II Rozdział 34- bal charytatywny

147 7 0
                                    

Przygotowania do balu charytatywnego były w pełni rozkosznie. Wszyscy w zamku biegali tam i z powrotem, dopinając ostatnie szczegóły przed wieczorem. Bracia mówili że jest to bardzo ważne przyjęcie, dla funduszy dla ludu. Mało się interesuje polityką, więc nie wiem jaka jest sytuacja teraz wśród poddanych odkąd zamieszkałam w zamku. Will i inni nie chcą mi zdradzać takich rzeczy, mówiąc że księżniczka nie powinna o tym myśleć.
W moim pokoju panował względny spokój, choć byłam daleka od relaksu. Stałam przed lustrem, poprawiając dół mojej balowej sukni. Była dokładnie taka, jaką sobie wymarzyłam – błękitna, inspirowana tą, którą nosiła w filmie Kopciuszek. Gorset był dopasowany, podkreślając talię, a tiulowe falbany spływały jak kaskada w dół, dając wrażenie, jakbym unosiła się nad ziemią. Włosy spięłam w elegancki kok, z którego celowo wypuściłam kilka kosmyków, by wyglądały bardziej naturalnie. Kilka delikatnych pereł zdobiło moje uszy i szyję, a wszystko to uzupełniały buty na niewysokim obcasie, które sprawiały, że czułam się jak prawdziwa księżniczka, którą próbowałam być.
Spojrzałam na siebie w lustrze, czując dumę. Wyglądałam naprawdę pięknie. Może aż za bardzo, bo już wiedziałam, że bracia będą mieć coś do powiedzenia jeśli chodzi o odsłonięte ramiona, idealnie miałam uwidocznione obojczyki. Ale dzisiaj nie obchodziły mnie ich komentarze. Chciałam po prostu wyglądać dobrze i dobrze się bawić.
Stałam w pokoju, poprawiając najmniejszy detal w sukni, kiedy poczułam ten niepokojący chłód. Z początku próbowałam go ignorować, myśląc, że to przeciąg, ale szybko zorientowałam się, że nie jestem sama.
— Znowu ty? — rzuciłam, odwracając się gwałtownie i spoglądając na Analaza, który, jak zwykle, opierał się nonszalancko o biurko— Myślałam, że dałeś sobie już spokój.
Jego spojrzenie było niepokojąco przenikliwe, a uśmiech na twarzy zdradzał, że świetnie się bawi moim zdenerwowaniem.
— Nie dziękuj za moje towarzystwo, Mikane. — Jego głos był gładki, niemal hipnotyzujący. — Wyglądasz zachwycająco, jak zawsze.
— Nie potrzebuję twojej opinii — odparłam ostro, odwracając się w stronę lustra, by poprawić gorset. — Jeśli przyszedłeś, żeby znowu mnie namawiać na jakieś twoje głupoty, to się nawet nie wysilaj.
— Ach, Mikane... — westchnął, powoli podchodząc bliżej. Jego kroki były niemal bezgłośne. — Zawsze taka bojowa.
Zignorowałam go, próbując się skupić na przygotowaniach, ale kiedy poczułam chłodny dotyk na mojej talii, całe moje ciało spięło się automatycznie.
— Co ty robisz? — rzuciłam, odwracając się do niego.
Stał teraz tuż za mną, jego dłonie delikatnie spoczywały na mojej talii, a spojrzenie było pełne czegoś, czego nie potrafiłam zdefiniować – zabawy, zadziorności, a może nawet jakiejś dziwnej czułości.
— Tylko podziwiam — powiedział niskim głosem, przesuwając palcem po jednej z falban mojej sukni. — Nie mogę się nadziwić, jak pięknie wyglądasz.
— Jesteś obrzydliwy — wycedziłam, próbując go odepchnąć. — I za stary, żeby tak się do mnie przymilać.
— Wiek jest tylko liczbą, księżniczko. — Analaz uśmiechnął się szarmancko, nachylając się bliżej. — Poza tym wiem, że w głębi duszy podoba ci się moje towarzystwo.
— Podoba mi się tylko wtedy, kiedy znikasz — odparłam ostro, patrząc mu prosto w oczy. — A teraz radzę ci to zrobić, zanim zacznę krzyczeć.
— Krzyczeć? — Uniósł brew, jakby mój pomysł go bawił. — Nie odważysz się.
— A chcesz się przekonać? — zapytałam wyzywająco i od razu zaczęłam wołać: — Will! James! Pom...
Nie zdążyłam dokończyć, bo jego dłoń błyskawicznie zasłoniła moje usta, a on przyciągnął mnie bliżej. Jego oddech musnął moje ucho, gdy szeptał:
— Jesteś niegrzeczną dziewczynką, Mikane.
Moje serce przyspieszyło, a dłonie zacisnęły się w pięści, ale byłam zbyt zaskoczona, żeby się szarpać i mu trzepnąć.
— Poza tym — dodał, jego głos był niemal jedwabisty — Wiek naprawdę nie ma znaczenia. Pomyśl, jak dobrze się bawiłaś... na kawalerskim, na wycieczce szkolnej.
Zamrugałam, czując, jak cały świat wiruje. Co on mówił? Jak mógł to wiedzieć? Przecież z nim wtedy nie byłam, tylko zezwolimy przyjaciółmi.
— Co ty... — zaczęłam, ale zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Analaz zaczął się zmieniać.
Jego długie czarne włosy skróciły się, twarz przybrała młodsze rysy, a oczy zmieniły kolor na znajomy odcień brązu. Stałam przed nim osłupiała.
— Vincent? — wykrztusiłam, czując, jak moje gardło się ściska.
— Zdziwiona? — zapytał z drwiącym uśmiechem. — Tak, to ja. A raczej Analaz, przemieniony w Vincenta, żeby zdobyć twoją uwagę.
— Ty gnido!! — wykrzyknęłam, czując, jak złość przejmuje kontrolę. — Jak śmiałeś?!
Zrobiłam krok do tyłu, a on ruszył za mną, patrząc na mnie z tym swoim irytującym spokojem. We wręcz teraz buzowało, miałam ochotę zrzucić ten uśmieszek z twarzy. W końcu się z nim całowałam i... Przespałam ... A to kutas !
— To było dla twojego dobra, Mikane. Chciałem cię zrozumieć, dotrzeć do ciebie przed nimi... Musisz się uczyć jak najszybciej magii, bo oni cię szukają...
— Ty jesteś chory! — rzuciłam, czując, jak moje dłonie zaciskają się w pięści.
Nim jednak zdążyłam powiedzieć coś więcej, drzwi do mojego pokoju otworzyły się gwałtownie. W drzwiach stanęła znajoma mi kobieta, ubrana w również piękną suknię balową.
— Mikane, wszyscy już czekają. Musimy już iść... Coś się stało?— zapytała Elizabeth, stojąc w progu.
Obróciłam się do niej, próbując uspokoić oddech. Gdy spojrzałam z powrotem, Analaz – czy raczej Vincent – już zniknął. Całe szczęście.
— Nic, już schodzę — powiedziałam, próbując przybrać normalny ton.
Elizabeth spojrzała na mnie podejrzliwie, ale skinęła głową i czekała w drzwiach, zostawiając mnie na chwilę z chaosem w głowie. Cokolwiek Analaz planował, wiedziałam, że to dopiero początek.
— Eliza, czekaj, mogłabyś mi pomóc mocniej zawiązać gorset? — zapytałam, odwracając się plecami do niej. — Sama nie dam rady, a chcę, żeby wyglądał idealnie.
— Oczywiście, nie ma problemu tylko musimy to szybko zrobić— odpowiedziała z ciepłym uśmiechem, wstając z miejsca.
Podeszła do mnie i zaczęła poprawiać sznurowanie, delikatnie, ale z wprawą. Była cierpliwa i dokładna, a ja w tym czasie czułam, jak narasta we mnie ciekawość.
— Eliza... — zaczęłam powoli, zbierając się na odwagę.
— Hm? — zapytała, skupiona na pracy.
— Mogę cię o coś zapytać? Chodzi o twojego wujka.
Jej ręce na chwilę zamarły, ale szybko wznowiła pracę, jakby próbowała udawać, że moje pytanie jej nie poruszyło. Czułam, że było coś nie tak. Sznurowała mój gorset bardziej agresywnie, aż myślałam że mnie udusi na samo wspomnienie o wuju.
— Dlaczego pytasz? — zapytała, unikając mojego spojrzenia.
— Po prostu... jestem ciekawa. — Próbowałam brzmieć niewinnie, choć czułam, że mój głos zdradzał lekką nerwowość.
Elizabeth zamilkła na chwilę, a potem westchnęła cicho.
— Nie mamy z nim kontaktu od lat — powiedziała w końcu. — Zamieszkał na skraju królestwa, z dala od wszystkich. Załatwia swoje sprawy w tajemnicy i nie jest mile widziany w rodzinie.
— Dlaczego? — dopytałam, nie mogąc powstrzymać ciekawości.
— Bo używa czarnej magii — wyjaśniła, zaciskając kolejne sznurki mojego gorsetu. — Niektórzy mówią, że specjalnie postarza swoje ciało, żeby wyglądać bardziej groźnie. A tak naprawdę ma zaledwie trzydzieści osiem lat.
— Trzydzieści osiem? — zapytałam, czując, jak moje serce zaczyna bić szybciej.
— Tak. — Elizabeth spojrzała na mnie uważnie. — Dlaczego cię to tak interesuje?
— Nie, tak tylko... zastanawiałam się, jak to wygląda. — Machnęłam ręką, próbując zabrzmieć obojętnie, ale wiedziałam, że Elizabeth mnie obserwuje.
Chciałam zadać jej jeszcze jedno pytanie, ale z dołu dobiegł nas głos Jamesa.
— Eliza! Mikane! Schodźcie na dół, wszyscy już czekają!
Elizabeth spojrzała na mnie i uniosła brew.
— Cokolwiek chciałaś jeszcze zapytać, zostaw to na później, choć uważam, że nie powinnaś więcej poruszać tego tematu— Poprawiła ostatni detal w mojej sukni i wskazała na drzwi. — Chodźmy, bo James nie znosi czekać.
Westchnęłam, czując, że rozmowa nie poszła do końca tak, jak chciałam. Myślałam, że więcej się od niej dowiem.
— Dzięki za pomoc — rzuciłam, podążając za nią do drzwi.
— Teraz wyglądasz idealnie — stwierdziła, zadowolona ze swojej pracy.
— Dzięki, Elizo. Ale to jeszcze nie wszystko — powiedziałam z tajemniczym uśmiechem, ruszając w stronę rogu pokoju, gdzie znajdował się drapak.
Elizabeth czekała na mnie w progu, gotowa zejść na dół, gdy nagle zawołałam:
— Zapomniałabym o Shiro!
— Shiro? — zapytała, odwracając się zdziwiona.
Na specjalnym drapaku leżała moja kotka, puchata ragdollka o futrze jak chmurka, przeciągnęła się leniwie, gdy zbliżyłam się do niej. Na jej karku błyszczała kokardka w kolorze błękitnym, idealnie dopasowana do mojej sukni. Jej puszysty ogon zakołysał się w powietrzu, a oczy w kolorze jasnego błękitu spojrzały na mnie z uwagą.Podniosłam ją delikatnie na ręce, a ona, jak zawsze, rozciągnęła się wygodnie i zamruczała z zadowoleniem.
— Shiro, chodź, kochana. Czas na bal — powiedziałam cicho.
Shiro mruknęła miękko, układając się wygodnie w moich ramionach. Jej futro było ciepłe i miękkie jak aksamit, a ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu, gdy zaczęła cicho mruczeć.
Elizabeth, która obserwowała mnie z pewnej odległości, wyglądała na zaskoczoną.
— Mikane... Czy ty naprawdę zamierzasz zabrać kota na bal? — zapytała, unosząc brew.
— Oczywiście, że tak — odpowiedziałam z przekonaniem, głaszcząc Shiro po grzbiecie. — Będzie się świetnie bawić.
— Bawić? — powtórzyła Eliza, z trudem powstrzymując śmiech. — To bal, nie zabawa na dworze. Myślisz że to przejdzie ?
— Myślę, że skoro bal jest w naszym pałacu, to mogę ją w każdej chwili odnieść do komnaty, jeśli coś pójdzie nie tak. Poza tym, patrz na nią. — Wskazałam na Shiro, która wyglądała jak najprawdziwsza księżniczka. — Czyż nie jest urocza?
Elizabeth westchnęła i pokręciła głową.
— Powiem ci jedno: masz odwagę. A bracia wiedzą o twoim... oryginalnym planie i się na to zgodzili?
— Nie muszą. — Wzruszyłam ramionami. — To była moja decyzja.
Elizabeth wyglądała na wciąż lekko zszokowaną, ale w końcu uniosła dłonie w geście poddania się.
— Dobrze, Mikane. Twoje życie, twoje wybory. Ale ostrzegam, że jeśli Shiro zrobi coś, co zdenerwuje twoich braci, nie licz na moją pomoc.
Zaśmiałam się, ruszając z kotką na rękach w stronę drzwi. Nawet pomocy bym od niej nie oczekiwała, bo byłaby zbędna. Nikt z nich by jej nie posłuchał, zwłaszcza William. Pewnie sam James też nie. Poza tym dam sobie radę, gdyby mieli jakieś wąty.
— Spokojnie, Elizo. Wszystko będzie pod kontrolą.
Kiedy schodziłam po schodach, Shiro wciąż mruczała cicho, przyciągając spojrzenia każdego, kogo mijaliśmy. Jej puszyste futro zdawało się lśnić, a błękitna kokarda tylko dodawała jej uroku. Gdy dotarłyśmy na dół, spotkałam spojrzenia moich braci, którzy natychmiast zaczęli zadawać pytania.
Jak zwykle, przewidywalni...
— Co ty robisz z tym kotem? — zapytał Lucas, marszcząc brwi.
— Zabierasz ją na bal? — rzucił Sebastian, starając się ukryć rozbawienie.
— Po co Shiro na bal charytatywny? — wtrącił Richard, wyglądając na kompletnie oszołomionego— Będziesz przekupywać gości głaskaniem kota, aby wpłacali na zbiórkę ?
William, który właśnie pojawił się w drzwiach, zmierzył mnie wzrokiem i dodał:
— Powiedz mi, że to żart.
Król we własnej osobie. Był ubrany jak zwykle elegancko w czarny garnitur, tak jak reszta braci, tylko on założył dodatkowo krawat. Reszta nie miała nic lub tylko muszki.
Uniosłam głowę dumnie, patrząc na nich z wyzywającym uśmiechem.
— Otóż nie. Shiro idzie na bal, bo wolę tańczyć z nią, niż z wami i innymi starymi cepami. Poza tym, się nie przejmuj, możesz tańczyć z swoją przyszłą królowa, nie będę sprawiać kłopotów.
Lucas parsknął śmiechem, Sebastian zaśmiał się pod nosem, ale Richard tylko przewrócił oczami.
— Zawsze musisz być taka opryskliwa? — rzucił z niezadowoleniem.
— A ty zawsze musisz być taki nudny? — odpowiedziałam natychmiast, poprawiając kokardkę Shiro.
Will podszedł bliżej, przyglądając się mi i kotce z wyraźnym grymasem na twarzy.
— Mam nadzieję, że nie narobisz wstydu — mruknął chłodno.
Shiro odpowiedziała na to głośnym mruknięciem, a Lucas i Sebastian unieśli kąciki ust. Will potrafi chyba gadać ze zwierzętami.
— Zobaczymy, kto tu zrobi wstyd, jak nie będzie twojej luby — rzuciłam, odwracając się i ruszając w stronę sali balowej. Elizabeth i James poszli za mną, a za nimi reszta moich braci.
***
Sala balowa w naszym pałacu była prawdziwym arcydziełem. Jej wielkość zapierała dech w piersiach – wysoko sklepione sufity zdobione były freskami przedstawiającymi sceny z legend naszego królestwa, a masywne kryształowe żyrandole lśniły tysiącem świateł. Całość udekorowano w świątecznym stylu, co nadawało sali jeszcze więcej uroku. W rogach stały olbrzymie choinki, każda przystrojona w inne kolory – jedna była złota i czerwona, druga srebrna i błękitna. Girlandy z jodły i światełek oplatały kolumny, a pomiędzy nimi rozwieszono subtelne zasłony z delikatnego materiału, które falowały lekko przy każdym ruchu powietrza. Na środku sali znajdował się lśniący parkiet taneczny, a po jego bokach ustawiono eleganckie stoły z przekąskami i napojami, każde z pięknie ułożonymi kompozycjami kwiatowymi. Przy scenie, na której grała orkiestra, goście już zaczynali gromadzić się w grupkach, rozmawiając i śmiejąc się.
James spojrzał na mnie z uśmiechem, gdy wkroczyłam na salę z Shiro na rękach.
— Wiesz co, Mikane? Powinnaś częściej zabierać Shiro na bale. Chyba przyciąga więcej uwagi niż ty.
— Bardzo śmieszne — odpowiedziałam, ale nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
— Powinnaś się cieszyć, jak się potkniesz nikt na to nie zwróci uwagi.
— Wy zwrócicie i mi to wystarczy, aby szukać sobie miejsca pochówku— zażartowałam cmokając kociaka w łepek.
Shiro wydawała się zadowolona z całej uwagi, a ja czułam, że ten wieczór będzie naprawdę wyjątkowy – niezależnie od tego, co myślą moi bracia. Kotka nawet wyciągała łapkę w stronę najbliższego błyszczącego ornamentu, aby się rozruszać.
— Zobacz, Will. Shiro już się bawi — powiedziałam z uśmiechem, patrząc na brata.
— Niech lepiej trzyma te łapy przy sobie — mruknął, ale ja już byłam zajęta podziwianiem sali.
To miał być wieczór, którego nikt nie zapomni. Zwłaszcza ja i moja mała, puchata towarzyszka. Zwłaszcza ona, bo to pierwszy bal na którym mogła być.  Stałam na środku parkietu, trzymając w ramionach ragdolla, przez co wpatrzeni w nas goście nie mogli oderwać wzroku. Muzyka grana przez orkiestrę była lekka i romantyczna, doskonała do walca, a ja pozwoliłam jej poprowadzić swoje kroki.
Shiro była spokojna jak nigdy dotąd. Jej błękitne oczy spoglądały na świat z uwagą, a aksamitne futro błyszczało w blasku żyrandoli, jakby sama była jednym z najcenniejszych ozdobników balu. Kokarda na jej karku, idealnie dobrana do mojej błękitnej sukni, dodawała uroku gdy płynęliśmy w rytm melodii.
Moje kroki były delikatne, płynne, jakbym unosiła się nad parkietem. Suknia, złożona z wielu warstw tiulu i falban, falowała przy każdym moim ruchu, tworząc iluzję fali otaczającej mnie błękitnym blaskiem. Goście obserwowali nas z uśmiechami, niektórzy klaskali do rytmu muzyki, a inni szeptali coś między sobą, wskazując na nas. Pewnie mnie krytykowali, jak karygodnie się zachowałam przynosząc zwierzę na taką okazję.
— Spójrzcie tylko na nią — powiedział jeden z starszych mężczyzn stojących w pobliżu parkietu. — Wygląda jak z baśni.
— Ten kot to skandal! — dodała kobieta w ozdobnej czerwonej sukni. — To brak szacunku dla gości.
Słyszałam te komentarze, ale starałam się nie zwracać na nie uwagi. Skupiałam się na tańcu. Obracałam się delikatnie, trzymając Shiro w ramionach, jakbym tańczyła z najważniejszym partnerem wieczoru. Kotka była idealnie spokojna, wtulona we mnie, a jej puszysty ogon lekko kiwał się w rytm muzyki.
Przy każdym obrocie moja suknia podkreślała grację ruchów – falbany wirujące wokół mnie, błyszczące detale odbijające światło z kryształowych żyrandoli. Wyglądałam jak ożywiona postać z bajki, a Shiro była moim czarującym dodatkiem.
Kilka osób zaczęło bić brawo, widząc, jak swobodnie się poruszamy.
— Mikane! — zawołał z boku Sebastian, klaskając z rozbawieniem. — Wyglądasz jak Kopciuszek ! Tylko księcia brakuje...
— Raczej jak królowa czarownic — dodał Lucas, śmiejąc się.
Uśmiechnęłam się do nich z wyzwaniem i z wdziękiem zakończyłam obrót, po czym delikatnie przytuliłam do siebie Shiro.
— Jesteś moją najdoskonalszą partnerką, Shiro. Dobrze, że ciebie mam, bo bym zwariowała... Sami chłopacy w domu to utrapienie...— powiedziałam cicho, patrząc na jej błyszczące oczy.
Muzyka dobiegła końca, a goście zaczęli bić brawo. Ugięłam kolana w lekki ukłon, wciąż trzymając zwierzaka w ramionach, ale moja chwila triumfu nie trwała długo. Wśród tłumu zauważyłam Williama, który zmierzał w moją stronę z nieodgadnioną miną. Gdy tylko dotarł do mnie, uniósł brew i rzucił chłodno:
— To jest bal charytatywny, a ty tańczysz z kotem — powiedział z niedowierzaniem, zatrzymując się przede mną. — Goście chcą z tobą zatańczyć, a ty ich ignorujesz. Zachowuj się jak przystało na księżniczkę, a nie jak na rozkapryszone dziecko.
— Shiro to też dama, a ja tylko robię jej przyjemność — rzuciłam z wyzywającym uśmiechem. — Poza tym, czy nie wyglądamy razem grzecznie i uroczo?
William westchnął głęboko, a jego spojrzenie stało się bardziej stanowcze. Nawet pomasował sobie skronie, jakby załamany moim pytaniem.
— Mikane, odnieś kota do swojego pokoju. Teraz.
— Ale... — zaczęłam protestować, jednak jego mina jasno sugerowała, że nie zamierza mnie słuchać.
— Albo teraz odprowadzasz Shiro, albo masz szlaban, i to nie taki jak ostatnio.
Moje usta zacisnęły się w cienką linię. Nie miałam ochoty kłócić się z nim przy wszystkich, ale nie chciałam też rozstawać się z Shiro.
— A jeśli ją położę na poduszce przy choince? — zaproponowałam z lekkim uniesieniem brwi. — Obiecałam, że jej nie zostawię samej na długo. Mogę zatańczyć z kim chcesz, ale ona nie idzie do pokoju.
William zastanawiał się przez chwilę, a jego spojrzenie złagodniało, choć nadal wyglądał na zirytowanego.
— Pod warunkiem, że rzeczywiście zatańczysz z każdym, kto cię zaprosi, i nie będziesz robić scen.
— Jasne, wielki władco — powiedziałam z lekką ironią, ale jego surowy wzrok sprawił, że szybko dodałam: — Umowa stoi.
W tym momencie do nas podszedł wuj Quang, z zaciekawionym wyrazem twarzy. Był pierwszy gdy gdzieś zaczęła się robić drama, bo lubił dodawać swoje trzy grosze, dobrze, że trafił na porozumienie.
— O co chodzi? — zapytał, spoglądając na mnie i Williama na zmianę.
— O nic, drogi wuju. — William rzucił mu krótki uśmiech. — Już sobie wszystko wyjaśniliśmy.
Zatkało kakao.
Pewnie myślał, że to dopiero początek kłótni.
Nie zamierzałam wchodzić w szczegóły, zwłaszcza że wuj patrzył na mnie, jakby doskonale wiedział, że coś kombinuję. Uznałam jednak, że w tej chwili nie mam czasu na kolejne kazania.
— W takim razie zajmę się Shiro — oznajmiłam, odwracając się i ruszając w stronę choinek, gdzie stała przygotowana wcześniej poduszka w falbanki.
Podchodziłam powoli, a młody służący Edward, który wcześniej przyniósł poduszkę, pojawił się w pobliżu, gotowy mi pomóc.
— Dziękuję, Edwardzie — powiedziałam z lekkim uśmiechem, kładąc Shiro na miękkim materiale.
Kotka przeciągnęła się leniwie, zanim wygodnie ułożyła się na poduszce. Była tak spokojna i zrelaksowana, że wyglądała, jakby była częścią dekoracji. Moje kochane dziecko.
— Bądź grzeczna, Shiro — powiedziałam cicho, głaszcząc ją po głowie.
Po chwili wróciłam na parkiet, gdzie William już czekał na mnie z rękoma skrzyżowanymi na piersi.
— Teraz zachowuj się i zatańcz z każdym, kto cię zaprosi — rzucił, patrząc na mnie surowo.
Uśmiechnęłam się niewinnie, stając obok niego.
— Oczywiście, panie idealny — odpowiedziałam z przekąsem, ale jego wzrok jasno mówił, że lepiej, żebym dotrzymała słowa.
Wieczór trwał dalej, Ale za każdym razem, gdy spojrzałam na Shiro, widziałam, jak kotka leży spokojnie, rozkoszując się uwagą tych, którzy się na nią natykali. Zaczęłam tańczyć z każdym, kto podszedł i poprosił mnie o ten zaszczyt, zgodnie z umową. Mężczyźni byli różni – jedni młodzi i nieśmiali, inni bardziej pewni siebie. Chociaż miałam wrażenie, że William wciąż mnie obserwuje z dystansu, starałam się udawać, że wszystko jest w porządku. Mimo że nie miałam ochoty na taki wieczór, wiedziałam, że Shiro była bezpieczna, a jej widok na poduszce przy choince przyciągał uwagę gości, którzy często zatrzymywali się, by zrobić zdjęcia. Przynajmniej miałam pewność, że nie będzie w pokoju sama jak zjawi się ten Analaz. Nie wiadomo co ma w tym kapuścianym łbie.
Po kilku tańcach wróciłam do braci siedzących przy stole, a nawet William wydawał się nieco mniej surowy, choć jego spojrzenie mówiło mi, że ta historia jeszcze się nie skończyła.

DIADEM Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz