II Rozdział 37- znowu ?

179 7 0
                                    

Była mniej więcej jedenasta, jak obiecałam, kiedy wróciłam do zamku po udanej nocy u Aurory. Byłam w świetnym humorze – nocne żarty, duchy w kuchni, jakieś śledzące nas auta i wspólne rozmowy zostawiły mi w głowie same dobre wspomnienia. Nawet spotkanie z policją nie było takie złe. Zwłaszcza, że wszystko uszło nam na sucho. No tak myślałam. Ledwie zdążyłam zdjąć płaszcz, gdy natknęłam się na Jamesa w holu. Nie wyglądał jak mój ulubiony wesoły brat z uśmiechem na twarzy. Wyglądał jak płatny zabójca, który widzi swoją ofiarę. Czyli jednak miał coś wspólnego z Williamem.
— Mikane, do gabinetu Williama. Natychmiast. — Jego ton był zaskakująco stanowczy.
— Miłe powitanie... A co się stało? — zapytałam, unosząc brew, ale on tylko machnął ręką, wskazując korytarz.
— Po prostu idź i nie dyskutuj — odpowiedział, nie dając mi żadnych wyjaśnień.
— Co ty taki wkurzony? Eliza chce rozwodu? Nie wie co traci...
— Do. Gabinetu. Smarkaczu. — powiedział powoli, a ja poczułam w tej chwili zaniepokojenie i zaskoczenie.
Coś było nie tak. James raczej nie zachowywał się w ten sposób bez powodu i nigdy tak się do mnie nie odzywał. Czyżby dowiedział się o jakimś wybryku? Ale jak? O naszej akcji z Aurorą nie mógł wiedzieć – przecież policjanci obiecali, że nie poinformują nikogo. Wiedziałam, że z tym młodym mundurowym coś nie grało, za bardzo się szczerzył jak zobaczył moje nazwisko.
Jaka ja głupia byłam...
Z bijącym sercem ruszyłam korytarzem w stronę gabinetu Willa, a James szedł za mną, nic nie mówiąc. Było to wyjątkowo niekomfortowe – jego milczenie przyprawiało mnie o ciarki. Czułam jakby, podążał za mną wampir, czekający, aby zaatakować.
— James, możesz mi wytłumaczyć, o co chodzi? — zapytałam, odwracając się do niego.
— Zaraz się dowiesz — odparł chłodno.
Weszłam do znienawidzonego gabinetu, spodziewając się zobaczyć przerażającego brata siedzącego za ogromnym biurkiem, ale ku mojemu zaskoczeniu, nie było go tam. Nie ukrywałam niezadowolenia, wolałam w tym momencie się zdrzemnąć, a nie grać w coś z Jamsem.
— James, co to za głupia gra? — zapytałam z irytacją. — Jeśli chcesz pogadać o Elizabeth czy o czymś równie nieważnym, możemy to załatwić w holu lub w moim pokoju...
Nie odpowiedział, tylko zamknął drzwi za nami i spojrzał na mnie tak, że przeszły mnie dreszcze. Jakoś momentalnie zrobiło się zimno. Czułam się jakbym była na świeczniku.
— Co się z tobą dzieje?! — warknęłam, czując, jak napięcie w moich ramionach rośnie.
— To ja powinienem zadać to pytanie, Mikane. — Jego głos był cichy, ale przesiąknięty gniewem.
— Nie wiem, o co ci chodzi, ale może powiesz mi w końcu, zamiast robić z siebie mrocznego księcia? — rzuciłam z sarkazmem, ale czułam, że mój żart nie zrobił na nim wrażenia— Widzę, że się nie dogadamy... Idę do pokoju się zdrzemnąć, jak się namyślisz co chcesz to przyjdź.
Kiedy odwróciłam się, by wyjść z gabinetu, James błyskawicznie chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął z powrotem.
— Co ty robisz?! — krzyknęłam, ale on był silniejszy.— James, to boli...
Zaprowadził mnie bliżej do wielkiego, królewskiego biurka, chwytając mnie za talię i sadzając na blacie. Złapał mnie w pułapkę, opierając ręce po obu stronach mojego ciała. Jego twarz znajdowała się niebezpiecznie blisko mojej, a oczy błyszczały gniewem.
Teraz się naprawdę bałam...
— Dalej chcesz zgrywać niewinną? — zapytał ostro, patrząc mi prosto w oczy.
— James, ogarnij się?! Nic nie zrobiłam! — odpowiedziałam, próbując zeskoczyć z biurka, ale jego postawa jasno mówiła, że nie pozwoli mi uciec.
— Naprawdę? — odsunął się, prostując i zaczynając chodzić po gabinecie. — Wczoraj wieczorem na patrolu był mój znajomy z policji. Zgadnij, co mi powiedział.
Moje serce zamarło, a potem zaczęło walić jak młot.
— Znajomy policjant? — zapytałam, udając, że nie wiem, o czym mówi.
— Tak, znajomy policjant. Latynos zmieszany z Hiszpanem. Wysoki, przystojny, jak sam mówił, i całkiem dobry w swojej robocie. — Jego głos był przepełniony ironią, a każde słowo wbijało się we mnie jak nóż.
— Nie wiem, co masz na myśli... — zaczęłam, ale przerwał mi, podchodząc bliżej.
— Przestań kłamać, Mikane! — warknął, a ja drgnęłam. — Znajomy wspomniał, że zatrzymał dwie dziewczyny na motorach, które nie tylko przekraczały prędkość, ale i były... całkiem urocze.
Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, bo byłam zachwycona, że z Aurorą zrobiłyśmy takie dobre wrażenie, ale żadne słowa nie chciały się wydostać.
— Obiecał, że nikomu nie powie! — wypaliłam w końcu, zanim zdążyłam się powstrzymać.
James uśmiechnął się triumfalnie.
— A jednak. — Skrzyżował ramiona, patrząc na mnie z góry. — Nie tylko zrobiłaś coś tak idiotycznego, ale jeszcze myślałaś, że możesz mnie kłamać. Mikane, mnie chciałaś oszukać? Jestem dla ciebie taki dobry, bardzo cię kocham, w końcu jesteś moją małą siostrzyczka, a ty takie świństwo robisz...
— James, to nie było tak... — próbowałam się bronić, ale on podniósł rękę, uciszając mnie.
— Wiesz, że Will już o tym wie, prawda? A ja mam zamiar przekazać to też Quangowi.
Moje serce zamarło na chwilę. Wiedziałam, że mam przechlapane, ale chciałam jeszcze to jakoś załagodzić.
— Proszę nie... Nie musisz dramatyzować. Dostałyśmy tylko mandat. Nic więcej. — Usiłowałam mówić spokojnie, ale James widział, że jestem zdenerwowana.
— Wiesz co, Mikane? Chyba zapomniałaś, gdzie jest twoje miejsce — powiedział chłodno, odwracając się do mnie plecami. — Poczekaj, aż porozmawiamy z Willem. Zobaczymy, czy nadal będziesz taka pewna siebie.
Siedziałam na biurku, próbując zebrać myśli, wiedząc, że ten dzień dopiero się zaczyna. Czułam się jak dziecko, patrząc na Jamesa, który wpatrywał się we mnie z chłodnym wyrazem twarzy. Napięcie w powietrzu było tak gęste, że mogłam je niemal kroić nożem.
— Więc co teraz? — rzuciłam, starając się brzmieć pewnie, choć moje serce waliło w piersi. — Zamierzasz zrobić z tego wielką aferę?
James odwrócił się do mnie, krzyżując ramiona na piersi.
— A co myślisz, Mikane? Że machnę na to ręką, bo jesteś moją małą, uroczą siostrzyczką? — jego głos ociekał sarkazmem. — Może jeszcze powinniśmy się cieszyć, że królowa szos raczyła wrócić do zamku cała i zdrowa?
— Przesadzasz — syknęłam, próbując zejść z biurka, ale James szybko zablokował mi drogę, kładąc rękę na blacie obok mnie.
— Przesadzam? — warknął, nachylając się w moją stronę. — Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, co jakbyś straciła równowagę lub jakby coś leżało na drodze, kamień czy chuj wie co?
— Mam oczy! Chce trochę adrenaliny w życiu, ja się tu dusze! — odparłam ostro, patrząc mu prosto w oczy.
— Masz oczy, dusisz się?! — Jego głos podniósł się o kilka tonów. — Mikane, przekraczałyście prędkość, jechałyście w nocy, a jedyne, co cię interesuje, to żeby czuć adrenalinę ?! Mało ci było w wesołym miasteczku?! Cholera jasna, Mikane!
— Tak, bo wiedziałam, że zrobisz z tego wielką aferę, jak teraz! — krzyknęłam, zrywając się z miejsca, ale James od razu chwycił mnie za ramię i przytrzymał na miejscu.
— Uspokój się, bo zaraz naprawdę pokażę ci, co to jest afera — powiedział cicho, ale ton jego głosu sprawił, że zamarłam.
Próbowałam wyrwać rękę z jego uścisku, ale był zbyt silny.
— Puść mnie, James — warknęłam, próbując zachować resztki godności.
— Puścić? Żebyś uciekła? Była krok od śmierci?! Nie ma kurwa, takiej opcji. — Jego oczy błyszczały gniewem. — Wiesz, że teraz Will ma pełne prawo zakazać ci motoru na dobre? I nie tylko motoru.
— A co, zamkniecie mnie w wieży jak jakąś księżniczkę? — rzuciłam sarkastycznie, choć czułam, jak moje serce wali.
— Jeśli będzie trzeba, to tak — odparł zimno.
Moje oczy zaszły łzami, ale nie zamierzałam dać mu tej satysfakcji.
— Dobra, zróbcie, co chcecie. Ale jak tak dalej pójdzie, w końcu się stąd wyniosę — powiedziałam cicho, patrząc na niego z wyzwaniem.
James wziął głęboki oddech, jakby próbował opanować gniew.
— Wyniesiesz się? Gdzie, Mikane? — zapytał z chłodnym uśmiechem. — Myślisz, że świat tam za murami czeka na ciebie z otwartymi ramionami? Że będziesz mogła robić, co chcesz, bez konsekwencji?
— Przynajmniej nikt nie będzie mnie traktował jak dziecko! — krzyknęłam, a łzy zaczęły spływać mi po policzkach.
James przez chwilę patrzył na mnie z wyrazem czegoś pomiędzy gniewem a żalem.
— Wiesz co? Myślałem, że masz więcej oleju w tej ładnej główce — powiedział w końcu, odchodząc o krok.
— James... — zaczęłam.
Brat opierał się o ścianę obok drzwi, patrząc na mnie surowo. Wydawał się spokojny, ale wiedziałam, że to tylko cisza przed burzą.
— Jak długo mam tu jeszcze siedzieć? — zapytałam w końcu, odwracając wzrok od jego oskarżycielskiego spojrzenia.
— Aż Will przyjdzie. I gwarantuję ci, że nie będzie zadowolony.
Nie zamierzam tego rozwiązywać sam. — Jego głos był lodowaty.
Westchnęłam, krzyżując ramiona. W pokoju panowała napięta cisza, która zdawała się trwać wieczność. W końcu drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka wszedł William. Za nim wkroczyli Lucas, Richard i Sebastian. Każdy z nich wyglądał na wściekłego, co sprawiło, że skurczyłam się na biurku, próbując wyglądać mniejsza, niż byłam.
— Cudownie. Każdy błazen przybył...— mruknęłam pod nosem, rzucając spojrzenie Jamesowi, który tylko uniósł brew w odpowiedzi.
William podszedł do swojego biurka i spojrzał na mnie z góry.
— Mikane, czy ty jesteś niespełna rozumu? Czy ja mam stosować inne metody wychowawcze za każdym razem?— zapytał, jego głos był spokojny, ale w tym spokoju kryła się groźba.
— Z moim rozumem wszytko w porządku... Czego ode mnie oczekujesz?  — próbowałam zachować pewność siebie, ale mój głos lekko zadrżał.
Lucas wybuchnął pierwszy.
— Może tego, żeby nie robić sobie toru wyścigowego z publicznych dróg?! — krzyknął, machając rękami. — Do licha, co ty sobie myślałaś?!
— Że jestem całkiem niezła na motorze. Zazdrosny? — odparłam z wymuszonym uśmiechem, ale żaden z nich się nie zaśmiał.
Richard oparł ręce na oparciu jednego z foteli, patrząc na mnie, jakbym była nierozgarniętym dzieckiem.
— Serio, Mikane? Zatrzymuje cię policja, dostajesz mandat, a jedyne, co cię martwi, to to czy jesteśmy zazdrości? — jego głos był pełen irytacji. — Jesteś kompletnie nieodpowiedzialna.
— To była jedna głupia jazda — zaczęłam, ale Sebastian przerwał mi gestem dłoni.
— Jedna głupia jazda, która mogła skończyć się tragedią! — rzucił, a jego głos, zazwyczaj spokojny, brzmiał teraz surowo. — Przestań zgrywać beztroską.
— Przecież nic się nie stało! — krzyknęłam, czując, jak frustracja narasta. — Dostałam mandat i koniec.
William spojrzał na mnie, jego oczy były stalowe.
— I myślisz, że to wszystko? — zapytał cicho, ale jego ton był groźniejszy niż podniesione głosy reszty. — Wiesz, co mogło się stać? Gdybyś miała wypadek? Gdyby coś ci się stało?
— Ale nic się nie stało! — powtórzyłam, uderzając dłonią w biurko.
— Bez takich mi tu!— upomniał mnie Will.
Lucas pokręcił głową, a Richard zacisnął pięści, jakby ledwo powstrzymywał się od wybuchu.
— Jesteś naprawdę niemożliwa — warknął Lucas. — Myślisz, że jesteś niezniszczalna?
— Nie, ale myślę, że wy wszyscy przesadzacie! — odparłam, zsuwając się z biurka i stając naprzeciw nich. — Wiem, co robię, i nie potrzebuję, żebyście traktowali mnie jak dziecko!
— Nie potrzebujesz? — zapytał William, unosząc brew. — Więc dlaczego za każdym razem, gdy coś przeskrobiesz, ty zwiedzisz przed nami oczami, a my musimy wszystko naprawiać?
— Naprawiać? — prychnęłam. — Co niby naprawiacie? Policjanci nic wam nie powiedzieli, sami się dowiedzieliście, bo James ma znajomości!
— I dzięki Bogu, że mamy te znajomości! — wtrącił James, podchodząc bliżej. — Bo inaczej musiałabyś tłumaczyć się na komisariacie, a to byłby dopiero skandal.
— Skandal? — zaśmiałam się gorzko. — Och, przepraszam, że nie jestem idealną królewską księżniczką!
Richard podszedł do mnie, patrząc mi prosto w oczy.
— Nie chodzi o to, żebyś była idealna. Chodzi o to, żebyś przestała robić z siebie idiotkę.
— Richard! — upomniał go William, ale ja nie zamierzałam milczeć.
— A ty co, idealny przykład rycerskości? — rzuciłam z sarkazmem.
William westchnął, jakby był na granicy cierpliwości.
— Dość. Mikane, od dzisiaj żadnych motorów, kolejny raz łamiesz zasady, więc zakaz będzie na stałe.
— Co?! Nie może być na miesiąc?!— wybuchłam.
— Dobrze, poczekasz sobie jak rozrośniesz. Widzę, że lubisz negocjować — odparł twardo.
Przełknęłam ślinę, starając się zachować spokój.
— Dobra! Idiotyzm. — Machnęłam ręką, próbując zakończyć tę rozmowę.
— Idiotyzm? — zapytał Sebastian, kręcąc głową. — Lepiej przemyśl swoje podejście, Mikane, bo tym razem Will był wyjątkowo łaskawy.
Odwróciłam się do nich plecami, czując, jak łzy gniewu zbierają mi się pod powiekami.
— Jasne, dzięki za tę "łaskę"...
— Czekaj!— krzyknął Richard, biorąc mnie przez bark— Nie skończyliśmy jeszcze.
— Znowu? Co ja jestem lalka do sadzania mnie gdzie chcecie?!
Znowu siedziałam na biurku Williama, moje nogi zwisały bezwładnie, a myśli kłębiły się w głowie jak burzowe chmury. Słowa moich braci odbijały się echem w mojej głowie, a ich oskarżycielskie spojrzenia paliły jak ogień. Gdyby wzrok mógł zabijać, pewnie już dawno leżałabym martwa.
— Skończyliście? Mam dość...— rzuciłam, próbując zeskoczyć z biurka. Chciałam już stąd wyjść, uciec od tych wszystkich oskarżeń i ciągłych wymagań.
— Nigdzie nie idziesz! Chce w końcu wiedzieć dlaczego tak szybko jechałaś!— warknął William, podchodząc bliżej.
— Nie zamierzam tu siedzieć jak jakaś bezbronna lalka i się spowiadać! Jak wy dostajecie mandaty nie robicie sobie scen! A mi kurwa przesłuchanie robicie jakbym kogoś zamordowała! Ogarnijcie dupy!— odparłam z wyrzutem, zjeżdżając z krawędzi biurka.
W jednej chwili poczułam, jak William chwyta mnie za ramię i odwraca tyłem do siebie. Zanim zdążyłam zorientować się, co się dzieje, wymierzył mi klapsa. Takiego na uspokojenie. Nie zaprzeczę, zadziałało.
— A teraz przestań pyskować i rozmawiaj jak należy!— rzucił, patrząc na mnie z surowością, która aż wbijała w ziemię.
Poczułam, jak moje policzki momentalnie oblewają się rumieńcem. Byłam zszokowana, speszona. Nie mogłam uwierzyć, że zrobił to przy wszystkich.
— Will! — wykrzyknęłam, odwracając się do niego z wyrzutem.
— Jeśli będziesz się dalej tak zachowywać, zaraz dostaniesz więcej — powiedział spokojnie, ale w jego tonie czułam ostrzeżenie— A teraz, jeśli zachowujesz się jak bachor, to marsz do kąta.
Zamarłam, patrząc na niego z niedowierzaniem.
— Nie ma mowy! — rzuciłam wyzywającym tonem, ale moja pewność siebie szybko się ulotniła, gdy William zrobił krok w moją stronę.
— Mikane, powiedziałem coś. Idź. Do. Kąta. — Jego głos był lodowaty, a jego spojrzenie nie pozostawiało miejsca na sprzeciw.
Zapadła cisza, między nami wszystkimi. Reszta braci pierwszy raz widziało, jak mi się obrywa, zazwyczaj tylko słyszeli jak któryś plotkował w domu. Całe szczęście, że wuja nie było w tym momencie. Pewnie sam by mnie sprał, za moją głupotę. Gdzie ja byłam jak rozdawali zdrowy rozsądek? A no tak... Stałam w kolejce z dużym ego.
Moje ciało drżało od tłumionej złości i upokorzenia. Po chwili jednak poczułam, jak emocje biorą górę, a łzy zaczynają spływać po moich policzkach. Miałam już dość zgrywania odważnej. Chcieli mnie złamać i się im udało. Rozkleiłam się patrząc na najstarszego brata.
— To na mnie nie działa, Mikane. — Głos Williama przerwał ciszę, ale nie brzmiał współczująco.
— Nie rozumiesz... — zaczęłam przez łzy, ale on tylko uniósł brew.
— Nie rozumiem czego? Że znowu próbujesz się wymigać? — zapytał, krzyżując ramiona na piersi.
— Jechałyśmy tak szybko, bo ktoś nas śledził! — wykrzyknęłam w końcu, odwracając się do niego— Miałam was tym nie martwić, ale sama się telepałam ze strachu wtedy, jak jechali za nami dość długo...
To wyznanie sprawiło, że zamarli.
— Co? — zapytał, jego ton był znacznie bardziej poważny.
— Ktoś nas śledził... Jakieś czarne auta — powtórzyłam, wciąż płacząc. — Aurora próbowała to obrócić w żart, ale ja... Ja naprawdę się bałam. Analaz mnie przed tym ostrzegał, wtedy przed balem, zanim przyszła po mnie Eliza. Mówił, że mam się jak najszybciej uczyć magii, bo oni mnie już szukają... Will co się dzieje?
William patrzył na mnie przez chwilę, jakby próbował ocenić, czy mówię prawdę.
— Dlaczego mi tego wcześniej nie powiedziałaś? — zapytał w końcu, jego głos był znacznie łagodniejszy.
— Bo... bo myślałam, że i tak mi nie uwierzysz. Poza tym Aurora mówiła, że to nic takiego.
— Mikane, jeśli kiedykolwiek coś takiego się powtórzy, masz natychmiast mi o tym powiedzieć. Zrozumiano? — Jego spojrzenie było twarde, ale czułam, że za tą surowością kryje się zmartwienie.
— Zrozumiałam — wyszeptałam, ocierając łzy.
— Wrócimy do tego może jutro, jak zdobędę więcej informacji. Tylko, proszę cię, nie rób nic na własną rękę— patrzył mi prosto w oczy, więc przytaknęłam.
— Powinnaś wtedy do nas odrazu zadzwonić— powiedział łagodnie James, któremu chyba złość na mnie już wyparowała— I nawet nie waż się mówić, że nie chciałaś nas martwić. Takim lekceważeniem nas martwisz.
— Przepraszam... Rozmawiałam wtedy z wujem, ale wcisnęłam mu kit, że jeździmy po parkingu Aurory, i że jej kuzyn o wszystkim wie... Jak się rozłączył, żałowałam, że nie powiedziałam mu o wszystkim.
— Jesteś naprawdę głupiutka, siostrzyczko— rzucił Sebastian.
— Dzwoń odrazu do nas, nawet jeśli miałby to być fałszywy alarm. Lepiej dmuchać na zimne, niż usłyszeć przez słuchawkę, że cię porwali lub zbierać cię z pobocza.— wyznał mi Richard, co mnie wzruszyło.
— Ma rację — zgodził się jeden po drugim, a ja byłam w nich wpatrzona jak w obrazek.
Byłam im wdzięczna, że mimo iż byli wściekli za incydent z policją i tak są gotowi, mnie bronić przez wrogiem, o którym mało wiedzieliśmy. W tym momencie cieszyłam się, że ich mam i bydlaka nadopiekuńczy. Chociaż czasami kary Williama czasami, zmieniają moje myślenie, tak jak teraz.
Najstarszy z nas westchnął i spojrzał na mnie, tym razem bardziej zawiedzony niż zły.
— Dobrze. A teraz posłuchaj. Oprócz zakazu jazdy na motorze, masz jeszcze jedno zadanie. — Uniósł brew, patrząc na mnie wymownie.
— Co jeszcze? — spytałam cicho, przewracając oczyma.
— Umyjesz wszystkie auta w garażu. Ręcznie. Żadnej myjni. — Jego ton nie pozostawiał miejsca na dyskusję.
— Żartujesz... — wymamrotałam, czując, jak moja twarz robi się purpurowa z wściekłości.
— Ani trochę — odpowiedział spokojnie, odwracając się do swojego biurka. — Możesz zacząć jutro.
Miałam ochotę coś powiedzieć, ale widząc jego spojrzenie, odpuściłam. W końcu lepsze to niż leżenie na jego kolanach i wołając o pomoc, która nie nadejdzie.
— Oczywiście, wasza wysokość. — Prychnęłam cicho, kierując się do drzwi z lekkim uśmieszkiem— A jak wtedy zadzwonię o ratunek, to któryś przybędzie mi z pomocą?
— Mikane. — Jego głos zatrzymał mnie w progu. Odwróciłam się z lekkim uniesieniem brwi— Zapamiętaj to sobie dobrze: twoje bezpieczeństwo jest dla mnie ważniejsze niż twoje humorki.
— Moje bezpieczeństwo zależy w dużej mierze od moich humorków, Will -  wyszłam z gabinetu.
— I co teraz? Jeśli znaleźli ją gdy jest z Aurorą, to napewno wiedzą, gdzie nas szukać— nakreślił Richard.
— Tutaj jest bezpieczna. Nikt nie wejdzie na naszą posesję— powiedział zamyślony król chodząc w kółko przed biurkiem.
— A co jak jest w szkole? W restauracji? U koleżanki? Na wycieczkach? Na zakupach? — wymieniał Sebastian— Przecież nie zamkniemy ją w piwnicy. Zamkniemy?
— Nie, głąbie— syknął na niego James— Dostanie ochroniarza i to może nawet dwóch, którzy będą za nią chodzić.
— Fajnie, wtedy się oburzy, że nasi ją śledzą. —zaśmiał się Lucas.
— Nie oburzy się, bo się o nich nie dowie. Macie milczeć. Wystarczająco jest przerażona, a jej gra aktorska zostawia wiele do życzenia.— przystaną przed nimi Will, gestykulując po swojemu dłońmi — Od dzisiaj, nie będzie opuszczać domu sama, nawet jeśli to oznacza męki na zakupach czy spanie u jej koleżanki.
— Jesteś nadopiekuńczy Will. Mała rozmroziła twoje serduszko— zadowolił się James, z uniesień kącika ust.
— I musimy zrobić wszytko, by tak zostało. Nie chce mieć złamanego serca, gdy usłyszę, że jej już nie ma...
— Żaden z nas nie chce...— poprawił go Richard, a reszta przyznała mu rację.
— Więc, znajdźmy ich.

DIADEM Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz