Rozdział 26- Ślub i wuj...

220 8 9
                                    

Dzień ślubu Jamesa nadszedł szybciej, niż się spodziewałam, a w zamku unosiła się atmosfera napięcia i podekscytowania.
Sama byłam bombom śmiechu, bo jakoś nie czułam tego, że brat stanie przed ołtarzem.
Wszystko musiało być perfekcyjne – zaczynając od sukni Elizabeth, przez kwiaty, aż po przygotowania Jamesa, który, choć zawsze opanowany, teraz wyglądał, jakby walczył z lawiną emocji. W jego oczach widziałam coś, czego wcześniej nie było – niepewność i zdenerwowanie, że ten wielki dzień naprawdę nadszedł. Bracia stali wokół niego, wspierając go jak tylko mogli; każdy z nich starał się jakoś pomóc w przygotowaniach, od poprawiania krawata, po upewnianie się, że wszystko jest na swoim miejscu.
Nie mogłam powstrzymać się przed lekkim żartem, który od razu rozładował napięcie:
— James, jak chcesz, mogę cię zastąpić. Wskoczę na twoje miejsce, a Subaru mnie wesprze, zanim się zorientujesz. Pięknie bym wyglądała w sukni ślubnej~
Wszyscy spojrzeli na mnie jednocześnie – ich spojrzenia były pełne ostrzeżenia, ale z lekkim uniesieniem kącika ust. James uniósł brwi, choć na jego twarzy pojawił się cień rozbawienia, jakby doceniał próbę rozładowania napięcia, mimo że zażartowałam w dość nietaktowny sposób.
— Drogie dziecko, dziś nie czas na żarty — rzucił Will, patrząc na mnie surowo. — James ma przed sobą najważniejszy dzień w swoim życiu.
— Dobra, dobra, ale wy się tutaj rozchmurzcie, bo za chwilę padnę z nudów— mruknęłam, choć uśmiech wciąż błąkał się na moich ustach.— Atmosfera jakby, ktoś szedł na ścięcie głowy.
— Stresuje się poprostu Mikuś— zaznaczył James.
Wtedy drzwi pokoju otworzyły się szeroko i do środka wszedł starszy mężczyzna. Wyglądał na czterdzieści sześć lat. Jego obecność natychmiast zmieniła nastrój w pokoju – wyprostowani bracia zerknęli na siebie, a James nagle wyglądał na bardziej spiętego niż wcześniej. Mężczyzna miał surową twarz, szorstkie rysy i spojrzenie, które wydawało się przenikać na wskroś. Domyśliłam się, że to ich wuj, no mój teoretycznie też, ale nigdy wcześniej go nie poznałam. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, jego wzrok spoczął na mnie, oceniająco, jakby próbował ocenić, czy w ogóle zasługuję na jego uwagę.
Już go nie lubiłam.
Jak dobrze, że Will był moim opiekunem prawnym do dwudziestych pierwszych urodzin.
— Więc to nasza mała Mikane — rzucił, mierząc mnie wzrokiem. — Słyszałem od chłopaków, że masz charakterek.
Uniósł brwi z surowym wyrazem twarzy, jakby czekał na moją reakcję.
— Może i mam, ale to chyba nie PANA sprawa, prawda? — odpowiedziałam, unosząc podbródek. Nie zamierzałam przy nim tracić pewności siebie.— A ty... to chyba ten słynny wuj, który lubi ustawiać wszystkich po kątach.
W jego oczach dostrzegłam coś na kształt uznania, ale jego twarz pozostała niewzruszona.
— Po mamie odziedziczyłaś ten charakter, nie ma wątpliwości. Moja siostra zawsze była tą pyskatą — powiedział, a w jego głosie pojawiła się nuta czegoś, co brzmiało jak nostalgia zmieszana z nieodgadnionym rozczarowaniem. — Może nawet bardziej, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić.
Czułam, że jego słowa mają głębsze znaczenie, jakby chciał przypomnieć mi o czymś, czego jeszcze sama o sobie nie wiedziałam. Zaczęłam się zastanawiać, czy mam już wyciągać asy na stół i pokazać na co mnie stać czy poczekać, ale wybrałam to pierwsze.
— Więc może dobrze, że kąpię się we wrzątku, bo takie wiedźmy jak ja, są posłanniczkami z piekła i lubią być wredne i wygadane— powiedziałam z lekko uniesioną głową, co wywołało cichy śmiech braci.
Wszyscy oprócz wuja, jego spojrzenie pozostało surowe i wciąż oceniające.
— Byleś tylko wiedziała, gdzie jest granica, droga Mikane. Ten charakterek może ci pomóc, ale też przysporzyć kłopotów — odparł, a w jego głosie była ostrzegawcza nuta.
— Nic nowego się nie dowiedziałam, więc jeśli to wszystko możesz już sobie iść do kościoła.
Bracia spojrzeli na mnie z lekkim niedowierzaniem – wiedziałam, że nie powinnam zaczynać tak rozmowy z nowym członkiem rodziny, ale nie mogłam się powstrzymać. Wuj jednak nie zareagował natychmiast. Jego spojrzenie tylko się wyostrzyło, a uśmiech zniknął, jakby zastanawiał się, czy moje słowa były tylko żartem, czy może czymś więcej.
— Chyba William ci za dużo pozwala, co?— skomentował, jego ton był spokojny, ale zdecydowanie chłodniejszy. — Ale powinnaś wiedzieć, że rodzina królewska ma swoje zasady.
— Naprawdę? Wydawało mi się, że już znam wszystkie zasady, którymi bez przerwy się posługujecie — odpowiedziałam z lekką nutą wyzwania w głosie. — Zresztą, myślałam, że to dzień Jamesa, nie kolejna lekcja dla mnie.
James, widząc, że rozmowa przybiera nieco napięty obrót, chrząknął, próbując nam przerwać, bo znał wuja na tyle, że dyscyplina u Williama to pikuś przy jego wychowywaniu.
— Wuju, miło, że jesteś. Mamy nadzieję, że wszystko dzisiaj pójdzie zgodnie z planem — powiedział, odwracając uwagę wuja ode mnie, bo widział, że się pomału odpalałam.
Wuj jednak nie dał mi się tak łatwo wytrącić z równowagi i skierował wzrok na Jamesa.
— Będę mówił wprost. Odpowiedzialność spoczywa na was wszystkich, nie tylko na tobie, James. A to oznacza również na tobie, Mikane. Chociaż widzę, że lubisz... unikać dyscypliny.
— Unikać? Ja? Ależ skąd— zapytałam, udając niewinne zaskoczenie. — Ja po prostu nie tracę czasu na wkładanie kija w dupę.
W jego oczach pojawiła się iskra, której nie mogłam do końca rozszyfrować, jakby chciał odpowiedzieć na moje wyzwanie.
— Williamie, powinieneś jej ukręcić to pyskowanie, do puki jest tak młoda. Potem będzie tylko gorzej. Wiem po swojej córce. Całe szczęście, że wyrosła na ułożoną kobietę — skomentował. — Pamiętaj jednak Mikane, że twoja matka, mimo swojego ducha walki, również miała swoje obowiązki i nie była taka wyszczekana jak ty.
Odniosłam wrażenie, że słowa o matce miały mnie przywołać do porządku, ale nie zamierzałam się poddawać.
— Widocznie nie wszystko muszę robić jak ona i ogólnie chciałam być trochę milsza, ale moja gęba nie wspólpracuje— mruknęłam, wzruszając ramionami.
Wuj spojrzał na mnie ostro, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Richard wtrącił się, widząc, że sytuacja wymyka się spod kontroli i zmierza na złe tory.
— Skończcie, wszyscy! Lepiej zająć się przygotowaniami niż wymianą złośliwości, co? — rzucił, starając się załagodzić napięcie, widziałam jego spojrzeniu się obawia wuja, jak reszta.
Przyłapałam Willa na tym, że posyła mi ostrzegawcze spojrzenie, ale w duchu czułam pewną satysfakcję. Wuj Quang, bo tak miał na imię, mógł być surowy i zasadniczy, ale nie zamierzałam dać mu satysfakcji, że mnie "ustawi".
Wuj skinął głową, choć jego oczy wciąż zerkały w moją stronę.
— Cóż, w tej rodzinie królewskiej musisz się mieć na baczności i twoja buntownicza natura ci nie pomoże, zapewniam. Napewno nie przy mnie i twoje wkurwianie mnie, wkrótce się skończy — powiedział, patrząc na mnie, ale wyraźnie miał na myśli coś czego wolałabym nie wiedzieć— Mam nadzieję, że przedstawiliście małej, super wieści.
— Super?
Czyli będą zjebane...
Wuj zmarszczył brwi i przeszył mnie spojrzeniem, które od razu zdradzało, że oczekuje uległości i szacunku. Nie zamierzałam jednak ułatwiać mu zadania – nie lubiłam, kiedy ktoś patrzył na mnie z góry, zwłaszcza ktoś, kogo dopiero poznawałam. Do Williama się przyzwyczaiłam, ale jemu nie pozwolę się tak traktować.
Gdy Quang wyszedł z pokoju, czułam się, jakby zostawił w nim chłód, jak ślad swojego surowego charakteru. Gorzej niż, Will. Bracia odetchnęli z ulgą, a ja, mimo że starałam się tego nie pokazywać, czułam się dziwnie dotknięta jego słowami.
— Jakie to wieści?
***
Ceremonia zaślubin była wspaniała, pełna elegancji i klasy, jak przystało na członka rodziny królewskiej. W wielkiej, ozdobionej kwiatami na biało katedrze, otoczona przepiękną scenerią, czułam się wyjątkowo – choć moje myśli wciąż błądziły między irytacją na wuja, a dumą z Jamesa. Byłam jedną z druhen i miałam za zadanie rzucać płatkami róż przed panną młodą. Ubrana w delikatną, pastelową sukienkę, wyglądałam wyjątkowo, jak to zauważyli bracia, kiedy zobaczyli mnie po raz pierwszy tego dnia.
Czułam na sobie ich wzrok, gdy szłam powoli przed Elizą, trzymając koszyk pełen płatków, które delikatnie unosiły się w powietrzu i osiadały na kamiennej podłodze.
W końcu zajęłam swoje miejsce obok braci, którzy stali przy ołtarzu, wyprostowani, ale wyraźnie rozluźnieni. Spojrzałam na Williama, który uważnie obserwował całą ceremonię z kamienną twarzą. Mówiłam w myślach, „czy on nawet w takiej chwili musi być takim sztywniakiem". Richard, Lucas i Sebastian wyglądali na nieco bardziej rozbawionych, co wyraźnie wskazywało, że ich uwagę odwracał głównie nasz wuj, na którego nie mogłam patrzeć bez ukrytej irytacji. Szczerze mówiąc, miałam ochotę rzucić w niego ostatnimi płatkami róż, które zostały mi w koszyku lub samym koszykiem, tylko żeby zobaczyć, jak zareaguje.
Chyba więcej frajdy sprawiało mi wkurwianie jego niż Willa.
Nawet nie zwróciłam początkowo uwagi na Subaru, stojącego po stronie panny młodej przy rodzinach. Wyglądał zabójczo dobrze. Był bardzo przystojny, ale chyba nasz romans nie przetrwał próby i zostaliśmy tylko przyjaciółmi. Jednakże nie byle jakimi.
Kiedy ceremonia dobiegała końca, James i Elizabeth wymienili przysięgi. Byli piękną parą, a gdy powiedzieli sobie „tak" i przypieczętowali związek pocałunkiem, katedra wypełniła się oklaskami i cichymi wzruszonymi westchnieniami. Poczułam, jak w moich oczach zbiera się lekka mgiełka, i nagle wszystkie drobne irytacje tego dnia zniknęły – przynajmniej na chwilę. Wiedziałam, że ten dzień był dla Jamesa wyjątkowy, i czułam dumę, że mogłam być jego częścią.
Mimo, że to przeze mnie musiał się żenić.
Kiedy wyszliśmy z kościoła, wszyscy goście zgromadzili się, by rzucać ryżem w nowożeńców. Białe ziarenka unosiły się w powietrzu i opadały jak drobny deszcz, a James i Eliza śmiali się, osłaniając się dłońmi przed radosnym atakiem gości. Było coś magicznego w tej chwili – śmiech, błysk w oczach dziewczyny i ciepły uśmiech brata, jakiego nigdy wcześniej u nich nie widziałam.
Miałam nadzieję na spokojny przejazd do sali weselnej, ale wuj najwyraźniej miał inne plany. Jego ostentacyjnie surowa postawa działała mi na nerwy, zwłaszcza kiedy rzucił komentarz, który kompletnie mnie wyprowadził z równowagi. Dotyczył mojego romansu z Subaru. Wywróciłam oczami, a zanim się zorientowałam, specjalnie nadepnęłam mu na but. Poczułam satysfakcję, widząc jego zaskoczenie i grymas na twarzy, przy okazji rzuciłam mu pełne wyzwania spojrzenie.
— Ale z ciebie dupek, wujku — powiedziałam z uśmiechem, nie kryjąc się ze swoją niechęcią.
Zanim zdążył odpowiedzieć, odwróciłam się na pięcie i poszłam w stronę auta Richarda, który miał mnie zawieźć na salę weselną. W sumie to biegłam, bo nie chciałam, aby mnie dopadł, któryś z braci. Wiedziałam, że nie mogłam wejść do auta Willa – nie miałam odwagi na taki ruch, bo przeczuwałam, że on nie puściłby mi tego płazem.
Usiadłam w samochodzie, czując, jak wzbiera się we mnie stres, ale i lekkie napięcie, a serce waliło mi jak szalone. Z przyjemnością myślałam o tym, jaką minę musiał mieć wuj, kiedy zostawiłam go z tym ciętym komentarzem. Zapięłam pas i czekałam, aż Richard dołączy... Jednak na moje nieszczęście zamiast niego na przednim siedzeniu przede mną zasiadł William. W lusterku zauważyłam, że wsiada również wuj, a serce zamarło mi w piersi. Naprawdę liczyłam, że podróż spędzę z Richardem, który raczej nie przejmowałby się moim drobnym wybrykiem. Zamiast tego znalazłam się między najgorszym możliwym duetem – Williamem i Quangiem.
Miałam przejebane.
Will spojrzał na mnie z surowością, której nie widziałam od dawna, a w jego oczach odbijała się mieszanka złości i zniecierpliwienia.
Przecież mnie zaciuka tutaj. Szkoda auta, taka piękna tapicerka.
— Mikane — zaczął tonem, który jasno dawał mi do zrozumienia, że nie mam co liczyć na żarty. — Co, do cholery, ci strzeliło do głowy?
Przełknęłam głośno ślinę, starając się zachować pewność siebie, ale jego wzrok przyprawiał mnie o dreszcze. Wuj siedział w milczeniu, ale jego obecność wystarczyła, bym poczuła się jak szkolna uczennica na dywaniku u dyrektora. Chyba ogarnął, że trochę czułam strach przed bratem. Pewnie słyszał trochę historii z moich karnych doświadczeń.
— Może ci się wydaje, że to jest zabawne, ale takie zachowanie jest nie tylko nieodpowiednie, ale też żenujące — dodał William, a jego ton był chłodny jak lód.
Starałam się zgrywać niewzruszoną, ale jego słowa, wypowiedziane z taką powagą, sprawiły, że zaczęłam odczuwać wyrzuty sumienia.
Jazda na salę weselną, która powinna być przyjemnym momentem przed świętowaniem, zamieniła się dla mnie w prawdziwą próbę wytrzymałości.
Samochód ledwie ruszył, kiedy wuj postanowił rozpocząć swoje kazanie.
— Mikane, czas najwyższy zrozumieć, że nie tolerujemy w naszej rodzinie takiego lekceważenia i skandalicznego zachowania, jak ty to teraz zaprezentowałaś. Twój ostatni komentarz był co najmniej absurdalny— powiedział chłodnym tonem. — Miałem nadzieję, że w wieku, który osiągnęłaś, wykształciłaś w sobie chociaż minimalne zasady etykiety. A tu dalej jesteś niewychowanym smarkaczem.
Poczułam, jak krew napływa mi do policzków, ale postanowiłam nie dać się tak łatwo.
— Może po prostu mówiłam to, co myśle, a ty zasłużyłeś sobie na ataki komentarz— odparłam, próbując utrzymać neutralny ton, choć wiedziałam, że właśnie kopię sobie głębszy dół.
Akurat blisko mi do kilometra.
— Mikane, naprawdę myślisz, że rzucenie takiego komentarza w stronę wuja, w dodatku w dzień ślubu braa, jest odpowiednim zachowaniem? — Jego głos był stanowczy i wypełniony rozczarowaniem. — Wystawiasz nie tylko siebie, ale i nas wszystkich na pośmiewisko. Naprawdę chcesz, abym był wredny dla ciebie tak jak ty jesteś dla wuja? Fajnie by ci było, dziecko? Skończ z tym dziecinnym zachowaniem.
Spojrzałam na niego, próbując zachować spokój, ale każde jego słowo bolało coraz bardziej. Mimo, że starałam się zgrywać twardą, gdzieś w środku czułam ukłucie wstydu. Oczy Willa lśniły chłodno i intensywnie – zupełnie inaczej niż na codzień. Nagle poczułam się naprawdę mała.
— Dziecinne zachowanie? — powtórzyłam, chociaż mój głos zabrzmiał już o wiele bardziej cicho. — Po prostu... nie widziałam powodu, by być miłą, skoro wuj nawet nie próbuje być choć odrobinę uprzejmy. Po co był ten komentarz o Subaru?
Wuj uniósł brew, spoglądając na mnie z surowością, podobnie jak robił William, gdy coś przeskrobałam.
— Uprzejmość, Mikane, to przywilej dla tych, którzy zasługują na szacunek. A szacunek jest czymś, co trzeba zdobyć, nie otrzymuje się go za to, że ktoś ma ochotę „mówić, co myśli", bez zastanowienia nad konsekwencjami.
W samochodzie zapadła nerwowa cisza, a w powietrzu unosiła się atmosfera niczym na Antarktydzie, którą wuj skutecznie wprowadził. Will odwrócił się do mnie po raz ostatni, jego ton nieco złagodniał, ale wyraz rozczarowania na twarzy pozostał.
— Mikane, po prostu pomyśl czasem nad swoimi słowami. Nikt nie każe ci ubóstwiać wszystkich, ale musisz zrozumieć, że każda akcja ma swoją reakcję. I... Jamesowi należy się dzisiaj spokój i szacunek, nawet jeśli to dla ciebie oznacza powściągliwość.
Skinęłam głową, milcząc i starając się nie myśleć o tym, jak bardzo to wszystko mnie zabolało.
— To może jak już ochłonęłaś, to przeprosisz wuja Qunga?
— Chyba śnisz...
— Mikane, pamiętaj, że wprowadzam się do was na jakiś czas— właśnie mi przypomniał dlaczego byłam taka nabuzowana.
Podobno miał problem z prawem i Will musiał wszystko załatwiać, ale warunek był taki, że miał być pod okiem króla. I kto tu jest nieodpowiedzialny i dziecinny? On nawet nie potrafił dobrze się ukrywać. Poza tym bracia tylko zdradzili, że miał grube sprawy do załatwienia. Pewnie był z mafii.
— To będzie mój koniec, jak będziesz w naszym zamku...
— Więc bądź grzecznym dzieckiem— rzucił wuj z uśmieszkiem.
Prychnęłam z uśmieszkiem— Pieprz się staruchu heh
— Mikane, ostatnie ostrzeżenie, a przejdę się do ciebie na tyły— zagroził mi William, zza kierownicy.
***
Gdy tylko dojechaliśmy na miejsce wesela, wypełniła mnie ekscytacja – w końcu miał nadejść moment, na który czekaliśmy od tygodni. Przed wejściem Lucas złapał mnie za rękę, a ja zobaczyłam, że Richard już czeka, uśmiechnięty i pełen energii.
— Hej, Lucas, gdzie ją zabierasz? — spytał podejrzliwie William, mrużąc oczy.
— Spokojna twoja rozczochrana, Will. Nie zrobimy nic głupiego — Lucas posłał mu pełne niewinności spojrzenie, a potem razem pobiegliśmy na tyły budynku, gdzie czekały trzy motocykle. Uśmiechnęłam się szeroko na widok naszych przygotowanych maszyn – były idealnie ustawione i gotowe na nasz występ. Za swoim cackiem się tak stęskniłam. Z braćmi ćwiczyliśmy ten układ potajemnie, żeby ani William, ani James nie mogli zorientować się w naszym planie. Robiliśmy to jakoś od dwóch tygodni i mimo szlabanu, bracia mi udostępniali mój motor, a że w dniu dzisiejszym minął mi szlaban, mogłam na legalu na nim jeździć na oczach reszty braci.
W tym czasie Sebastian wszedł na scenę w sali i przejął mikrofon, by ogłosić nasz pokaz.
— Drodzy goście, zapraszamy wszystkich na plac przed budynkiem! Mamy małą niespodziankę dla młodej pary!
Wśród zebranych wybuchło poruszenie, a na twarzy Elizabeth pojawił się szeroki uśmiech. Widać było, że była podekscytowana, natomiast James wyglądał na nieco spiętego, jakby obawiał się, że jego rodzeństwo znowu planuje coś głupiego.
— Ciekawe, co oni znowu wymyślili — mruknął, a Eliza zaśmiała się, klepiąc go po ramieniu.
Gdy wszyscy goście zebrali się przed budynkiem, z dymiącego centrum placu wyłoniliśmy się my – ja, Lucas i Richard. Każdy z nas siedział na maszynie, a z ich tyłu unosiły się barwne smugi kolorowego dymu, tworząc za nami tęczowe ogony. Poczułam się jak prawdziwa gwiazda, z dreszczem adrenaliny przechodzącym przez ciało.
Rozpoczęliśmy pokaz – na początku proste, synchronizowane przejazdy, które wyglądały jak taniec. Zaczęliśmy się przeplatać, zbliżając się do siebie w rytmicznych manewrach. Goście patrzyli na nas w oszołomieniu, a ja dostrzegłam uśmiech Elizabeth, która wpatrywała się w nas z zachwytem.
Potem Richard wykonał pierwszy trik – stając na tylnym kole, zrobił podwójny obrót, a kolorowy dym rozprysnął się za nim w powietrzu. Następnie Lucas z impetem ruszył, wchodząc w ciasny zakręt i pozostawiając po sobie smugę intensywnie niebieskiego dymu. Ja natomiast zrobiłam pełny obrót w miejscu, dodając gazu i sprawiając, że za mną uniósł się ostry, czerwony obłok, który zakrył mnie na moment, by potem rozwiać się na boki, odsłaniając mnie ponownie. Tłum eksplodował oklaskami, a ja wiedziałam, że nasza niespodzianka przeszła najśmielsze oczekiwania.
Na zakończenie ustawiliśmy się w rzędzie, dodając gazu, by na chwilę podbić motocykle na tylne koła, a kolorowe dymy otoczyły nas jak ognista chmura. Kiedy opuściliśmy motory, tłum ponownie wybuchł oklaskami, a my ukłoniliśmy się nisko. Pobiegliśmy do młodej pary, którzy wciąż klaskali z szerokimi uśmiechami na twarzach.
— To było niesamowite! — powiedziała Elizabeth, przytulając mnie, a w jej głosie słychać było prawdziwy zachwyt.
— Nie wiedziałem, że z was takie cwane bestie i to knuliście za naszymi plecami, zwłaszcza ty młoda. Kompletnie mnie zaskoczyliście — przyznał James, klepiąc Richarda i Lucasa po plecach.
Uśmiechnęłam się szeroko, szczęśliwa, że nasza niespodzianka wywołała takie emocje. Niestety, euforia szybko minęła, gdy usłyszałam poważny głos Willa za plecami.
— Super dzieciaki, ale gdzie była moja zgoda na ten występ? — zapytał, patrząc na nas z lodowatą powagą.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, do głosu doszedł wuj, który zajął stanowisko obok króla. Jego twarz była napięta.
— Zachowanie kompletnie nie odpowiednie dla członków rodziny królewskiej, co to za cyrkowe popisy?— rzucił z niesmakiem, jakby nasze wyczyny były najgorszym, co mógł sobie wyobrazić.
Poczułam, jak cała ekscytacja i radość odpływają ze mnie, ustępując miejsca gniewu. To był dzień Jamesa i Elizy, a nasze starania były dla nich miłym prezentem. W głowie wciąż brzmiały mi ich słowa pełne zachwytu, które nagle zostały zduszone przez zimne i krytyczne uwagi wuja. Will jeszcze jako tako nic nie powiedział, tylko chciał pokazać wujowi, że o niczym nie wiedział, ale też mu się podobało. W końcu wspierał nas jako brat, mimo że lubił swoje zasady.
Komentarz wuja był kroplą, która przelała czarę. Cała radość i satysfakcja z naszego występu natychmiast zamieniły się we frustrację i złość. Patrzyłam na wuja z niedowierzaniem, aż w końcu nie wytrzymałam.
— Może to pan powinien się nauczyć, że czasem warto po prostu sprawić radość innym! — wybuchnęłam, podnosząc głos— To był prezent dla Jamesa i Elizy, a nie "cyrkowy popis"! Może nie wszystko musi być tak sztywne i poważne, jak pan uważa! Jak coś ci się nie podoba, nikt ci nie zabrania sobie pojechać do domu! — Quang milczał patrząc na mnie srogo— A no tak, nie możesz... Więc najlepiej milcz!
Wuj zmrużył oczy, a na jego twarzy malowało się poirytowanie. Miałam wrażenie, że po raz pierwszy ktoś mówił do niego w ten sposób, co sprawiało mi dziwną satysfakcję, choć wiedziałam, że pałeczką nie była po mojej stronie.
Will zmarszczył brwi i mordował mnie wzrokiem.
— Mikane, ani słowa więcej! — ryknął na mnie — Jeśli nie przestaniesz, zabiorę cię stąd prosto do domu. Nie będzie ci dane bawić się na weselu, skoro nie potrafisz zachować się odpowiednio! No naprawdę! Jakbym miała z pięć lat!
Poczułam, jak mnie krew zalewa. Byłam zła, ale jeszcze bardziej przerażała mnie perspektywa, że mogłabym opuścić to przyjęcie, które było dla nas wszystkich tak ważne. Zamknęłam usta, tłumiąc resztę gniewnych słów, które miałam na końcu języka. Zamiast tego zacisnęłam pięści, próbując opanować emocje.
— Okej — powiedziałam cicho, z trudem panując nad głosem — Już będę grzeczna...
Will patrzył na mnie przez chwilę, jakby oceniał, czy moje słowa są szczere. Wuj, choć nadal naburmuszony, wyglądał na zadowolonego, że udało mu się przywołać mnie do porządku.
Dupek.
Po chwili Will skinął głową, dodając:
— Marsz do środka i się zachowywać, bo to że ci minęła kara nie znaczy, że kolejnej nie dostaniesz— odwrócił się, by porozmawiać z Jamesem i Elizabeth, zostawiając mnie z mieszanką zawstydzenia i złości. Wzięłam głęboki oddech i postanowiłam nie psuć już więcej atmosfery tego dnia.
— James, mogę z tobą zatańczyć?
— Jasne, ale po pierwszym tańcu — uśmiechnął się do mnie, a potem pocałował dłoń swojej żony i wrócili na salę, aby zatańczyć do piosenki Willow, w wykonaniu Jasmine Thomson.
— A ty zatańczysz za karę z wujem— wyszeptał mi do ucha William.
— Ale Will...
— Bez dyskusji, albo przypomnę sobie, że jeździłaś na motorze w trakcie szlabanu— syknął mi do ucha, więc naburmuszona stałam i patrzyłam jak młoda para sunęła po parkiecie.
Gdy każdy się dołączał do Jamesa i Elizy, musiałam podejść do wuja. Oczywiście zrobiłam to z niechęcią i marudzeniem pod nosem, ale przez popchanie Richarda jakoś szybciej się pojawiłam u boku wujka. Wytknęłam bratu język, gdy Quang chwycił moją dłoń i zaprosił mnie na parkiet. Tańczyliśmy walca, z czym nie miałam problemu, przeszkadzały mi ostre perfumy tego dziada.
— A jednak potrafisz się zachowywać jak na księżniczkę przystało— powiedział zadowolony, wtedy z kaprysem na niego popatrzyłam.
— A ty dalej jesteś dupkiem— przewróciłam oczyma, wzdychając głośno, błagając podświadomie Subaru, aby mnie uratował z łap wuja.
— Mam zawołać Williama ?
— Nie, wujku...
— Taka śliczna, uśmiechnięta, a ciągle przeklina, dlaczego?— zapytał, gdy spuściłam lekko wzrok.
— Dysfunkcyjno-kompulsywny dychotomiczno-dualistyczny kobiecy introwertyzm.
— A tak jaśniej, drogie dziecko ?
— Spierdalaj...
— Mikane, grabisz sobie u mnie.
Przewróciłam oczyma, ale byłam dumna z siebie, że mu wygarnęłam co mi ślinka na język przyniesie.
Miałam jeszcze śpiewać, ale musiałam poczekać kilka pierwszych piosenek, które wybrali państwo młodzi. Po zakończeniu piosenki, odbił mnie James. Byłam mu mega wdzięczna i z uśmiechem, wtuliłam się do niego tańcząc do kolejnego wolnego kawałka. W tym samym czasie Eliza tańczyła z swoim ojcem. Taka tradycja.
— Co ty taka negatywnie nastawiona do wuja?— spytał mnie obracając.
— Wkurza mnie jego gadanie... Jest większym sztywniakiem niż Will— przewróciłam oczyma, zerkając na wymienionego brata.
Najstarszy z nas, patrzył na mnie chyba chcąc ze mną zatańczyć lub opieprzyć. Mam nadzieję, że wybierze to pierwsze.
— Więc, lepiej żebyś się z nim polubiła, bo wyjeżdżam na dwa tygodnie z Elizą na miesiąc miodowy— trochę mnie to zmartwiło i posmutniałam, bo do kogo ja będę się przytulać ?
Był moim ulubionym bratem, bo Sebastian sobie grabił ostatnio i miałam go dosyć. Za dobrze idą mu i Lucasowi żarty moim kosztem.
— Tak mnie zostawisz na pastwę losu?
— Mikuś, masz jeszcze czwórkę innych braci.
— Ale nie są tobą...
— Poprostu bądź grzeczna— James uśmiechnął się do mnie miło, puszczając mi oczko i akurat skończyła się piosenka.
— A wuj nie może, zamieszkać w domku na drzewie lub w piwnicy ?
— Mikane— już nawet James patrzył na mnie, abym spokorniała.
Cmoknęłam głośno, widząc podchodzącego Williama. Powiedzieć teraz podbić Subaru, ale cykał się króla od siedmiu boleści. Cykor...
W sumie sama się boję meh...
Cykor.
— Czy maruda ze mną zatańczy?
Westchnęłam głośno, spoglądając na brata z cwaniackim uśmieszkiem, bo nie wiedział na jaką piosenkę się pisze hehe.
Akurat widziałam składankę i tak się złożyło, że poleci Call My Baby jakiegoś tam Davida. Była bardzo rytmiczna i byłam ciekawa jak Will sobie z nią poradzi. Podałam mu swoją dłoń.
— Powodzenia~
Popatrzył na mnie jak na wariatke, bo nie ogarnął o co mi chodziło. Zrozumiał dopiero, gdy rozbrzmiała melodia, już myślałam, że się wycofa, a on mnie wziął w obroty jak betoniarka beton. Narzucił takie tępo, że jakbym miała astmę, bym leżała trupem. Jednakże dobrze się bawiłam, bo uśmiech nie schodził mi z twarzy, tak jak lekki u Williama.
Byłam tak zmachana, że musiałam się napić... Wina, tak aby odetchnąć. Czy ktoś to widział? W tamtym momencie myślałam, że nie.
— A teraz zapraszamy na scenę, księżniczkę Mikane, aby zaśpiewała dla nas kilka utworów.
Odwaga mi podskoczyła, po kieliszku czerwonego trunku. Weszłam na scenę, odbierając mikrofon on prowadzącego. Coś tam powiedziałam na początku, kilka miłych słów do brata i krótko do Elizy, ponieważ mniej ją znałam. Wszyscy mnie słuchali, mimo, że przez stres lekko gadałam głupoty, ale też żartowałam, więc było spoko.
Zaczęłam od utworu Martin Garrix - In The Name Of Love (feat. Bebe Rexha), do którego zagrał mi Subaru na pianinie. Było to uzgodnione wcześniej, więc nikt nie był w szoku.
—'If I told you we could bathe in all the lights
Would you rise up, come and meet me in the sky?
Would you trust me when you're jumping from the heights?
Would you fall in the name of love?
When there's madness, when there's poison in your head
When the sadness leaves you broken in your bed
I will hold you in the depths of your despair
And it's all in the name of love
Fajnie było patrzeć, że komuś się podobał mój śpiew/ głos, jak zwał tak zwał. Nawet wujowi się podobało, bo widziałam, że się uśmiechał. Pierwszy raz, a jednak miał trochę emocji w sobie. Jednakże, dalej go nie lubiłam, za bardzo mnie irytował.
— In the name of love, name of love
In the name of love, name of love
— Ma przepiękny głos, jakbym słyszał Lily...
— To prawda, zawsze gdy śpiewa czuję spokój na sercu, nawet jak jestem na nią bardzo wkurwiony— powiedział szczerze od serca.
— Williamie, powiedz mi, czy ona zawsze jest taka?
— Nie wuju, zazwyczaj się hamuje z takimi tekstami. Nie wiem co ją ugryzło dzisiaj— wyjaśnił wujowi, który szeptał do niego na ucho— Może za dużo się dla niej dzieje... Ślub brata i nagle się pojawiłeś w jej życiu.
— Możliwe... Zdolna z niej dziewczyna... Jest bardzo podobna do waszej matki. Szkoda, że już jej nie ma... Gdyby nie wasz ojciec, dalej by żyła i cieszyła się życiem. Nie wiem po co mu były kontrakty w demonami.
— Wuju, nie mów o tym głośno. Nikt o tym nie wie i chcę, aby tak zostało. Zwłaszcza ze względu na małą. Nie powinna, wiedzieć o ciemnej stronie naszej rodziny.
— Zgadzam się z tym, ale wiecie, że demon co opętał wuja tego całego Subaru, chce ją u swojego boku. Tak silną czarodziejkę, każdy będzie chciał zdobyć i nie jest bezpieczna poza domem...
— Zdaje sobie z tego sprawę, dlatego ma pełno nadajników i ochroniarza, który za nią jeździ— widziałam ze sceny, że prowadzili bardzo zaciętą dyskusję, bo buzie się im nie zamykały.
Zdążyłam nawet zaśpiewać trzy piosenki, a oni dalej gadali. Więc podeszłam do nich zaciekawiona, o czym bredzą. Jak na złość wtedy ucichli, a ostatnie co usłyszałam, to że powinnam się uczyć zaklęć obronnych. Kurna, czuję się jak w Harrym Potterze.
— Zaklęcia obronne? — zapytałam.
— Słucham?— Will chyba udawał głupiego, bo twierdził, że nic trackiego nie powiedział, a już zwłaszcza wuj.
— O czym gadacie?
— Mikane, nie powinno cię to interesować. Lepiej idź sobie jeszcze potańczyć, bo o dwudziestej trzeciej wracasz do domu— poinformował mnie najstarszy z braci, a ja patrzyłam sobie czekając, aż powie że to był żart.
— Ty tak na poważnie? Nie mam pięciu lat Will!
— A ja nie mam nerwów na ciebie— patrzyliśmy sobie zacięcie w oczy, czekając aż ktoś pierwszy mrugnie— Chyba, że przeprosisz ładnie wuja za te wszystkie brzydkie słowa.
— Ale...
— To albo o dwudziestej trzeciej do domu.
On to lubił mi stawiać ultimatum. Przeklęty William!
— Wujku...— wzięłam głęboki wdech i z udawaną skruchą podeszłam do niego— Chciałam cię przeprosić za swoje naganne zachowanie. Byłam bezczelna i znieważyłam twój autorytet przy wszyskich. Obiecuję poprawę i co tam jeszcze było?... Em... A tak, będę grzeczna.
— Wyuczone? — spytał mnie Quang z uniesioną brwią i lekkim uśmieszkiem.
— Taaaa... W takiej rodzinie, często się to przydaje — wyszczerzyłam do niego ząbki.
— Idź się bawić łobuzie — chyba wuj mi wybaczył, a przynajmniej mało mnie to obchodziło, ważne, że mogłam dłużej zostać. Pobiegłam do Lucasa i Sebastiana.
— Łyknąłeś te przeprosiny?
— Williamie, to jeszcze dziecko, a one nie potrafią czuć skruchy do puki nie dostaną nauczki.
— Co planujesz ?
— Spokojnie, narazie tylko obserwuje. W końcu jest pod twoją opieką.




Koniec 1 części książki ~

DIADEM Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz