Wsiadając do samochodu z Jamesem, byłam pełna energii i nawet ciekawości. Wybór sali weselnej zapowiadał się jako miła odmiana po dniach spędzonych zamknięta w zamku. James jednak z góry zapowiedział, że już niedługo zacznę żałować swojej ekscytacji.
— Mówię ci, Mikane, za godzinę będziesz miała mnie dość. Moje marudzenie nie zna litości — rzucił, mrugając do mnie rozbawiony.
Zaśmiałam się, choć szczerze wątpiłam, że będzie aż tak źle... Przynajmniej na początku.
Przecież wyszyło będzie lepsze niż siedzenie w zamku.
Pierwsza sala, do której trafiliśmy, była imponująca – wysokie sufity, eleganckie żyrandole, a do tego piękne marmurowe wykończenia. Już niemal widziałam to miejsce udekorowane kwiatami, pełne gości. Ale James patrzył na to z zupełnie inną perspektywą.
— Jest zbyt ciemno. To bardziej przypomina... podziemną jaskinię — stwierdził, nie kryjąc niezadowolenia.
Powiedział to chłop, który siedzi w pokoju z zasłoniętymi zasłonami.
Ugryzłam się w język, próbując zachować powagę, chociaż jego krytyka już na początku zaczęła wydawać się lekko przesadzona. Liczyłam jednak, że to jednorazowa uwaga i reszta sal pójdzie sprawniej. Kolejne miejsce – choć przestronne i pełne światła – znajdowało się na kompletnym uboczu.
— Ślub królewski, a ja mam zawieźć Elizabeth na jakąś prowincję? Jedziemy dalej — rzucił z westchnieniem, przerywając mi rozmyślania o potencjalnych dekoracjach.
Naprawdę było tu ładnie, mimo, że prawie na wsi.
Z każdym kolejnym przystankiem jego lista wymagań wydawała się rosnąć: jedna sala była zbyt daleko od zamku, druga nie była w „królewskim stylu", a trzecia po prostu za mała, by zmieścić wszystkich gości.
Z tego co pamiętam, mówił o ponad setce osób.
Po czwartej sali, gdy James podsumował jej wady, zaczęłam poważnie tracić cierpliwość i poczułam, że mam najzwyczajniej w świecie dość. Wymamrotałam ledwo słyszalnie:
— Chcę do domu...
James jednak usłyszał i wybuchnął śmiechem, spoglądając na mnie triumfalnie.
— A nie mówiłem? — uśmiechnął się szeroko. — Witamy na jamesowej wyprawie po salach weselnych!
— Raczej marudowej... To ja nawet tyle nie marudzę co ty w ciągu godziny...
— Ostrzegałem, nie na żarty Mikuś~
Przewróciłam oczami i z grymasem na twarzy wsiadła do drogiego auta.
W końcu, gdy wydawało mi się, że nie znajdziemy miejsca, które spełni jego wszystkie oczekiwania, James zatrzymał auto przed ostatnim punktem na liście. Z nadzieją obserwowałam, jak wysiada z samochodu, jego spojrzenie stało się bardziej łagodne i wyrozumiałe. Od razu czułam, że ta sala miała w sobie coś wyjątkowego.
Przekroczyliśmy próg przestronnej sali, pełnej naturalnego światła, które wlewało się przez wysokie, zdobione okna. Ściany były ozdobione subtelnymi złotymi akcentami, a z sufitu zwisały delikatne kryształowe żyrandole. Wszystko to tworzyło atmosferę elegancji, którą trudno było znaleźć w poprzednich miejscach. James rozglądał się po wnętrzu z coraz większym zainteresowaniem, a ja tylko modliłam się, aby zaakceptował tą salę. Wręcz błagałam los, żeby tak było. Więcej czasu z tym pajacem nie wytrzymie.
— Wydaje mi się, że to właśnie tutaj — powiedział cicho, jakby z ulgą.
A co ja miałam powiedzieć ?
Gdy przeszedł przez parkiet, nie mógł się powstrzymać, by nie sprawdzić, jak będzie się na nim tańczyć. Włączył na telefonie muzykę, podszedł do mnie i z lekkim ukłonem wyciągnął rękę.
— Milady, czy zaszczycisz mnie tańcem?
Zaśmiałam się, zaskoczona jego gestem, ale przyjęłam zaproszenie. Tańczyliśmy po pustym parkiecie w rytm muzyki, a ja czułam się, jakbym była na królewskim balu. James prowadził mnie z gracją, a jego oczy błyszczały zadowoleniem – wiedziałam, że ta sala jest tym, czego szukał.
— Elizabeth na pewno będzie zachwycona — powiedziałam mu, kiedy się zatrzymaliśmy. Wydawało się, że w końcu znaleźliśmy to idealne miejsce.
James uśmiechnął się do mnie, ale wtedy jego telefon zawibrował. Spojrzał na ekran, a na jego twarzy pojawił się lekki cień irytacji.
— To William — mruknął, przewracając oczami, ale odpowiedział na wiadomość.
Przez chwilę obserwowałam go, widząc, jak na jego twarzy pojawia się wyraz załamania.
— Ciekawi go, kiedy wracamy, bo twoje „szlabanowe" przywileje nie mogą być zbyt... hojnie rozdawane — rzucił sarkastycznie, odkładając telefon. — William ma chyba wrażenie, że ta chwila wolności rozpuści cię do granic możliwości.
Wzruszyłam ramionami, uśmiechając się lekko.
— Tym bardziej musisz znaleźć salę jak najszybciej, zanim zażąda, żebym wróciła do zamku na kolanach.
James zaśmiał się i pokręcił głową.
— Bez obaw, Mikane. Tę salę bierzemy, tu mam wszystko, czego potrzeba.
Gdy James zdecydował, że sala jest idealna, poczułam, jak opada ze mnie całe napięcie. Cieszyłam się, że udało się znaleźć odpowiednie miejsce, i byłam pewna, że Elizabeth także będzie zachwycona. James wyglądał na naprawdę zadowolonego, a nawet trochę podekscytowanego, co nie zdarzało się często. Chwilę jeszcze spacerowaliśmy po sali, rozmawiając o możliwych dekoracjach i układzie stołów, aż w końcu James zerknął na telefon, który ponownie zawibrował.
— Chyba nie zgadniesz, kto to znowu — powiedział, unosząc brwi z rozbawieniem.
— Czyżby chwalebny Will? — rzuciłam z westchnieniem, chociaż wcale mnie to nie zdziwiło.
— Dokładnie. Chce wiedzieć, czy już wracamy i czy „przypadkiem nie bawisz się za dobrze" — James odczytał wiadomość z wyraźną ironią, ale było widać, że ma do tego trochę cierpliwości. — Chyba zaczynam się zastanawiać, czy on sam nie potrzebuje wakacji, skoro tak pilnuje twojego szlabanu.
Prychnęłam, próbując powstrzymać śmiech, ale widząc rozbawienie Jamesa, szybko przestałam się hamować.
— Może William powinien wybrać się na jakąś imprezę, może wtedy trochę się zrelaksuje — powiedziałam z nutą żartu. — Choć pewnie i tam znalazłby powody do niezadowolenia.
James zaśmiał się głośno i klepnął mnie lekko po ramieniu.
— Wiesz, Mikane, w sumie to niezły pomysł. Może przy okazji znajdzie sobie coś, co zajmie jego uwagę... poza pilnowaniem ciebie, oczywiście.
Po chwili wyjrzałam przez okno sali, patrząc, jak zachodzące słońce rzuca ciepłe światło na wnętrze. Wiedziałam, że gdy wrócimy do zamku, Will prawdopodobnie będzie na nas czekać i już układać w głowie, listę nowych zasad. Jakby było ich mało. Mimo to, czułam się o wiele lepiej po tej wspólnej wyprawie – śmiech i rozmowy z Jamesem pozwoliły mi zapomnieć na chwilę areszcie domowym.
— No dobrze, wracajmy, zanim Will zacznie nam wymieniać powody, dlaczego ta wyprawa była złym pomysłem — westchnął James, kierując się do wyjścia. — Ale przyznaj, że dobrze się bawiłaś.
Uśmiechnęłam się szeroko, kiwając głową.
— To prawda. A jeśli Will naprawdę uważa, że miałam za dużo swobody... cóż, niech sobie uważa. Było warto, mimo twoich narzekań.
James tylko mrugnął do mnie, a potem oboje ruszyliśmy do auta, przygotowani na powrót do zamku. Miałam jeszcze w planach pochodzić i poszukać fajnych kryjówek, aby zniknąć przed braćmi, a jednocześnie nie opuszczać zamku.
***
Po stawieniu się u Williama, bo chciał mi przekazać, że jak pojedzie z Jamesem w interesach państwowych jeszcze przed ślubem to zostanę na pół dnia z Tonym, do puki nie wróci reszta braci ze szkół. Mi to już było, wszytko jedno z kim będę się nudziła w tym więzieniu. Chociaż może z Tonym nie będzie tak źle hehe
Tak jak ja lubił wpieniać Willa.
Potem odrazu poszłam się przebrać bo było mi za gorąco w dresach. Założyłam bluzkę, która była zdecydowanie za duża – sięgała mi do połowy uda i szeroko opadała na ramionach, odsłaniając jedno z nich, chłodząc skórę na tle ciepłego powietrza zamku. Najpewniej należała do Richarda, bo tylko on, ze swoim umięśnionym ciałem, nosił koszulki w tak dużych rozmiarach.
A czemu nie miałam pewności czy to jego?
Bo zadziubałam koszulkę z sterty wyprasowanego prania chłopaków. Jak oni mogą zjadać moje słodycze, to ja wezmę ich koszulki. A co mi tam.
Do tego długie, sięgające za kolana skarpety w czarno-białe paski i delikatną bieliznę. Chociaż na zewnątrz był już listopad, i ziemię pokrywała pierwsza, delikatna warstwa śniegu, zamek był przyjemnie nagrzany, więc taka "piżama" wystarczała w zupełności.
Przemierzałam korytarze zamku, stąpając po cichu, chociaż każda deska zdawała się skrzypieć pod moimi stopami. Wszędzie, w każdym zakamarku i kącie, gdzie tylko wydawało mi się, że mogła się ukrywać tajne przejście, rzucałam szeptem zaklęcia otwierające, próbując znaleźć coś więcej niż kryjówkę mojej zmarłej matki, którą odkryłam już jakiś czas temu dzięki Erwardowi. Zamek był stary, pełen zakamarków i opowieści, które ktoś celowo chciał ukryć. Wiedziałam, że gdzieś tutaj musi być coś więcej.
Po wielu bezowocnych próbach, gdy wydawało mi się, że znam już każdy centymetr korytarzy, trafiłam na zakazaną część zamku, należącą do moich najstarszych braci – tę, którą zawsze określali jako „część biznesową", a przynajmniej wisiała taka tabliczka, z dopiskiem „wstęp zabroniony osobą nieupoważnionym". No w sumie odkąd tu mieszkam, ani razu się tu nie zapuściłam i nie wiedziałam, że takie miejsce istnieje. Więc tam weszłam. Najwyżej powiem, że rzeczywiście powinnam iść do okulisty, bo nie widziałam tabliczki. A teraz, będąc tak blisko, poczułam przypływ odwagi. Przekroczyłam próg cichego korytarza, w którym, oprócz surowych ścian, widać było tylko wysokie regały z książkami ustawionymi przy ścianach. Mimo, że ta część wyglądała na mało odwiedzaną, panował tu idealny porządek, co budziło we mnie pewne podejrzenia – ktoś najwyraźniej tu zaglądał. Nie było tutaj, ani grama kurzu, pajęczyn, czy nawet okruszków lub plam na dywanie. Wstrzymując oddech, zbliżyłam się do jednego z regałów i rzuciłam zaklęcie otwierające, mając nadzieję, że to kolejna próba, która jednak trafi na coś prawdziwego.
– Portas secretorum portas aperiet quisquis sibi destinatum vult invenire.
Ku mojemu zaskoczeniu, usłyszałam cichy mechaniczny zgrzyt, po czym jeden z regałów przesunął się lekko, odsłaniając drzwi, które dotąd wtapiały się w ciemną ścianę. Przesunęłam się szybko do przodu i spojrzałam na ukrytą przestrzeń – nie była to zwyczajna biblioteka ani gabinet, a coś, co przypominało jedno i drugie. Wnętrze miało ciężką atmosferę i niemal upiorny wystrój, jakby tak jak korytarz, było rzadko odwiedzane, a jednak wszystko było tutaj w idealnym stanie, jakby sprzątaczka przychodziła tu regularnie.
Weszłam do środka, wstrzymując oddech, a na plecach poczułam dreszcz.
Przeszukiwałam zakamarki gabinetu, czując, jak adrenalina miesza się z ekscytacją. Przeważała czarna i brązowa kolorystyka, nadająca mafijnego klimatu. Podobało mi się, poczułam się trochę jak bohaterka z książki „Rodzina Monet". Pomieszczenie przypominało trochę gabinet Williama, choć było cięższe w wystroju i przepełnione czymś, co trudno było opisać. Może to te ciemne, mahoniowe półki, stare książki w grubych oprawach czy mosiężny globus, który był tak stary, że kontynenty na nim wyglądały zupełnie inaczej niż teraz. Nad kominkiem wisiał duży portret przedstawiający mężczyznę o ostrych rysach i lodowatym spojrzeniu. Wyglądał znajomo, ale nie byłam pewna, czy to nasz ojciec – tak rzadko widziałam jego zdjęcia.
Podczas gdy mój wzrok błądził po biblioteczce, poczułam zimny, niepokojący oddech na karku. Przeszedł mnie dreszcz. Zamarłam, wstrzymując oddech. Serce przyspieszyło mi jak oszalałe, a instynkt kazał mi natychmiast odwrócić się i uciekać. Mimo to, jakby zahipnotyzowana, odwróciłam się powoli spodziewając się ujrzeć pustą przestrzeni – i wtedy go zobaczyłam, natrafiłam na postać mężczyzny – wysoki i potężny, w każdym calu wyglądająca jak materializacja ciemnej energii. Mężczyzna przypominał starszą i bardziej złowrogą wersję Subaru, ale wyglądał, jakby pochodził z innego świata, z czasów i przestrzeni zupełnie mi nieznanych. Miał długie, czarne włosy opadające na szerokie ramiona i mocno zarysowaną, nagą klatkę piersiową, nad którą jarzyły się świecące symbole. Jego oczy krążyły złowieszcą czerwienią, a dolna część ciała tonęła w gęstym, ciemnym dymie, przez co wydawał się bardziej iluzją niż człowiekiem.
Nie ukrywam, podobał mi się. Był przystojny.
Jego głos, gdy się odezwał, przeszył powietrze jak lodowaty wiatr, a każda sylaba brzmiała jak echo z innego wymiaru.
— Witaj, księżniczko Mikane.
Odębiałam, a moje myśli utonęły w czystym przerażeniu. Wzrok miałam wbity w jego świdrujące oczy, próbując pojąć, czy to prawdziwe zjawisko, czy tylko koszmar. Miałam ochotę krzyknąć, ale żaden dźwięk nie wydobył się z moich ust. Coś w nim – może jego siła, a może to, jak patrzył na mnie, jakbyśmy byli połączeni jakąś niewidzialną nicią – sprawiło, że byłam sparaliżowana strachem i fascynacją. Próbowałam się cofnąć, ale poczułam, jak wpadam na zimne drewniane biurko za sobą, a duch tylko uniósł brew, jakby bawiła go moja reakcja.
Albo przelustrował mój strój i dlatego kapryśnie na mnie patrzył.
— Kim... kim jesteś? — wydusiłam z siebie cicho, z trudem zbierając odwagę.
— Jestem tym, który czekał na ciebie od dawna, ale nie mogę ci powiedzieć kim jestem — odpowiedział mrocznym, melodyjnym głosem. — Poza tym droga Mikane, jesteś najpotężniejszą czarodziejką, jakiej świat nie widział. Bracia nie chcą ci tego powiedzieć i uważam to za głupotę. Chcę, żebyś była przy moim boku.
No już, kurwa lecę!
Wystarczy mi jeden debil, co mi wydaje rozkazy.
I nazywa się William.
Jego słowa były jak ciężkie krople trucizny, przeszywające moją duszę. Czułam, jak przechodzą przez mnie dreszcze, a mimo to starałam się odzyskać kontrolę nad swoim ciałem i głosem. Parę razy otwierałam usta, nim zdobyłam się na odpowiedź.
— No chyba sobie jaja robisz?— wykrztusiłam z ironicznym uśmiechem. — Odwal się, nie mam czasu na twoje bzdury. Masz coś do mnie, leć do Willa i sprawy załatwiaj. Jeszcze się wpakuję gorsze kłopoty, a szlaban przeciągnie mi do dnia śmierci.
Duch zmrużył oczy, a jego usta wykrzywił złowrogi uśmiech, po czym w ułamku sekundy pojawił się tuż przy mnie. Nim zdążyłam zareagować, jego dłoń – zimna i potężna – zacisnęła się na mojej talii, przyciągając mnie do siebie. Poczułam dziwne uczucie w żołądku, a moje policzki oblały się gorącym rumieńcem, gdy uświadomiłam sobie, jak jestem ubrana – w za dużą koszulkę, skarpety i bieliznę. Wyglądałam jak na swoje oko, seksownie.
Widziałam to, jak świdrował mnie wzrokiem. Czułam się retorycznie zjadana, a przez jego dotyk przez cienki materiał robiło mi się ciepło, a jego oddech dotarł do mojego ucha, szorstki i mroczny.
— Puść mnie! — zażądałam, choć mój głos drżał.
Pochylił się do mojego ucha i, z głosem niskim i przesyconym mrokiem, szepnął:
— Taki rozkaz od skąpo ubranej czarodziejki? Nie brzmi kusząco... Słuchaj, księżniczko. Nie krzycz tak, bo nikt nie słyszy naszej rozmowy. Tylko niepotrzebnie tracisz siły, koteczku.
— Nie koteczkuj mi tu, tylko mnie puść !
— Ciiii... Powinnaś, być mi wdzięczna, nikt cię tak nie rozgrzewa jak ja. Cała drżysz z podniecenia, nie mów, że jest inaczej, bo twoje bicie serca mówi coś innego.
Poczułam, jak lodowaty strach paraliżuje mnie jeszcze bardziej, ale starałam się zachować spokój.
—Lecz się, poczwaro! Mam szesnaście lat deklu!
Jego złowrogi śmiech przetoczył się przez gabinet, odbijając się echem od ścian.
— Będę wyczekiwać twoich osiemnastych urodzin, droga Mikane. Do tego czasu będę cię tylko kusił, abyś mi się poddała — odparł szeptem, który był bardziej groźbą niż obietnicą.
— No i jeszcze kurwa czego ?! Moi bracia i Subaru ci na to nie pozwolą!
— Nie są z tobą 24 godziny, malutka. Poza tym my się dobrze znamy, z Subaru.
Jak kurwa z Subaru ?
Zanim zdołałam go odepchnąć, poczułam jego lodowaty pocałunek na odsłoniętym ramieniu. Skóra zaczęła mnie palić, a na miejscu, którego dotknął, pojawił się znak – płomienny kształt feniksa, czerwony i świecący, jakby wypalony ogniem.
— Do zobaczenia, Mikane.
Cofnęłam się, a duch zniknął, zostawiając po sobie tylko smród dymu i echo swojego śmiechu.
— Ty pieprzony dupku! — krzyknęłam w pustą przestrzeń, wściekła, czując, jak moje serce bije w furii i strachu— Ja pierdole! Czy ja mogę choć w trakcie aresztu domowego mieć pieprzony spokój ?!
Nikt mi nie odpowiedział. Może i lepiej...

CZYTASZ
DIADEM
FantasyOto historia piętnastoletniej dziewczyny, której życie zmieniło się w jednej chwili. Pewnego dnia straciła rodziców, lecz wkrótce odkryła, że nie byli oni tymi, za kogo się podawali. Czy jednak można ich za to winić? Zmusiło ją to do całkowitej zmia...