Siedziałam w swoim pokoju, skulona na niewielkiej kanapie we półokrągłej wnęce przy oknie, z głową opartą na ramionach. Przez lekko uchylone okno czułam chłodny powiew powietrza, a za szybą widać było, jak moi bracia w szkolnych mundurkach opuszczają zamek. Miałam na sobie piżamę – białą, w czerwone, drobne kwiatki, z długimi rękawami i spodniami, która mimo swojej wygody przypominała mi, że zostałam zamknięta w tym pokoju. Jak tylko William ogłosił mi kilka dni temu mój wyrok – szlaban na dwa miesiące i nauczanie domowe – wiedziałam, że nie będzie mi łatwo. Will i reszta braci zapowiedzieli, że będą mnie w dodatku stale sprawdzać, a jeśli nie znajdą mnie tam, gdzie powinnam być, to na pewno wychwycą mnie na kamerach.
Wzdychając, obserwowałam trójkę chłopaków , jak opuszczają teren zamku. Byłam zazdrosna – nawet o zwykłe wyjście do szkoły, ja uwielbiałam kontakt z ludźmi. Wtedy zauważyłam, że Sebastian spojrzał w moją stronę i pomachał mi na pożegnanie, jakby wyczuwał, że czekam na ten mały, pocieszający gest. Uśmiechnęłam się lekko, przynajmniej wiedząc, że choć jeden z braci zauważa, jak mi teraz ciężko. W sumie robił tak od tych kilku dni, jak zauważył, że specjalnie rano siedziałam w oknie.
Nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Podniosłam głowę i odezwałam się spokojnie:
— Proszę.
Drzwi uchyliły się i wszedł James. Zerknęłam w jego stronę, ale zaraz wróciłam wzrokiem do okna. Mimo wszystko było mi wstyd, że przez moje decyzje skończyłam zamknięta w zamku.
— Mikane, pamiętasz, że dziś zaczynasz zajęcia domowe? — przypomniał mi James, prawie tydzień czekałam, aż ktoś będzie mnie uczył, bo załatwianie domowego nauczania nie idzie tak chop siup. — Will chce, żebyś miała je w jego gabinecie, przynajmniej na początek. Chce wszystko nadzorować, jak to on.
Westchnęłam cicho, ale postanowiłam nie komentować tego, że Will jak zwykle musi mieć wszystko pod kontrolą. W mojej głowie było jedno pytanie, które musiałam zadać.
— A... dalej jesteście na mnie źli? — zapytałam cicho, starając się zachować spokój.
James westchnął i podrapał się po karku, uśmiechając się lekko.
— Ja już trochę mniej, ale William... cóż, chyba dalej ma tego swojego focha. — Uśmiechnął się do mnie łagodnie, próbując mnie rozbawić.
Spuściłam głowę, zastanawiając się, jak długo to jeszcze potrwa, i powiedziałam cicho:
— Ehhh... Zaraz się przebiorę i pójdę do tego upiornego biura.
James przyglądał mi się przez chwilę z troską, jakby dostrzegając, jak bardzo przytłacza mnie ta sytuacja.
— Wiesz co, Mikane... — zaczął, a jego ton był cieplejszy. — Może żebyś nie czuła się tak jak w klatce, pojedziesz ze mną jutro wybrać salę na wesele. Będzie mi miło mieć towarzystwo.
Na mojej twarzy zagościł uśmiech – myśl o wyrwaniu się z zamku, choćby na chwilę, była kusząca. Szybko jednak przywróciłam się do rzeczywistości.
— William mi nie pozwoli – westchnęłam. — Przecież wiesz... Mam szlaban, zapomniałeś? Sam byłeś „za", żebym go dostała.
— Bo ci się należy, malutka— zaśmiał się.
James przysunął się bliżej, rozbawiony, jakby chciał mi zdradzić jakąś tajemnicę.
— Będę z tobą, więc niech sobie nie myśli, że będziesz gdzieś bez nadzoru. Obiecam mu, że tak cię przetrzymam w tej sali, że po godzinie będziesz miała dość — zażartował, mrugając do mnie. — Uwierz mi, wystarczająco cię wymęczę pytaniami, że sama zaczniesz prosić o powrót do zamku.
Mimo wszystko roześmiałam się, wiedząc, że James zawsze potrafił podnieść mnie na duchu. Może i przyczynił się do szlabanu, ale w tej karze znalazła się choć odrobina nadziei na rozrywkę.
— Zamknij to okno, bo się przeziębisz — odezwał się James, marszcząc brwi, gdy chłodny wiatr zawiał przez pokój. — Jeszcze tylko tego nam brakuje, żebyśmy musieli słuchać twojego marudzenia z gorączką.
— Zaraz je zamknę, jak tylko chłopaki odjadą — odparłam, próbując ukryć lekki uśmiech.
James westchnął, ale zamiast nalegać, podszedł bliżej i przycupnął obok mnie na kanapie, spoglądając na podjazd. Przy aucie stali Richard, Lucas i Sebastian, przygotowując się do wyjazdu. James nagle otworzył okno nieco szerzej i zawołał:
— Hej, bądźcie grzeczni w szkole, rozumiecie?!
Richard, Lucas i Sebastian, jak na komendę, pokazali mu środkowy palec, a ja parsknęłam śmiechem. James również roześmiał się i spojrzał na mnie z rozbawieniem.
— Tylko nie bierz z nich przykładu, Mikane.
Uśmiechnęłam się szeroko i zapewniłam:
— Nie będę.
James uśmiechnął się, poczochrał mi włosy, a potem wstał, kierując się do drzwi.
— Lepiej już się szykuj, bo o dziewiątej zaczynasz zajęcia. Masz jakieś czterdzieści minut — przypomniał mi, zatrzymując się w drzwiach. — A jak chcesz, możesz założyć mundurek, żeby wczuć się w rolę uczennicy.
Pokręciłam głową z rozbawieniem i odparłam żartobliwie:
— Prędzej pójdę w piżamie, owinięta w kocyk.
James uniósł brew, ale po chwili zrozumiał, że żartuję, i tylko uśmiechnął się.
— Okej, Mikane. Widzę, że masz poczucie humoru. Bądź gotowa, bo William nie będzie chciał czekać — rzucił, puszczając mi oczko, po czym zamknął drzwi.
Westchnęłam ciężko i, czując wciąż gdzieś pod skórą smutek, wstałam z kanapy. Chciałam, żeby to wszystko było normalne – żebym mogła być jak każdy inny uczeń, bez konieczności przechodzenia przez tę domową szkołę i nieustanny nadzór. Ale skoro musiałam się dostosować, nie miałam innego wyjścia.
Powolnym krokiem poszłam do łazienki. Umyłam twarz i zęby, próbując odpędzić senność, po czym sięgnęłam po różowy szkolny komplet – spódnicę i marynarkę, które mimo wszystko zawsze poprawiały mi humor. Ubrałam się, zapięłam ostatni guzik i spięłam włosy w wysoki kucyk.
Spojrzałam na siebie w lustrze i wzięłam głęboki oddech. „To tylko kolejne wymysły Willa," pomyślałam, zbierając siły. Wyszłam z pokoju, wiedząc, że czeka mnie kolejny dzień pełen wyzwań – tym razem pod czujnym okiem gestapo.
Kierowałam się wolnym krokiem do gabinetu najstarszego brata, trzymając w rękach książki z dzisiejszej rozpiski zajęć i bidon z wodą. Mimo że znałam ten gabinet jak własną kieszeń, czułam się nieco inaczej niż zazwyczaj – w końcu nie przyszłam tutaj z własnej woli. Zamiast wejść od razu, jak to miałam w zwyczaju, stanęłam na chwilę przed drzwiami i zapukałam. Czekałam na ruch diabła.
— Wejdź, Mikane — usłyszałam z drugiej strony.
Otworzyłam drzwi, rozglądając się po pomieszczeniu, spodziewając się, że nauczyciel już tam będzie, ale w gabinecie był tylko William, siedzący za swoim biurkiem z jakimiś dokumentami.
Czyżby moimi aktami i zmienia mi wyrok?
— Za chwilę przyjedzie profesor — powiedział, wskazując mi dodatkowe biurko z boku pokoju. — Usiądź sobie tam, jak w szkolnej ławce.
Podeszłam, siadając przy biurku. Rozłożyłam książki, notatki i żeby choć odrobinę poczuć się normalnie, wyjęłam swój puszysty różowy piórnik. Siedziałam w ciszy, bawiąc się końcówkami włosów i unikając rozmowy. Mimo wszystko stresowało mnie to, że William mnie pilnuje i jestem z nim sam na sam.
W końcu wielmożny król, przerwał ciszę, rzucając tonem, który mnie zaskoczył:
— James wspominał mi, że chciałby cię zabrać jutro na wybór sali weselnej, i... Możesz jechać, ale jak usłyszę, że coś wykombinowałaś, nie ręczę za siebie, drogie dziecko.
Uniosłam wzrok i przytaknęłam cicho, zaskoczona, że pozwolił mi wyjść z zamku. To był krok do przodu. Jednak po chwili dodał chłodnym głosem:
— Ale nie myśl, że przeszło mi całkowicie. Wciąż jestem na ciebie zły, Mikane.
Westchnęłam i kiwnęłam głową, rozumiejąc, że minie trochę czasu, zanim William całkowicie mi wybaczy. Czy on mnie dalej kocha? Dalej jestem dla niego małą siostrzyczką? Mimo to mówił dalej, teraz już spokojniej, a nawet z lekkim żartem:
— W każdym razie, widzę, że nauczyłaś się pukać do drzwi i zachowywać trochę spokojniej. Jest progres.
Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, czując, że ta uwaga nie była wcale złośliwa.
— Chyba odziedziczyłaś charakterek po naszej mamie — kontynuował William, zerkając na mnie z wyrozumiałością. — I czasem naprawdę trudno wychować nastolatkę o takiej naturze. Dałem sobie niezłe wyzwanie, młoda.
Z tym uśmiechem wciąż na ustach, przyznałam cicho:
— To prawda, zawsze byłam trochę... trudna. Moi... Tzn tamci rodzice mówili, że mają ze mną sporo problemów wychowawczych.
— Wiem. I dlatego próbuję cię trochę okiełznać – powiedział, już nieco cieplejszym tonem. — Ale przyznam, że łatwo nie jest. Trudno jest mieć takie niegrzeczne dziewczę pod dachem.
— Ha ha, bardzo śmieszne.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu i w końcu roześmiałam się lekko. Will, choć czasem surowy, znał mnie i potrafił znaleźć sposób, abym się uśmiechnęła. Atmosfera stała się trochę lżejsza, a ja poczułam się bardziej na miejscu.
W tej chwili do gabinetu wszedł mężczyzna – profesorek z siwym wąsem , który miał dziś prowadzić moje zajęcia. Był wysoki, z lekko siwiejącymi włosami i poważnym spojrzeniem, które jednak złagodził uprzejmym uśmiechem. Jednakże jak dla mnie, dalej w tym pokoju najbardziej przerażający był Will.
— Witam, Mikane. Jestem jednym z twoich nauczycieli, którzy będą prowadzić twoje zajęcia. Drugi przyjedzie trochę później.
Skinęłam głową, czując lekkie podekscytowanie, ale i stres. Nowy sposób nauki był zupełnie inny od tego, do czego byłam przyzwyczajona, ale miałam nadzieję, że dam radę, nawet pod okiem Williama.
Ja chyba jebne, ze stresu.
— Mikane, zanim zaczniemy, chciałbym ustalić jedną rzecz. — wtrącił się Will— Mam nadzieję, że podczas tych zajęć będziesz zachowywać się grzecznie. Pyskowanie czy bycie niemiłą, nawet jeśli to w ramach zemsty za karę, nie będzie tolerowane. Czy to jasne?
Skinęłam głową, odrobinę speszona. Czułam na sobie wzrok Williama, który obserwował mnie zza biurka, najwyraźniej chcąc upewnić się, że wezmę sobie te słowa do serca. Wzięłam głęboki oddech, próbując uspokoić myśli. Przecież dałam słowo, że postaram się zachowywać.
Profesor wyciągnął podręcznik z matematyki, który leżał już na mojej ławce.
— Dobrze, Mikane. Zaczniemy od algebry. Potrzebuję, żebyś mi pokazała, na czym skończyliście w szkole, żebyśmy mogli iść dalej.
Najgorzej...
Nie nawidzę matmy!
Otworzyłam podręcznik i wskazałam temat, który ostatnio przerabialiśmy. Profesor przejrzał go wzrokiem, po czym zaczął zadawać pytania dotyczące równań i funkcji, chcąc sprawdzić, ile z tego pamiętam. Czułam, że idzie mi całkiem dobrze, choć niektóre pytania były bardziej szczegółowe, niż się spodziewałam.
W końcu zatrzymał się na jednym z zadań i spojrzał na mnie wyczekująco.
— To równanie jest nieco bardziej skomplikowane. Jak myślisz, od czego powinniśmy zacząć?
Spojrzałam na równanie i zaczęłam się zastanawiać, przeliczając w głowie kolejne kroki. Wiedziałam, że William wciąż mnie obserwuje, co nie pomagało mi w koncentracji.
Przecież, jak jebne jakimś żartem, to ten okrutnik za biurkiem śmierci mi nie daruje.
Profesor cierpliwie czekał na moją odpowiedź, aż w końcu powiedziałam, niepewnie:
— Może najpierw przekształcimy lewe strony, żeby uprościć wyrażenie?
Profesor kiwnął głową z uznaniem.
— Dobra myśl. Idźmy w takim razie tą drogą.
Przez kolejne minuty przeliczałam krok po kroku, a profesor uważnie obserwował, czasem podpowiadając drobne wskazówki. Zauważyłam, że William wyprostował się, jakby był zadowolony z tego, że współpracuję i wykonuję polecenia.
Nie miałam innego wyboru.
Bardzo musiałam gryźć się w język, aby w pewnych momentach nie brzmieć chamsko.
Gdy skończyliśmy zadanie, profesor przeszedł do kolejnego tematu, ale tym razem nie z matematyki. Wyjął podręcznik do historii i zadał mi kilka pytań o wydarzenia, które omawialiśmy niedawno w szkole. Pamiętałam większość, choć jeden szczegół sprawił mi trudność. Profesor zauważył moje wahanie i zachęcił, żebym spróbowała się skupić.
— Mikane, nie musisz znać wszystkiego od razu. Najważniejsze, to uczyć się krok po kroku i nie tracić cierpliwości.
— Ja naprawdę staram się jej nie stracić...
Jego ton był spokojny, a William nie przerywał, choć widziałam, że uważnie słuchał. Czułam, że obaj oczekują ode mnie pełnego skupienia, i to motywowało mnie, by postarać się jeszcze bardziej.
Zajęcia trwały jeszcze przez jakiś czas, a profesor podawał mi zadania jedno po drugim, cierpliwie prowadząc mnie przez każdy z tematów. Po godzinie, gdy skończyliśmy przerabiać zaplanowany materiał, profesor odłożył podręczniki i spojrzał na mnie.
— To wszystko na dzisiaj, Panno Mikane. Poradziłaś sobie całkiem dobrze — powiedział z uznaniem.
Poczułam ulgę i wdzięczność, a nawet lekki uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Mimo że to były domowe zajęcia pod nadzorem Williama, nie czułam się już tak źle.
Brat spojrzał na mnie i lekko skinął głową, jakby przyjmował do wiadomości moje zaangażowanie.
— Dobrze sobie radzisz — dodał cicho, jakby nie chciał, żeby to zabrzmiało zbyt pochlebnie.
Poczułam, że pierwszy dzień nauki domowej nie był aż tak zły, jak się obawiałam, i miałam nadzieję, że kolejne lekcje przebiegną równie spokojnie.
Nadzieję...
Nie jednego, to zgubiło.
Gdy Will wymieniał dwa zdania z profesorkiem i już myślałam, że reszta zajęć pójdzie mi z górki. Szybko się przekonałam, że dzień dopiero się zaczynał.
Do gabinetu weszły kolejne osoby. Pani od literatury i facio od geografii. Przez chwilę miałam nadzieję, że zajęcia z nimi miną tak spokojnie, jak te wcześniejsze, ale ich chłodne spojrzenia od razu zbiły mnie z tropu. Z nimi miałam pokręcone relacje, raz się lubiliśmy, a raz się żarliśmy i robiliśmy sobie pod górkę. Akurat ostatnio miałam z nimi na pieńku. Odczułam to odrazu, bo najpierw oboje podeszli do Williama, całkowicie mnie ignorując. Przywitali się z nim uprzejmie, rozmawiając cicho, jakby omawiali moje poprzednie wyskoki i problemy. Moje "Dzień dobry" przeszło zupełnie bez echa. Ani pani od literatury, ani pan od geografii nawet na mnie nie spojrzeli, co było jasnym sygnałem, że pamiętają nasze wcześniejsze starcia. Ja wiem, że był królem, ale to do mnie przyszli.
Baka!
Tzn idioci.
Mówią, że trudno się patrzy na usta, których nie można pocałować, ale nie wiecie jak trudno się patrzy na twarz, w którą nie można przypierdolić.
To właśnie czułam jak patrzyłam na tą dwójkę nauczycieli.
Wiedziałam, że teraz to ja jestem na straconej pozycji.
Po chwili William wskazał im miejsca, a ja czułam, jak atmosfera gęstnieje. Zaczęliśmy od literatury, co mnie nieco zaskoczyło – zwykle byłam pewna siebie przy tym przedmiocie, ale teraz, pod ostrym spojrzeniem pani profesor, wszelka pewność uleciała.
Kiedy profesorka usiadła naprzeciwko mnie, czułam, jak spogląda na mnie z wyrazem chłodnej oceny. Była elegancka i opanowana, ale w jej spojrzeniu widziałam, że każde moje słowo będzie starannie analizowane i oceniane. William, siedzący za swoim biurkiem, obserwował mnie uważnie, jakby gotów był interweniować przy najmniejszym przejawie mojej niecierpliwości.
Pani profesor otworzyła podręcznik, ale zanim zadała pierwsze pytanie, uniosła wzrok i oznajmiła spokojnie:
— Mikane, bądźmy szczerzy. Pracując z tobą w szkole, nie raz widziałam, jak traktujesz zajęcia z lekceważeniem. Dziś chcę, żebyś pokazała mi coś więcej niż powierzchowne podejście.
Poczułam, jak wzbiera we mnie chęć dojechania jej, ale zmusiłam się, by przytaknąć. Wiedziałam, że jeśli teraz pokażę swoją irytację, William od razu mnie skarci słowami. Pani profesor przekartkowała podręcznik do sekcji poświęconej romantyzmowi.
— W takim razie, zacznijmy od Byrona. Ostatnio omawialiście jego poezję. Powiedz mi, Mikane, dlaczego jego bohaterowie tak często buntują się przeciwko normom społecznym? Co, twoim zdaniem, sprawia, że Byron tworzy postaci gotowe poświęcić wszystko dla swoich przekonań?
Na początku chciałam spytać, jaki „Jaki Zwyrol", ale potem ogarnęłam o kogo chodziło.
Spojrzałam na nią, starając się przywołać wszystko, co pamiętałam z lektury. Byron pisał o emocjach, o wolności, o buncie – o wszystkim, co zawsze mnie intrygowało. Odpowiedziałam więc ostrożnie:
— Może Byron chciał pokazać, że każdy ma prawo do, nie wiem... Wolności. Że jego bohaterowie pragną żyć zgodnie ze swoimi przekonaniami i nie pozwalają, żeby społeczeństwo ich ograniczało.
— Mówisz o sobie Mikane? — spytał między zdaniami William, a ja mu tylko wytknęłam język.
Chyba za dużo przebywam z Lucasem, co staje się tak dziecinna jak on.
Pani profesor przyjrzała mi się z wyrazem niezadowolenia, a kąciki jej ust uniosły się w lekkim, ironicznym uśmiechu.
— Czyli twierdzisz, że chodzi o prawo do wolności? Tylko tyle? To bardzo powierzchowne podejście, Mikane. Pomyśl głębiej, dlaczego bohaterowie są gotowi narażać siebie, a czasem innych, tylko po to, by osiągnąć swoje cele? Czy bunt dla samego buntu naprawdę ma sens?
Zacisnęłam dłonie na kolanach, próbując powstrzymać się od odpowiedzi, która cisnęła mi się na usta. „Powierzchowne podejście"? Co ja mam jej cytować encyklopedie? Jeszcze mnie tak nie porąbało. Wiedziałam, że William czeka na to, jak zareaguję, więc wzięłam głęboki oddech, próbując znaleźć słowa, które nie zabrzmią jak pyskówka.
— Może nie chodzi tylko o bunt dla buntu — zaczęłam, starając się, by mój głos był spokojny. — Byron podkreśla, że jego bohaterowie szukają czegoś, no... Większego niż oni sami. Może walczą, bo czują, że ich wartości są ważniejsze niż życie w zgodzie z normami.
Pani profesor pokiwała głową, choć z wyrazem znużenia, jakby nadal nie była w pełni usatysfakcjonowana moją odpowiedzią.
Zajebiście...
— Lepsze wyjaśnienie, ale wciąż brakuje ci głębi. Byron nie tylko „podkreśla" wartości swoich bohaterów, Mikane. Oni są gotowi zniszczyć siebie i innych dla tego, w co wierzą. To różnica. Warto by było, byś zrozumiała tę skomplikowaną relację między przekonaniami a rzeczywistością. Czy to dociera, do ciebie?
Poczułam, jak serce wali mi ze złości. „Czy to dociera?" – te słowa odbiły się we mnie echem. Próbowałam to zignorować, ale mimowolnie wymamrotałam pod nosem:
— Trudno, żeby cokolwiek docierało, skoro traktuje mnie pani jak dziecko i siedzi tu ze mną.
Usłyszałam ciche westchnienie Williama, który natychmiast uniósł wzrok znad swoich notatek.
— Mikane, powiedziałem, że masz być grzeczna. Pierwsze ostrzeżenie, jeśli chcesz pojechać z Jamesem, lepiej kontroluj swoje słowa.
Ależ oczywiście, zacznę jej lizać dupę!
Mocniej zacisnęłam dłonie na kolanach, zmuszając się, by zamilknąć. Pani profesor przyglądała mi się, a w jej oczach widziałam mieszaninę irytacji i pewnego rodzaju triumfu. Chyba poczuła, że w domu nie byłam takim cwaniakiem jak w szkole. Gdybym tylko nie miała chuchającego Williama nad karkiem, bym jej wygarnęła co mi leżało na sercu.
— Czyli się zrozumiałyśmy, Mikane? — zapytała zimno.
Stłumiłam emocje i przytaknęłam cicho.
— Ależ oczywiście– powiedziałam z sztucznym uśmiechem.
Gdy zajęcia z literatury dobiegły końca, odetchnęłam z ulgą, ale nie trwało to długo. Pan profesor od geografii, znany ze swojego sarkastycznego tonu i surowych wymagań, usiadł na przeciwko mnie z wyrazem obojętności na twarzy. Wiedziałam, że zajęcia z nim też nie będą łatwe. W szkole miałam z nim sporo starć i często mu odpowiadałam w zbyt dosadny sposób, a teraz ten chłód, z jakim na mnie patrzył, tylko przypomniał mi o naszej trudnej relacji. Po chwili ciszy otworzył atlas i wskazał na niego dłonią, nie odrywając ode mnie wzroku.
— Mikane, skoro mamy możliwość nadrobienia zaległości, chciałbym zobaczyć, jak radzisz sobie z podstawami — zaczął spokojnie, ale w jego głosie wyczuwałam nutę wyzwania. — Zacznijmy od południka zerowego. Wymień kraje, przez które przebiega, i pokaż je na mapie.
Poczułam, jak moje serce przyspiesza. Byłam pewna, że znam odpowiedź, ale widząc jego wyczekujące spojrzenie i surowy wyraz twarzy, czułam, jak ogarnia mnie stres. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam wskazywać kraje po kolei: Wielka Brytania, Francja, Hiszpania, Algieria, Mali... Wymieniłam kilka, ale przy jednym kraju na moment się zawahałam.
Profesor natychmiast to wychwycił. Zmrużył oczy, jakby oczekiwał, że za chwilę popełnię błąd, i wbił we mnie wzrok.
— Doprawdy? A czy jesteś pewna co do tego ostatniego kraju? — zapytał, a jego głos był pełen sceptycyzmu.
Przez chwilę poczułam przypływ irytacji i przewróciłam oczami. Wiedziałam, że celowo mnie prowokuje, próbując wyłapać choćby najmniejszy błąd. Zacisnęłam dłonie i, wbrew sobie, rzuciłam lekko, jakby od niechcenia:
— Cóż, nie jestem nieomylna, ale skoro to ma być tak dokładne, to może pan sam mnie poprawi, jak uważa się za najmądrzejszego?
Usłyszałam westchnienie Williama, który od razu uniósł wzrok, przypominając mi, że oczekuje ode mnie pokory.
— Mikane, ostrzegam cię po raz drugi. Jeśli zwrócę ci trzeci raz uwagę i nie przestaniesz pyskować, nigdzie nie pojedziesz — rzucił stanowczo, a jego ton nie pozostawiał wątpliwości, że mówi poważnie.
Poczułam ukłucie wstydu, wiedząc, że dopiero co zapewniałam brata, że będę potulna jak baranek. Skupiłam się więc, poprawiłam błąd i skończyłam wymieniać wszystkie kraje. Profesor obserwował mnie chłodno, a potem spojrzał na mapę, jakby sprawdzał, czy faktycznie znam odpowiedź.
— Skoro południk zerowy mamy za sobą, przejdźmy do czegoś bardziej wymagającego — kontynuował z wyczuwalnym sarkazmem. — Wskaż mi teraz kluczowe rzeki Afryki i opisz ich znaczenie gospodarcze.
O to w szkole, nigdy nie pytał i akurat wyjątkowo mnie o to pytał.
Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam atlas, zaczynając wskazywać rzeki. Zaczęłam od Nilu, opisując jego znaczenie dla rolnictwa i handlu w Egipcie i Sudanie. Przeszłam do Nigru, tłumacząc, jak ważny jest dla rolnictwa i przemysłu w Afryce Zachodniej, a potem do rzeki Kongo. Mimo że znałam odpowiedzi, jego chłodne spojrzenie sprawiało, że każdy błąd wydawał mi się ogromnym zagrożeniem.
— Ciekawe... Jednak sądziłem, że stać cię na więcej — rzucił lodowatym tonem. — Jak na kogoś, kto ma tak wiele do nadrobienia, twój poziom wiedzy jest, cóż... ledwie dostateczny.
Ja mam mu mogę dostatecznie trzepnąć.
Zacisnęłam dłonie pod stołem, walcząc z pragnieniem, żeby mu odpowiedzieć. Zamiast tego wyprostowałam się i powiedziałam sucho:
— Dziękuję za informację. Popracuję nad tym.
Wolałam, mu pokazać, że mnie nie ruszy takim tekstem. Jeszcze tego mi brakowało, żeby miał satysfakcję z tego, jak tamta raszpla z literatury.
Profesor uniósł brew, wyraźnie zaskoczony, że nie odpyskowałam bardziej, ale Will uśmiechnął się lekko, jakby doceniając moją reakcję.
— Na dzisiaj wystarczy — powiedział profesor, zamykając atlas i patrząc na mnie chłodno. — Mam nadzieję, że następnym razem zobaczę poprawę. Jeśli naprawdę zależy ci na zaliczeniu tego przedmiotu, Mikane, lepiej pokaż, że umiesz poważnie podejść do tematu.
Skinęłam głową, czując w sobie mieszankę złości i ulgi, że to już koniec.
Gdy nauczyciele wyszli, William spojrzał na mnie i, choć jego spojrzenie było chłodne, powiedział spokojnie:
— Widzisz, Mikane? Potrafisz być grzeczna.
— Raczej, potrafię się pochamować i im nie przyje...— spojrzał na mnie srogo— Tzn, tak. Potrafię być grzeczna^^
— Oj Mikane, Mikane... Doprowadzisz mnie do białej gorączki...— pomasował się po skroniach przechadzając się po gabinecie.
— To jeszcze jej nie masz ?— zachichotałam, a on przystanął przy oknie i na mnie wymownie spojrzał.
— MIKANE!
— No co? Ziółka ci zaparzę i przyniosę.
— Sobie zrób i daj mi już odpocząć. Osiwieje z tobą...
— Tak jest! Pragnęłam tego, odrazu po wejściu tamtej dwójki.
— Idź już, nie mam już na ciebie siły, drogie dziecko.
CZYTASZ
DIADEM
FantasyOto historia piętnastoletniej dziewczyny, której życie zmieniło się w jednej chwili. Pewnego dnia straciła rodziców, lecz wkrótce odkryła, że nie byli oni tymi, za kogo się podawali. Czy jednak można ich za to winić? Zmusiło ją to do całkowitej zmia...