym nigdy w życiu nie rozpoznałby szkoły, gdyby nie powiedział mu tego Elias, mały, gruby satyrek, z którego winy w ogóle się tu znalazł. Chociaż to i tak nie on był najgorszym elementem całej tej sytuacji, a Lizzie, bez przerwy o czymś nawijająca. Żałował, że nie wziął ze sobą zatyczek, bo już powoli zaczynała go boleć od tego głowa.
Nowa misja, na której znalazł się zdecydowanie wbrew własnej woli, miała polegać na bezpiecznym przetransportowaniu nowo odkrytego herosa do obozu, bo oczywiście potwory już zaczęły podążać jego śladem. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby Elias nie oświadczył, że do tej misji potrzebuje akurat Lizzie. Sam nie zdołał przekonać tego wyjątkowo upartego osobnika do współpracy i uznał, że tylko córka Hefajstosa ma jakiekolwiek szanse. Ale nikt o zdrowych zmysłach nie wysłałby Lizzie samej na misję, toteż trzeba było jej dobrać towarzysza. Andrew nie mógł się wybrać, bo akurat złapał grypę, a wszyscy inni zdążyli się wystarczająco wcześnie wycofać, więc to przykre zadanie spadło na Eichiego.
Teraz wszyscy troje mieli wkroczyć na teren szkoły, ubrani w mundurki, które Elias zdobył przy okazji poprzednich wizyt. Przebranie się za uczniów oczywiście nie gwarantowało im powodzenia, ale miało jedną zaletę — Lizzie musiała zmyć swój krzykliwy makijaż i postawić na coś bardziej stonowanego, dzięki czemu przynajmniej tak nie torturowała biednych oczu Eichiego. On sam nie bardzo był do tego pomysłu przekonany, bo wątpił, że zdołają się wmieszać w tłum, a nawet gdyby, to jeśli ten heros rzeczywiście był tak uparty, jak Elias mówił, to przypuszczał, że przysłanie tu akurat Lizzie tylko bardziej go zniechęci.
— A właściwie czemu musimy wejść do szkoły? — zapytał w końcu. — Nie łatwiej byłoby zastać go w domu?
— To szkoła z internatem — wyjaśnił Elias. — Uczniowie spędzają na terenie szkoły większość czasu. To znaczy, za niedługo są święta, ale nie możemy tyle czekać.
Przeszedł przez bramę, a herosi podążyli jego śladem. Eichi starał się sprawiać naturalne wrażenie, ale miał wrażenie, że za chwilę na pewno wszyscy przenikną jego przebranie. Zresztą, nie chciało mu się wierzyć, że w szkole takiej jak ta nikt nie sprawdzał tożsamości przybyłych.
— Nie będziemy wchodzić do środka — uspokoił ich Elias. — Za chwilę będzie przerwa obiadowa, a wtedy wszyscy idą na stołówkę. Tam nie sprawdzają tożsamości.
Eichi domyślił się, że weszli jeszcze przed dzwonkiem, żeby nie zgubić się później przed tłumem uczniów. Lizzie natomiast niezbyt zdawała się ich słuchać i obracała głowę we wszystkie strony, jakby jeszcze nigdy nie widziała czegoś takiego.
— Niezła ta szkoła — powiedziała. — Ja chodziłam do jakiejś nudnej publicznej, była cała szara i śmierdziało tam.
Nikt nie odpowiedział na jej uwagę. Znaleźli się właśnie przed stołówką, ale jeszcze nie przekroczyli jej progu. Eichiemu wydało się dziwne, że w ogóle znajdowała się w osobnym budynku, a także fakt, że miała kilka pięter. Albo to była bardzo potężna stołówka, albo w tym budynku znajdowało się coś jeszcze. To drugie było bardziej prawdopodobne.
I wreszcie na horyzoncie zjawili się uczniowie. Nie żeby to jakoś ułatwiło im zadanie, bo teraz było ich tam mnóstwo i Eichi nie był pewien, jak mają wypatrzeć właściwą osobę. Mimo wątpliwości podążył jednak za Eliasem i Lizzie do stołówki. Tam, ku swojemu przerażeniu, musiał wziąć talerz z jakąś breją podejrzanie przypominającą wymiociny i nie pachnącą lepiej.
— Myślałem, że skoro to elitarna szkoła, to jedzenie będzie lepsze.
Zatykając nos i krzywiąc się, siadł obok swoich towarzyszy przy stoliku w rogu pomieszczenia, bynajmniej nie zamierzając jeść tego, co dostał. Szczerze mówiąc, wolał już głodować. Zresztą nie po jedzenie tu przyszli! Mieli znaleźć tego herosa, przekonać go do wybrania się z nimi do Obozu Herosów i tyle!
CZYTASZ
Miłość w czasach klątwy
FanfictionGdy dwóch przeklętych herosów stanie na swojej drodze, to nic nie będzie już takie jak dawniej. Przekonuje się o tym Eichi Yokoyama, który nie spodziewa się, że spotkanie z Benedictem, nowym obozowiczem wykrzykującym miłosne wyznania pod adresem cyk...