Rozdział 8- karaoke

34 2 0
                                    

Rano przed szkołą, ledwo trzymałam się na nogach, a w ręku miałam gruby plik listów, które pisałam prawie całą noc. Moi bracia kazali mi napisać przeprosiny do każdego gościa z bankietu – no to napisałam. W końcu nie mówili, jak długie te listy mają być, więc każdy z nich był krótki, zwięzły i na temat. "Przepraszam za swoje zachowanie" – to wystarczy, prawda? Nie miałam ochoty wdawać się w szczegóły, a po napisaniu ponad stu listów nawet przestałam myśleć o tym, żeby je upiększać.
Poszłam do gabinetu Williama, żeby zostawić te nieszczęsne listy. Zanim zapukałam do drzwi, pomyślałam, że lepiej to załatwić szybko i mieć z głowy. Zapukałam, ale nikt nie odpowiedział. Cisza. Nikogo tam nie było. Spojrzałam na tabliczkę z napisem „Zakaz wstępu", ale zignorowałam ją bez wahania. Już raz tu wchodziłam i nikt mnie za to nie zabił, więc co mi tam.
Weszłam do środka i po raz pierwszy naprawdę przyjrzałam się pomieszczeniu. Gabinet Williama robił wrażenie – eleganckie, masywne biurko, regały pełne książek, które wyglądały na starsze niż ja. Nic dziwnego, miałam tylko piętnaście lat. Wszystko było poukładane, jakby każdy przedmiot miał swoje wyznaczone miejsce. Przeszłam powoli, czując się nieco nieswojo. Wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, ale teraz widziałam, ile tu jest cennych rzeczy.
Mój wzrok przyciągnął stary zegar, który tykał cicho na ścianie. Kiedy spojrzałam na wskazówki, serce mi zamarło. Dobijała właśnie ósma, a moje zajęcia zaczynały się o 8:40! Wpadłam w lekką panikę. Szybko rzuciłam listy na biurko Williama, zupełnie nie martwiąc się, czy są odpowiednio ułożone. Wybiegłam z gabinetu, nie domykając drzwi. Byłam pewna, że zdążę, ale nie mogłam sobie pozwolić na żadne opóźnienie.
Na dole czekała na mnie jak zwykle trójka braci – Lucas, Richard i Sebastian. Wszyscy opierali się o samochód, wyglądając, jakby od dawna na mnie czekali. Kiedy podbiegłam, sapałam jak po przebiegnięciu maratonu.
– Coś ty robiła? – zapytał Lucas, unosząc brew i przyglądając mi się uważnie. – Jakbyś co najmniej trzy piętra zbiegała.
Zamiast odpowiedzieć, tylko uśmiechnęłam się szeroko i wsiadłam do auta Richarda, próbując uspokoić oddech. Miałam ochotę odpyskować, ale byłam zbyt zmęczona, żeby wdawać się w rozmowy. Richard spojrzał na mnie kątem oka, zanim ruszył.
– Musisz wrócić z Lucasem i Sebastianem do domu – powiedział spokojnie. – Zadzwonicie po szofera, żeby was potem odebrał.
Przewróciłam oczami, ale nie skomentowałam tego. Wiedziałam, że nie ma sensu się kłócić, skoro już coś ustalili. Siedziałam cicho, patrząc przez okno na szybko mijające budynki, i zastanawiałam się, czy William już znalazł te listy, które mu zostawiłam. Może nie były idealne, ale byłam pewna, że spełniłam ich oczekiwania... no, w minimalnym stopniu.
***
Podczas długiej przerwy stałam przy szafkach z grupką znajomych. Czekaliśmy, aż zleci ten nudny czas przed następnymi zajęciami, gdy ktoś rzucił pomysł, który od razu mnie zainteresował.

– Ej, co powiecie na karaoke po szkole? – zapytał jeden z chłopaków, z błyskiem w oku. – Mamy wolne popołudnie, a poza tym, kto by chciał się męczyć na WF-ie?
Uśmiechnęłam się pod nosem. Karaoke? Brzmiało świetnie. A WF? Nie miałam najmniejszej ochoty biegać po sali gimnastycznej i udawać, że gra w piłkę nożną to coś, na co czekam cały tydzień. Poza tym nie miałam ochoty wracać do domu z braćmi.
– Pewnie – odpowiedziałam bez wahania. – Zgadzam się. WF i tak jest bez sensu.
Znajomi przytaknęli, a ja już zaczęłam planować, jak zmyję się ze szkoły wcześniej.

                ***
Tymczasem William wrócił do pałacu i od razu skierował się do swojego gabinetu. Gdy zobaczył, że drzwi są niedomknięte, zmarszczył brwi. Zastanawiał się przez chwilę, czy ktoś się włamał. Ale zaraz to odrzucił. Przy ich ochronie nikt nie byłby tak głupi, żeby próbować czegoś takiego.
Popchnął drzwi i wszedł do środka, kierując się prosto do swojego fotela, jak zawsze z tą swoją królewską postawą. Zasiadł w fotelu jak na tronie, a potem od razu zerknął na stosik listów leżących na biurku. Jego wzrok przesunął się po kopertach, a w kącikach ust pojawił się cień podziwu. „Mikane naprawdę napisała te listy" – pomyślał. Już sam ten fakt sprawił, że uniósł brew.
Ale kiedy rozdarł pierwszą kopertę i przeczytał krótkie, ledwie kilkuzdaniowe przeprosiny, w których ledwo co było o jej zachowaniu, poczuł, jakby zderzył się ze ścianą.
– Naprawdę...? – wymamrotał do siebie, załamany. To było jedno zdanie. JEDNO zdanie przeprosin na list do członków rodziny. „Co ja mam zrobić z tym dzieckiem..." – pomyślał z rezygnacją. Zamknął oczy na chwilę, jakby zbierał siły, po czym odłożył kopertę na bok.
Postanowił, że każe służbie wysłać te listy, bo nie miał już do tego cierpliwości. A potem wziął telefon do ręki i napisał do mnie krótką wiadomość:
<Tabliczki się czyta i zamykaj za sobą drzwi, drogie dziecko.>
Byłam w środku rozmowy o tym, do której knajpy karaoke pójdziemy, gdy mój telefon wibrował. Spojrzałam na ekran i zobaczyłam wiadomość od Williama. Przewróciłam oczami i bez zastanowienia zignorowałam ją, chowając telefon z powrotem do kieszeni.
Nie miałam ochoty tłumaczyć się z tego, że zignorowałam tabliczkę. Poza tym, przecież tylko zostawiłam te nieszczęsne listy – co mogło być złego w tym, że nie domknęłam drzwi?
Paranoja...
***
Kiedy zdecydowałam się zerwać ze szkoły trochę wcześniej, nie myślałam o konsekwencjach. Nie myślałam o Lucasie czy Sebastianie, którzy na pewno wpadliby w szał, gdyby dowiedzieli się, że zniknęłam bez słowa, zwłaszcza William... Ale tam, w klubie karaoke z moimi nowymi przyjaciółmi, wszystko wydawało się takie beztroskie. Po prostu chciałam się dobrze bawić.
Czy to takie złe?
Zarezerwowaliśmy sobie osobny pokój, gdzie mogliśmy śpiewać do woli, nie przejmując się niczym. Przekąski, napoje, mikrofon w ręku – wszystko to sprawiało, że zapomniałam o całym świecie. Śpiewaliśmy nasze ulubione piosenki, śmialiśmy się, nie zważając na czas. Klub karaoke był idealnym miejscem, żeby oderwać się od rzeczywistości. W tej chwili liczyła się tylko zabawa.
Ale oczywiście, wszystko, co dobre, kiedyś się kończy.
Nie odebrałam telefonu ani od Lucasa, ani od Sebastiana. Zignorowałam kilka połączeń, bo nie chciałam, żeby przerwali mi tę świetną zabawę. Wiedziałam, że kiedy tylko podniosę słuchawkę, zaczną wypytywać, gdzie jestem, co robię i dlaczego ich o niczym nie poinformowałam. To by zrujnowało cały nastrój.
W końcu dostałam wiadomość głosową od Williama. Nie musiałam jej słuchać, żeby wiedzieć, co tam jest. Postraszył mnie pewnie szlabanem, to było pewne.
A ja?
Ja wtedy śmiałam się z przyjaciółmi, jakby nic mnie nie obchodziło.
Minęło kilka godzin, a my dalej bawiliśmy się świetnie. Śpiewałam kolejną piosenkę, gdy drzwi do pokoju karaoke nagle się otworzyły. W pierwszej chwili myślałam, że to tylko obsługa przynosi więcej przekąsek, ale zamiast tego do środka weszli ochroniarze... a za nimi moi bracia.
Zamarłam.
Dosłownie mikrofon wypadł mi z ręki, a w moim żołądku coś mocno zawirowało. Z sekundy na sekundę cała radość zniknęła, a jej miejsce zajęło czyste przerażenie. William, Lucas i Sebastian wyglądali, jakby mieli eksplodować. Twarze mieli pełne gniewu, oczy ich błyszczały z wściekłości.
Nie musieli nic mówić. Wiedziałam, że jestem w tarapatach.
Ochroniarze, z polecenia moich braci, zaczęli grzecznie, acz stanowczo, wypraszać moich znajomych z pokoju. Nikt nie protestował. Każdy z moich przyjaciół wiedział, kim są moi bracia, i chyba bali się nawet spojrzeć im w oczy.
W mgnieniu oka zostałam sama, stojąc naprzeciw nich jak skazaniec czekający na wyrok. Serce waliło mi jak młotem. Wiedziałam, że zaraz zaczną krzyczeć. Byli wściekli. Mogłam to zobaczyć w ich twarzach, w zaciśniętych szczękach Williama i Lucasie, który wyglądał, jakby chciał mnie porwać z miejsca.
W pokoju zapadła nieznośna cisza. Nawet muzyka przestała grać. Starałam się ułożyć w głowie jakieś wytłumaczenie, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy.
William był pierwszy, który przemówił. Jego głos był niski, pełen zimnej wściekłości, która bardziej przerażała niż krzyk.
– Co sobie myślałaś, Mikane? – zapytał, powoli, niemal cedząc każde słowo. – Dlaczego nie odbierałaś telefonów? Dlaczego nie powiedziałaś nam, gdzie idziesz?
Stałam w miejscu jak sparaliżowana. Moje serce biło tak mocno, że czułam je w gardle.
– Myślałam... – zaczęłam, ale mój głos od razu zanikł, widząc wyraz twarzy Williama. – Po prostu chciałam... – próbowałam dalej, ale każde słowo wydawało się bezsensowne.
– Po prostu chciałaś nas nie słuchać, co? – wtrącił Lucas, a w jego głosie pobrzmiewała frustracja. – Wiesz, jak się martwiliśmy? Czekaliśmy pod szkołą, jak głupcy! Myślisz, że to zabawne?
Sebastian stał obok nich, również wyraźnie zły, ale bardziej opanowany. Mimo to czułam, jak jego chłodne spojrzenie mnie przeszywa.
– Nie masz pojęcia, jakie to było idiotyczne z twojej strony – dodał Sebastian, krzyżując ramiona na piersi.
– To nie jest kwestia tego, czy chciałaś się dobrze bawić – powiedział William, podchodząc bliżej mnie. – Chodzi o twoje bezpieczeństwo. A ty po prostu zniknęłaś, nie dając nam żadnego znaku. To nie jest kwestia wyboru, Mikane. Jesteś częścią rodziny i się cholernie o ciebie martwimy , a twoje działania mają swoje konsekwencje.
Czułam, jak po plecach spływa mi zimny pot. Wiedziałam, że przegięłam. Zazwyczaj potrafiłam wybrnąć z kłopotów jakimiś sprytnymi wymówkami, ale tym razem wiedziałam, że nie ma odwrotu. Nie wiedziałam co powiedzieć.
– Przepraszam... – wydukałam, ale słowa te wydawały się tak słabe i bezwartościowe w obliczu ich gniewu.
William tylko pokręcił głową, a jego twarz wyrażała zawód.
– Przeprosiny nie wystarczą, Mikane. Masz szlaban na najbliższe tygodnie. I uwierz mi, będziemy cię teraz pilnować jeszcze bardziej. Ochroniarz to nawet za rączkę będzie z tobą chodził, jeśli będzie taka potrzeba. I się nie buntuj, dziecko bo tak nie wypada. Gdy tylko wejdzie,u do domu, oddajesz mi telefon i iPada. Nie chce słyszeć żadnej dyskusji.
Lucas, choć wciąż wściekły, westchnął ciężko, jakby próbował opanować emocje.
– Następnym razem, Mikane, lepiej pomyśl dwa razy, zanim coś zrobisz – powiedział surowo.
Stałam tam, wciąż przerażona i zdezorientowana. Wiedziałam, że na nic zda się teraz próba tłumaczenia. Spieprzyłam sprawę, i to porządnie.
William machnął ręką, jakby chciał zakończyć rozmowę.
– Wracamy do domu. Teraz.
Kiedy William powiedział, że wracamy do domu, moje nogi jakby same zaczęły się ruszać. Szłam za nimi w milczeniu i z opuszczoną głową, czując, jak gniew i rozczarowanie moich braci wisi w powietrzu niczym ciężka chmura. Każdy krok był jak kara, a moje myśli wirowały, szukając wyjaśnień, które mogłyby złagodzić sytuację. Ale prawda była taka, że nie miałam żadnego wytłumaczenia. Po prostu chciałam się dobrze bawić. Nie myślałam o tym, co się stanie, gdy wyjdę bez słowa.
Gdy dotarliśmy do samochodu, Lucas otworzył drzwi z przodu bez żadnego żarciku w jego stylu, poprostu karał mnie milczeniem, a ja wsunęłam się na tylne siedzenie, starając się unikać ich spojrzeń. Cała droga do domu przebiegła w ciszy, którą jedynie przerywało stukanie deszczu o szyby i niskie, gniewne westchnienia Williama zza kierownicy. Czułam, że to cisza przed burzą, bo z pewnością w domu czekała mnie dalsza rozmowa.
Sebastian, który siedział obok mnie, nie patrzył na mnie, ale jego postawa mówiła wszystko – był rozczarowany, a to bolało mnie chyba najbardziej. Ze wszystkich braci, był na pierwszym miejscu w rankingu na ulubionego brata.
Gdy dotarliśmy do pałacu, William wysiadł pierwszy, a za nim Sebastian i Lucas. Ja, czując, że nie mam wyboru, podążyłam za nimi, choć każdy krok w stronę drzwi wydawał się cięższy niż poprzedni. Kiedy weszliśmy do środka, William zatrzymał się na chwilę i odwrócił w moją stronę.
– Do salonu – powiedział krótko, a jego głos był zimny jak lód.
Poszłam tam zatem. W salonie czekali już James i Richard, obaj wyglądali na równie niezadowolonych co reszta. Wiedziałam, że to nie będzie krótka rozmowa.
– Usiądź – rozkazał William, wskazując mi miejsce na sofie.
Czułam, jakby ziemia pod moimi stopami się zapadła. Usiadłam, próbując zebrać myśli, ale moje emocje mieszały się lepiej niż w mikserze. Wiedziałam, że nie ma odwrotu. Oczekiwałam wybuchu, krzyków, ale ku mojemu zaskoczeniu, William zaczął mówić spokojnym, choć wciąż groźnym głosem.
– Mikane, to, co dzisiaj zrobiłaś, było nieodpowiedzialne – zaczął. – Każdy z nas rozumie, że chcesz mieć trochę swobody, ale są granice. I te granice dzisiaj przekroczyłaś.
Lucas, który siedział obok Williama, w końcu się odezwał. Jego głos był twardszy, pełen frustracji, której wcześniej nie ujawniał.
– Nie odbierałaś telefonów, nie dałaś nam znać, gdzie jesteś, zniknęłaś bez słowa. Myślisz, że to w porządku? Myślisz, że możemy pozwolić sobie na to, by cię tak po prostu nie pilnować? – spytał, wyraźnie wściekły.
Sebastian, który do tej pory milczał, w końcu wtrącił:
– To nie jest zabawa, Mikane. Nie jesteś zwykłą dziewczyną, którą może sobie zniknąć, kiedy tylko chce. Na członków naszej rodziny, czeka dużo niebezpieczeństw. Musisz je zrozumieć. A to, co zrobiłaś, nie było ani odpowiedzialne, ani bezpieczne.
Poczułam, jak wzbiera we mnie fala płaczu. Wiem, że miałam poczuć się winna, i tak, poczułam się winna, ale to, że ciągle traktują mnie jak dziecko, zaczynało mnie irytować.
– Nie jesteście moimi opiekunami! – wybuchłam nagle, nie mogąc powstrzymać emocji. – Mogę o siebie zadbać! To była tylko zabawa, klub karaoke! Nie zrobiłam nic złego!
William uniósł brew, patrząc na mnie z mieszanką rozczarowania i surowości.
– Otóż jesteś w będzie drogie dziecko. Jestem twoim prawnym opiekunem. Czy tego chcesz czy nie, jestem za ciebie odpowiedzialny i mam prawo do kontrolowania cię i zabraniania ci rzeczy które uznam za nieodpowiednie. To nie jest kwestia tego, czy potrafisz o siebie zadbać, Mikane – odpowiedział spokojnie, choć jego ton był pełen autorytetu. – Chodzi o to, że nie rozumiesz konsekwencji swoich działań. Gdyby coś ci się stało? Co byś wtedy zrobiła?
– Nic by mi się nie stało! – odparłam szybko. – Byłam z przyjaciółmi!
James westchnął głośno, jakby zniecierpliwiony moim oporem.
– Nie rozumiesz, co mówimy, prawda? – zapytał, jego głos pełen frustracji. – Chodzi o to, że nie możemy pozwolić sobie na takie ryzyko. Jesteś księżniczką. Ludzie patrzą na ciebie, oczekują odpowiedzialności. A ty robisz takie rzeczy? Uważasz, że to zabawne? Byłaś idealnym celem, dla okupu, ale masz to w dupie.
Chciałam coś powiedzieć, ale słowa zamarły mi w gardle. Wiedziałam, że nie wygram tej rozmowy, choćby nie wiem jak się starała.
William podniósł rękę, aby uciszyć Jamesa, a potem spojrzał na mnie z powagą.
– Mikane, od jutra masz szlaban – powiedział powoli. – Żadnych wyjść, żadnych spotkań ze znajomymi. Będziesz miała czas na przemyślenie swojego zachowania. A i masz dosłownie pół godziny, aby przynieść mi tutaj telefon i iPada.
Poczułam, jak fala gniewu znowu się podnosi.
– To niesprawiedliwe! – wykrzyknęłam. – Nie zrobiłam nic złego!
William spojrzał na mnie z zimnym spokojem.
– To nie podlega dyskusji – odpowiedział krótko. – Idź do swojego pokoju, Mikuś i przynieś mi te przedmioty.
Kiedy William kazał mi iść do swojego pokoju, chciałam krzyczeć. Gniew buzował we mnie jak lawa, gotowa wybuchnąć, ale wiedziałam, że dalsza kłótnia z braćmi nie miała sensu. W ich oczach byłam winna. Szlaban? Świetnie, jakbym znowu miała pięć lat. Ale wiedziałam, że nie mam wyboru. Wstałam z kanapy, odwróciłam się na pięcie i, nie odzywając się ani słowem, wyszłam z salonu.
Szłam korytarzem szybkim krokiem, starając się zdusić w sobie chęć wybuchu. Czułam na sobie spojrzenia służby, ale nie obchodziło mnie to. Nie miałam ochoty na niczyją litość ani współczucie. Wpadłam do swojego pokoju i zatrzasnęłam drzwi, opierając się o nie przez chwilę, zanim opadłam na łóżko.
„Szlaban... Świetnie" – myślałam, wpatrując się w sufit. Złość we mnie wciąż się tliła, a myśli zaczęły krążyć wokół tego, co wydarzyło się wcześniej. To, co najbardziej mnie irytowało, to fakt, że zawsze traktują mnie jak dziecko. Jakby każdy mój krok musiał być kontrolowany, jakbym nie mogła o sobie decydować. Byłam księżniczką, tak? Więc dlaczego miałam wrażenie, że jestem więźniem?
Nie mogłam się powstrzymać, zaczęłam w myślach przeglądać całą sytuację od początku. W końcu nie zrobiłam nic złego! Wyszłam z przyjaciółmi, pośpiewaliśmy, zjedliśmy kilka przekąsek... Gdybym odebrała te głupie telefony, wszystko byłoby w porządku. Ale czy naprawdę muszę ich informować o każdym kroku? Czy to musi być aż tak kontrolowane?
Westchnęłam ciężko, siadając na łóżku, z rękami splecionymi na kolanach. Byłam wściekła, ale też zmęczona. Nie miałam siły dalej walczyć. Wpatrywałam się w swoje odbicie w lustrze po drugiej stronie pokoju, próbując zebrać myśli.
Cisza w pokoju była przytłaczająca, ale w końcu usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Na pewno to był ktoś z braci. Pewnie William, który chciał jeszcze raz mnie „przekonać", że miał rację. Nie chciałam z nikim rozmawiać, więc nie odpowiedziałam.
Pukanie powtórzyło się, tym razem nieco mocniej.
– Mikane, mogę wejść? – To był James. Jego głos był spokojny, ale wyczułam, że chciał porozmawiać.
Nie miałam ochoty na rozmowy, ale zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, drzwi się uchyliły i James wszedł do środka, zamykając je za sobą. Spojrzał na mnie z troską, ale nie powiedział nic od razu, jakby czekał, aż sama się odezwę. Oparłam się na łokciach i spojrzałam na niego z lekkim westchnieniem.
– Wiem, co chcesz powiedzieć – zaczęłam, próbując nie brzmieć zbyt obronnie. – Że znowu to ja jestem wina, że William miał rację i że wszystko zrobiłam źle.
James przeszedł powoli przez pokój i usiadł na fotelu obok łóżka. Złożył ręce na kolanach, jego spojrzenie było miękkie, jak zawsze, gdy chciał, żebym go wysłuchała.
– Mikane, nie chodzi o to, że wszystko zrobiłaś źle – odpowiedział spokojnie. – Chodzi o to, że nie rozumiesz, co zrobiłaś i jakie konsekwencje mogą mieć twoje zachowanie. Jesteś częścią rodziny królewskiej, musisz bardziej o sobie uważać. Dużo jest psycholi, którzy tylko czekają na twoje potknięcie.
Przewróciłam oczami, choć starałam się być uprzejma. Już to wszystko słyszałam.
– Tak, wiem – powiedziałam zrezygnowana. – Ale przecież nic złego się nie stało! Wyszłam z przyjaciółmi, tylko na trochę. Nie jestem dzieckiem, James. Zrobiłam źle, nie informując was, okej. Mój błąd, ale nic się nie stało.
Spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem, jakby zrozumiał, co czuję, ale jego słowa były pełne troski.
– Wiem, że tak się czujesz – przyznał. – Ale zrozum, że my wszyscy się o ciebie martwimy. Gdyby coś ci się stało... Nawet nie chcę o tym myśleć. To nie chodzi o kontrolę, Mikane, no chociaż trochę chodzi... Tzn chcemy dbać o twoje bezpieczeństwo. Zrozum to... Jesteśmy twoimi braćmi, chcąc nie chcąc.
Cisza zawisła między nami na chwilę, a ja zaczęłam zdawać sobie sprawę, że może jednak trochę przesadziłam. Zawsze chciałam być traktowana poważnie, ale zapominałam, że bycie księżniczką to nie tylko przywileje, ale i odpowiedzialność.
– Może masz rację – powiedziałam cicho, choć z niechęcią. – Może powinnam była odbierać te nieszczęsne telefony. Ale to wciąż nie znaczy, że zasługuję na szlaban.
James uśmiechnął się szerzej, jakby rozbawiła go moja odpowiedź.
– Wiesz, William może być surowy, ale chce tylko twojego dobra – powiedział łagodnie. – A szlaban... no cóż, myślę, że to zasłużona kara, może nauczysz się czegoś z tej sytuacji. Masz więcej czasu na naukę, malutka.
– Dzięki... To mnie ani trochę nie ucieszyło...
– Nie miało – puścił mi oczko opuszczając komnatę- Idź lepiej dać telefon i tablet, bo coś gorszego wymyśli.
– Idę...
Westchnęłam ciężko i opadłam z powrotem na łóżko, wpatrując się w sufit. Czułam, że nie mam już energii na dalsze sprzeczki. James zawsze był bardziej wyrozumiały, ale wiedziałam, że William nie odpuści. I choć to wszystko wydawało mi się niesprawiedliwe, zaczynałam rozumieć, dlaczego są tak bardzo zaniepokojeni. Może i przegięłam... Ale tak trochę.
Spięłam się i z podniesioną głową zaniosłam przedmioty do brata, który siorbał właśnie kawę. Popatrzył na mnie z zaciekawieniem, jak się puszę jak paw kładąc mu przed nosem to co chciał. Nie chciałam mu dać satysfakcji, że mnie dotknął tą karą. Obrzuciłam się chwilę później zarzucając włosami i wróciłam do siebie.
William lekko uniósł kącik ust, na mój kapryśny gest.

DIADEM Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz