II Rozdział 29- jaskinia

31 4 0
                                    

Siedziałam na łóżku z brodą opartą na dłoniach i wzrokiem wbitym w sufit. Było prawie południe, a ja wciąż tkwiłam w tym ponurym pokoju, podczas gdy reszta klasy bawiła się w Krainie Słodyczy. Wyobrażałam sobie te wszystkie gigantyczne żelki, czekoladowe fontanny i kolorowe lizaki... Wszystko to tak daleko ode mnie, jakbym była na zupełnie innej planecie. Nie byłam Sama, bo Aurora, także siedziała w hotelu.
Wuj Quang powiedział mi rano, że Aurora równie mocno żałuje swojej głupoty, ale wiedziałam, że dla niej to pewnie tylko chwilowa kara, o której zapomni do jutra. Dla mnie było to coś gorszego – mi to będzie wypominane przez najbliższy miesiąc i pewnie dostanę jeszcze opieprz jak wrócę do domu, bo jak to mawia Will „każde moje przewinienie ciągnie za sobą konsekwencje", które zawsze wydawały się znacznie surowsze niż powinny. Uważam, że czasem przesadzali.
Wuj spał na fotelu w kącie pokoju, jego głośne chrapanie rozbrzmiewało w całym pomieszczeniu. Wrócił o jakieś piątej rano, wiem to bo robił taki hałas, jakby był środek dnia. Przewróciłam oczami, starając się zignorować to irytujące dudnienie. Naprawdę brzmiał jak stary cep, na jakiego wyglądał. No dobra nie było tak źle, był nawet przystojny jak wszyscy mężczyźni w naszej rodzinie. W końcu wzrok przyciągnął mnie jego laptop, stojący na biurku obok sterty papierów. Miałam ochotę z kimś porozmawiać i się poskarżyć na wuja. Bez większego zastanowienia chwyciłam laptopa i usiadłam na brzegu łóżka.
— Niczego złego nie robię... tylko dzwonię...— mruknęłam do siebie, jakby te słowa mogły usprawiedliwić moje działania.
Włączyłam Instagrama i szybko odnalazłam Jamesa. Chwilę zastanawiałam się, czy to dobry pomysł, ale co mi szkodziło? Kliknęłam opcję połączenia wideo, mając nadzieję, że odbierze. Po kilku sygnałach na ekranie pojawiła się jego twarz.
Odetchnęłam z ulgą.
— No proszę, kogo my tu mamy? — rzucił z lekkim uśmiechem, ale w jego głosie było coś podejrzliwego. — Mikane, wiesz, że wycieczka nie odwołuje zasad, które ci narzuciliśmy? Wiesz, że Will już rano coś mi wspominał, co było w nocy? Bardzo nie ładnie postąpiłaś, młoda.
Przewróciłam oczami, jakbym słyszała oficjalnego Williama. Niech on zmieni temat, bo skreślę go z listy ulubionych braci...
— Will gada za dużo, serio. Wuj wyolbrzymił sprawę i mnie sprał... Paskiem... Paskiem, rozumiesz? Świr... Poza tym potrzebowałam się wygadać — powiedziałam, próbując brzmieć lekko, choć wiedziałam, że James i tak mnie przejrzy— Powiesz wujowi, że chujowo zrobił?
James oparł się wygodnie na krześle, patrząc na mnie z uniesioną brwią.
— Jeśli tak cię ukarał to musiał być powód. Pewnie więcej wie, niż my i nam nie mówi, a już wyjaśnił z tobą. — prychnęłam niezadowolona —To powiedz mi, co się stało, zanim się dowiem od Williama całej wersji. Bo wiesz, jak on opowiada, od razu dramat na cały świat.
— To nic wielkiego, naprawdę — odparłam, machając ręką. — Impreza, zakaz wychodzenia z pokoju, bla bla bla... No i teraz siedzę tutaj za karę, podczas gdy wszyscy bawią się w Krainie Słodyczy. Życie jest niesprawiedliwe.
James parsknął śmiechem.
— Serio, Mikane? Znowu? Ile razy można ci mówić, żebyś nie łamała zasad? W końcu się doigrałaś i wuj dobrze zrobił. Poza tym w końcu przestaniecie się z kłócić, czy tak już będzie na stałe? — zapytał, ale w jego głosie było więcej troski niż złośliwości.
— Może i przestaniemy, kiedy wuj przestanie być takim dupkiem — odparłam, próbując obrócić wszystko w żart. — A tak w ogóle, to mam już dość jego chrapania, a to dopiero południe!
James zaśmiał się, a potem nachylił się bliżej ekranu, jakby chciał mi coś powiedzieć w tajemnicy.
— Mikane, poważnie. Zastanów się czasem, zanim coś zrobisz. Wiesz, że on i my mamy na ciebie oko. Nie chcę cię martwić, ale... jeśli Quang cię teraz pilnuje, to znaczy, że sprawy zaszły za daleko...
— Mądry się znalazł... Kiedy wracasz?
— Możliwe, że w sobotę, bo Eliza się źle czuje.
— Okej... Tęsknię za tobą...
— Łobuz próbuje udobruchać? Nie popieram twojego zachowania na wycieczce, oby to było ostatni raz.
Chciałam mu odpowiedzieć, ale nagle za plecami usłyszałam odgłos poruszenia. Odwróciłam głowę w stronę fotela i zobaczyłam, jak wuj Quang powoli się przebudza. Chrapanie ustało, a jego twarz stopniowo przyjmowała znajomy, surowy wyraz.
— Muszę kończyć — szepnęłam szybko, rozłączając się, zanim James zdążył coś więcej powiedzieć.
Zamknęłam laptopa i odłożyłam go na biurko, starając się wyglądać niewinnie, choć wiedziałam, że moje policzki były lekko zaróżowione. Wuj Quang spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek, jakby od razu domyślił się, że coś kombinowałam.
— Czy ja mówiłem, żebyś dotykała mojego laptopa? — zapytał powoli, jego głos był niski i spokojny, ale czułam w nim znajomy ton ostrzeżenia.
— Ja tylko... nudziłam się — odparłam, unikając jego spojrzenia.
Wuj westchnął, przeciągając się leniwie na fotelu.
— Mam nadzieję, że to robiłaś coś sensownego. Chociaż znając ciebie, to żaliłaś się Jamesowi lub Sebastianowi jaki ja zły i okrutny...— przerwał, patrząc na mnie z półuśmiechem. — Apropo braci... Radzę ci, Mikane, zastanowić się, co powiesz, kiedy wrócimy do zamku. William napewno, zechce z tobą jeszcze porozmawiać o tym.
Czułam, jak lodowaty dreszcz przebiega mi po plecach. Próbowałam nie pokazać po sobie emocji, ale wiedziałam, że Quang zauważył moje nerwy.
— Przyniosę ci coś do jedzenia, pewnie nie zeszłaś na śniadanie— pokręciłam głową— Tak myślałem... Wezmę ci gofry z owocami... A i... Proszę cię, bądź już grzeczna...— dodał, wychodząc z pokoju, zostawiając mnie samą z tysiącem myśli.
***
Właśnie siedziałam w autokarze, przyklejona do szyby, patrząc na mijane widoki i próbując nie wybuchnąć z frustracji. Cały czas czułam na sobie spojrzenie Quanga, który siedział obok mnie w swoim zwyczajowym, wyprostowanym, niemal wojskowym stylu. Wiedziałam, że jego obecność była karą za grzechy samą w sobie. Zamiast cieszyć się swobodą, miałam osobistego strażnika, który patrzył na każdy mój ruch. Jak już miałabym kogoś wybierać, to chciałabym Lucasa, bo on z pewnością po jakimś czasie podłapie mój humor.
Próbowałam odwrócić uwagę, nawiązując kontakt z koleżankami, które siedziały w rzędach za nami. Jedna z nich, Vanessa, nachyliła się do przodu i rzuciła cicho:
— Mikane, co tam u ciebie? Jak tam wycieczka z twoim...? — zaczęła, próbując dowcipnie wskazać na wuja.
Niestety, Quang usłyszał. Odwrócił się, rzucając jej chłodne, znaczące spojrzenie.
— Myślę, że rozmowy przez siedzenia można zostawić na później — powiedział cicho, ale jego ton sprawił, że koleżanka natychmiast się wycofała, a ja musiałam tłumić przewracanie oczami.
— Czy musisz być takim dupkiem?
— A czy musisz być taka nieuprzejma ?
— Odezwał się dżentelmen...
— Dalej się boczysz o tą karę? — spojrzał na mnie.
— Pytasz, a wiesz... Mogłam kurna nie jechać...
— Przesadzasz Mikane. Poza tym dostałaś za kilka rzeczy akurat, więc sobie zasłużyłaś.
— To znaczy jakie? Mówisz o tym kawalerskim ?
— Kawalerskim, teraz ta impreza, romans z kolegą z starszej klasy, tym na V jakoś, na przezywanie mnie i za to nadepnięcie OBCASEM na moją stopę. Dalej mam tam siniaka.
— Biedactwo...
— Widzisz, za dużo rzeczy dostałaś i to zdecydowanie za mało, bo na więcej zasłużyłaś— powiedział oddając mi telefon— Nie nadużywaj mojej dobroci, drogie dziecko. Jestem wredny jak mnie prowokujesz.
— Sam zaczynasz...
— Dzieciak z ciebie, tak jak mówią chłopcy heh
Z trudem powstrzymałam się, żeby nie zrobić teatralnego westchnięcia. Wiedziałam, że każde moje zachowanie byłoby natychmiast zauważone, więc wbiłam wzrok w okno, udając zainteresowanie krajobrazem. Wuj w międzyczasie wyjął swój telefon i zaczął przeglądać coś na ekranie, co dało mi chwilę wytchnienia.
Po dłuższej chwili dotarliśmy na miejsce. Gdy autokar się zatrzymał, przewodnik stanął na przodzie i zaczął opowiadać o atrakcji, która nas czekała. Słuchałam go jednym uchem, bardziej skupiona na tym, jak szybko mogę wymknąć się do Aurory i pogadać.
Nagle Quang pochylił się bliżej i wyszeptał mi do ucha:
— Ani myśl coś kombinować. Mam cię na oku.
— Nie śmiałabym...— skrzywiłam się z sarkazmem.
Te kilka słów sprawiło, że poczułam, jak krew uderza mi do głowy. Wzruszyłam jeszcze ramionami, jakby jego słowa nie zrobiły na mnie wrażenia. W rzeczywistości czułam, że moje nerwy są na granicy. Gdy tylko wysiedliśmy z autokaru, szybko odsunęłam się od wuja i pobiegłam w stronę Aurory, która czekała na mnie przy grupce uczniów.
— I co? Jak poszła rozmowa z twoim kuzynem? — zapytałam, nie mogąc ukryć ciekawości.
Aurora spojrzała na mnie z wyrazem rozdrażnienia na twarzy i skrzyżowała ręce na piersi.
— Strasznie. Był wściekły, Mikane. Naprawdę wściekły. Powiedział, że jeśli teraz coś odwalę, to będzie chodził za mną za rękę jak z pięcioletnim dzieckiem. To żenujące...
Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Wyobrażenie Aurory trzymanej za rękę przez jej surowego kuzyna było zbyt zabawne, bym mogła to zignorować.
— To nie jest śmieszne! — burknęła, szturchając mnie w ramię, choć widziałam, że sama ledwo powstrzymuje uśmiech.
— Przepraszam, ale... wyobraź to sobie! Ty z kokardką we włosach, on z miną jak sędzia. Nie mów, że to nie brzmi zabawnie! — odpowiedziałam, starając się powstrzymać kolejną salwę śmiechu.
Aurora przewróciła oczami, a potem obie skupiłyśmy się na przewodniku, który wciąż tłumaczył, co nas czeka. W tle widziałam jednak wuja, stojącego z kuzynem przyjaciółki. Obaj stali z rękami w kieszeniach, ich postawa była surowa, jakby oceniali nas wszystkich z daleka. Chociaż teraz co chwilę uciszali gadających i przeszkadzających chłopaków z klasy. Kretyni.
— Ta dzisiejsza młodzież... — zaczął Quang, patrząc na moją klasę i na mnie kątem oka. — Żadnego szacunku. Czasem mam wrażenie, że kompletnie nie wiedzą, co to odpowiedzialność.
Kuzyn Aurory pokiwał głową, rzucając spojrzenie w stronę swojej podopiecznej.
— Zdecydowanie. Gdyby chociaż trochę się zastanowili nad konsekwencjami, mielibyśmy mniej pracy. Ale cóż, czasem trzeba ich pilnować jak dzieci.
Obaj wymienili znaczące spojrzenia, a ja poczułam, jak moje policzki czerwienią się z irytacji. Wiedziałam, że mówili o nas, ale starałam się udawać, że niczego nie słyszę. Aurora z kolei miała wyraz twarzy mówiący: „Niech sobie gadają".
— Powinni się nauczyć szacunku do młodszych. Co ty na to? — mruknęłam do Aurory, która przewróciła oczami, ale uśmiechnęła się lekko.
Jaskinia z kryształami była czymś, co od razu zrobiło na mnie wrażenie. Przewodnik, starszy mężczyzna o siwych włosach i delikatnym głosie, zaprosił nas do środka, a ja poczułam, jak temperatura nagle spadła. Powietrze było chłodne, niemal wilgotne, a światło, które wpadało przez zamontowane reflektory, odbijało się od każdej powierzchni, tworząc spektakularne tęcze.
— Ta jaskinia jest jednym z niewielu miejsc na świecie, gdzie można zobaczyć naturalnie uformowane kryształy tej wielkości — zaczął przewodnik, wskazując na ogromne, lśniące struktury, które wyrastały z podłoża i zwisały ze sklepienia. — Niektóre z nich mają setki tysięcy lat i wciąż rosną, choć bardzo powoli.
— To niezwykłe— rzekł wuj, aby rozmodlić przewodnika.
— Zgadzam się z tobą Lordzie— odpowiedział starszy mężczyzna.
— Lizus...— prychnęłam pod nosem.
Patrzyłam na te niesamowite formacje z mieszaniną podziwu i zachwytu. Kryształy były ogromne – większe niż sobie wyobrażałam – a ich kolory przechodziły od czystej bieli, przez błękit, aż po delikatny róż. Czasami wydawały się niemal przezroczyste, a czasami mieniły się odblaskami, jakby miały w sobie ukrytą magię.
— Każdy z tych kryształów powstawał w określonych warunkach geologicznych, które są niemal niemożliwe do odtworzenia gdziekolwiek indziej. Te ściany są pokryte minerałami, które tworzyły te formacje przez miliony lat — kontynuował przewodnik, dotykając delikatnie jednej z mniejszych struktur.
Aurora stanęła obok mnie, trącając mnie lekko łokciem.
— Wygląda, jakby to miejsce było wyjęte z jakiejś baśni, co nie? — szepnęła z uśmiechem.
Kiwnęłam głową, bo rzeczywiście tak było. Jaskinia wyglądała tak pięknie, że aż trudno było uwierzyć, że to miejsce jest prawdziwe, a nie stworzone przez jakiegoś artystę lub magię.
— Proszę uważać na kroki. Podłoże jest wilgotne, a niektóre kryształy są bardzo kruche. Wystarczy jedno uderzenie, by zniszczyć coś, co powstawało przez miliony lat — przestrzegł przewodnik, a jego głos odbił się echem w przestrzeni.
Zerknęłam na wuja Quanga, który szedł z tyłu grupy, pilnując mnie wzrokiem jak sokoł. Miałam ochotę gdzieś się schować, aby narobić mu stracha. Skrzyżowałam ręce na piersi, przewracając oczami, ale szybko skupiłam się z powrotem na przewodniku, gdy wskazał na coś wyjątkowego.
— A tam, w głębi, znajduje się największy kryształ w jaskini — powiedział, wskazując na gigantyczną formację, która wyglądała jak błyszczący filar sięgający prawie sufitu. — Ten kryształ ma ponad trzy metry wysokości i waży około dwóch ton. Jest to największy znany kryształ w tej części świata.
Zbliżyliśmy się do niego, a ja poczułam, jak moje oczy rozszerzają się z zachwytu. Miał idealnie gładką powierzchnię, która odbijała światło jak lustro. Miałam wrażenie, że wystarczyło dotknąć, by poczuć jego chłodną, niemal żywą energię.
— Wspaniałe... — wyszeptałam, bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego.
— Na tą chwilę jaskinia należy prawnie do rodziny królewskiej, jednakże pozwalają turystom i szkołą ją zwiedzać—poinformował wszystkich staruszek.
— Wiedziałaś?
— Nie, Aurora niby skąd, jak mi mało mówią ?
Aurora ścisnęła moją rękę, gdy razem szłyśmy po nierównym, wilgotnym podłożu jaskini. Czułam, że obie byłyśmy lekko roztrzęsione – w końcu to miejsce miało w sobie coś zarówno magicznego, jak i delikatnie przerażającego. Światło reflektorów odbijało się od kryształów, tworząc iluzję, jakby wszystko wokół nas pulsowało i żyło własnym życiem.
— Nie puszczaj mnie, bo jeszcze zaliczę glebę na tym śliskim czymś — powiedziała Aurora z uśmiechem, patrząc na mnie kątem oka.
— A co, jak obie polecimy? — zapytałam z żartem, ściskając jej dłoń mocniej. — Może wtedy po prostu powiemy, że to wina kryształów.
Za nami szli nasi koledzy z klasy. Gdy zauważyli, że trzymamy się za ręce, zaczęli szeptać i chichotać. Już dawno chodziły ploty, że z Aurorą byłam w tajemniczym związku, w sumie nie miałabym nic przeciwko. Była piękna i jako chłop, bym na nią poleciała.
— Ej, patrzcie, jakie to urocze! Mikane i Aurora, to zakochana para— rzucił jeden z chłopaków, co wywołało kolejną falę śmiechu.
— Jak siostry z jakiegoś filmu fantasy! — dodał inny, wskazując na nas z przymrużonymi oczami.
Przewróciłam oczami, ale nie puściłam Aurory. Zamiast tego spojrzałyśmy na siebie i wybuchłyśmy śmiechem. Niech sobie mówią co chcą.
— Lepiej uważajcie, żeby te wasze komentarze nie były ostatnimi, jakie zdołacie powiedzieć, zanim zaliczycie poślizg — rzuciła przyjaciółka w ich stronę z figlarnym uśmiechem.
Ironicznie, to właśnie w tej chwili Aurora i ja jednocześnie poślizgnęłyśmy się na wilgotnym podłożu. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, nogi ujechały mi do przodu, a Aurora pociągnęła mnie za sobą. Obie wylądowałyśmy na ziemi z głośnym plaskiem, ślizgając się jeszcze kawałek jak w jakimś slapstickowym filmie.
— No to masz swoją glebę! — krzyknęłam przez śmiech, trzymając się za brzuch, bo nie mogłam przestać chichotać.
Aurora, cała rozczochrana, również pękała ze śmiechu.
— Świetnie, Mikane, po prostu świetnie! Teraz możemy oficjalnie powiedzieć, że zaliczyłyśmy jaskiniowy pokaz akrobatyki! — dodała, próbując się podnieść, choć wciąż trzymałyśmy się za ręce.
Tymczasem wuj Quang i kuzyn Aurory, którzy szli niedaleko, dosłownie zamarli. Widziałam, jak obaj wciągnęli powietrze, ich twarze momentalnie pobladły. Quang zrobił krok do przodu, najwyraźniej gotów rzucić się na pomoc.
— Wszystko w porządku? — spytał stanowczo, choć w jego głosie słychać było nutę paniki. George spojrzał na nią z równie przerażonym wyrazem twarzy.
— Dziewczyny, możecie przestać robić sceny? — dodał kuzyn, choć wyglądał, jakby właśnie przeżył zawał.
— Żyjemy! — odparłam, unosząc rękę w geście triumfu, choć mój głos wciąż drżał od śmiechu.
Quang spojrzał na mnie z uniesioną brwią, ale widziałam, jak jego usta ledwo powstrzymują się od uśmiechu. Kuzyn Aurory również pokręcił głową, a na jego twarzy pojawił się lekki cień rozbawienia.
— Następnym razem postarajcie się przynajmniej zachować grację przy upadaniu, bo zrobiłyście to tragicznie —rzucił Quang, ale jego głos był bardziej łagodny, niż się spodziewałam.
— I będę przy okazji recytować Szekspira... Wyjebać się czy nie, Oto jest pytanie~
— Nie tak to leciało— poprawił mnie kuzyn przyjaciółki, któremu rzuciłam złośliwe spojrzenie.
Podniosłyśmy się z pomocą kolegów, którzy teraz śmiali się jeszcze głośniej, robiąc przy okazji zdjęcia na telefonach. Aurora spojrzała na mnie z szerokim uśmiechem.
— To była najlepsza akcja tej wycieczki — powiedziała, ocierając z twarzy wilgoć, która osiadła na nas po upadku?
— Jeszcze zobaczymy, co dalej wymyślimy — odparłam, a potem ponownie skupiłyśmy się na pięknie jaskini, chociaż nasze przygody zdawały się bardziej interesować naszych znajomych niż kryształy.
***
Siedziałam z moją blondi, pod wielkim parasolem na dziedzińcu, miałyśmy już dość surowego nadzoru nauczycieli, a zwłaszcza tych dwóch pajacy, którzy się nami indywidualnie opiekowali. Ich ciągłe spojrzenia, pełne osądu, były jak kamery bezpieczeństwa, których nie dało się wyłączyć. Wymieniłyśmy ze sobą porozumiewawcze spojrzenia – to było aż za idealne, żeby nie zrobić czegoś dla rozładowania napięcia.
— Mam pomysł — szepnęłam, pochylając się do Aurory. — Widzisz te butelki z wodą na ich stoliku?
Aurora spojrzała na stolik wuja i kuzyna, którzy w tym momencie rozmawiali o czymś z kamiennymi wyrazami twarzy, jakby cisnęło ich na klopa. Obok nich, na krawędzi stołu, stały dwie butelki z wodą, ledwo otwarte.
— No widzę, ale co z nimi? — zapytała Aurora, z mieszanką ciekawości i ostrożności.
Uśmiechnęłam się szeroko, z iskierką figlarności w oczach. Psiapsi uwielbiała ten wyraz mojej twarzy, bo oznaczało to dobrą rozrywkę.
— Mam zaklęcie, które zmieni smak wody na coś... wyjątkowego. Powiedzmy, że cytrynowo-kwaśny miks z odrobiną soli. Niby nic wielkiego, ale zobaczymy jak im wykręcą mordy.
Aurora zachichotała cicho, zasłaniając usta dłonią.
— Jesteś niemożliwa. Ale dobra, spróbujmy. Tylko żeby nas nie nakryli.
Uspokoiłam ją, bo siedzimy na widoku, więc nie będą nas podejrzewać, uważając, że nie jesteśmy na tyle głupie, by coś odwalić.
Mylili się hehe
Cicho wymamrotałam zaklęcie, zgrabnie celując w obie butelki. Niemal natychmiast woda w środku zaczęła lekko bąbelkować, co wskazywało na aktywację zaklęcia. Szturchnęłam Aurorę i szybko odwróciłyśmy wzrok, udając, że jesteśmy pochłonięte rozmową, gdy Quang i George sięgnęli po swoje butelki.
Pierwszy łyk należał do wuja. Zatrzymał się w pół ruchu, jego brwi uniosły się, a usta wykrzywiły w grymasie, jakby właśnie przełknął coś wyjątkowo obrzydliwego.
— Co do kur...? — wymamrotał, spoglądając na butelkę, jakby coś było z nią nie tak.
Kuzyn Aurory, nieświadomy, co się dzieje, również wziął łyk. Jego reakcja była niemal identyczna – wypluł trochę wody, kaszląc.
— Quang, co to za obrzydlistwo? Ktoś tu dosypał kurwa soli, cytryny czy chuj wie czego! — spytał, patrząc na butelkę z wyrazem obrzydzenia.
Wuj spojrzał na George'a, a potem na butelki, podejrzliwie rozglądając się wokół. Nikt nie kielczał się jak świnia, ani nie patrzył w ich stronę.
Ja i Aurora siedziałyśmy cicho, próbując zachować pokerową twarz, choć drżałyśmy od tłumionego śmiechu. Aurora lekko klepnęła mnie w ramię, szepcząc:
— Oni zaraz się skapną!
— Spokojnie, nie mają dowodów — odparłam, starając się opanować rozbawienie.— Ale warto było.
Quang uniósł wzrok i spojrzał chyba w naszym kierunku, bo poczułam dreszcz na plecach, ale my zaczęłyśmy udawać, że byłyśmy pochłonięte rozmową o czymś zupełnie nieważnym. George spojrzał w tę samą stronę i zmrużył oczy.
— Coś mi tu nie pasuje... — rzucił podejrzliwie, ale Quang westchnął i pokręcił głową.
— Daj spokój, pewnie to jakiś błąd w produkcji. Lepiej wymieńmy te butelki lub napijmy się kawy — powiedział, choć w jego spojrzeniu była nuta sceptycyzmu.
Kiedy obaj odeszli po nowe butelki, wybuchłyśmy tłumionym śmiechem, aż nas brzuchy bolały. Już nie żałowałam, że pojechałam na wycieczkę, naprawdę. Mogłabym ją powtórzyć.
— Ich miny były bezcenne! — wyszeptała Aurora, ścierając łzy ze śmiechu.
— Powiedzmy, że to mała zemsta za to w hotelu— dodałam z triumfem. — To tylko lekcja ostrzegawcza na przyszłość, żeby nie byli aż tak zadufani w sobie.
— To musimy, więcej takich lekcji im dać.
— Jestem za!
Szybko potem wróciłyśmy do randomowej rozmowy o pokazie talentów w szkole i klubie cheerleaderek, zanim wuj i George wrócili, aby nie zauważyli, że za dobrze się bawimy.

DIADEM Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz