Godzina czy nawet dwie godziny spędzone w samotności - chociaż nie nazwałabym tej samotności stuprocentową samotnością - sprawiły, że wszystkie moje ciemne myśli i rozmyślania wyszły na wierzch ze zdwojoną siłą. Po moim prawym boku leżał zabójczo przystojny farbowany blondyn, którego każdy cal ciała był idealny. Nie twierdzę, że się zakochałam. Miłość jest największym kiczem dwudziestego pierwszego wieku. Może przeznaczenie istnieje, ale szansa na spotkanie osoby Ci przypisanej jest tak rzadka, jak znalezienie czterolistnej koniczyny. Zauroczenie, porządanie - tak. Natomiast miłość jest w tych czasach niemożliwa na dłuższą metę, a skoro nie jest możliwa na dłuższą metę to czy istnieje krótkotrwała miłość? Chyba nigdy nikt nie odpowie mi na to pytanie. Za każdym razem gdy patrzę na ludzi żegnających się ostatni raz ze swoim ukochanym na cmentarzu, do mojej głowy przychodzi pytanie "czy można kochać wiecznie?". Wszyscy mówią, że nigdy nie zapomną i zawsze będą kochać, ale w większości przypadków jest to stan przejściowy. W takim przypadku czy prawdziwa miłość istnieje? Nie chcę mi się wierzyć.
Była szósta trzydzieści, więc mimo tego, że nie przespałam nocy postanowiłam wstać i pozbierać się do kupy. Niall jeszcze spał. Szybko wyślizgnęłam się spod kołdry i podeszłam do mojej walizki, którą leżała w samym rogu pokoju. Założyłam dresy i szybko zbiegłam na dół. Postanowiłam pobiegać aby obudzić swój organizm i trochę go dotlenić.
Godzinny jogging okazał się największym zbawieniem jakie wymyśliła mi ludzkość. Co najlepsze gdy wróciłam do domu nadal wszyscy spali. Co prawda dziesięć minut później w kuchni zaczął się robić tłok, wszyscy zaczęli się zbierać do szkoły, oprócz mnie. Nie byłam gotowa, mimo iż mój stan fizyczny nie był najgorszy, stan psychiczny poważnie szwankował. Spotkanie z Gilinsky'm mogłoby tylko wszystko pogorszyć.
Zjadłam spokojnie swoją owsiankę i rozpoczęłam "typowy dzień Kate". Składał się on z leżenia i nic nie robienia, które swoją drogą wychodziło mi najlepiej.
***
W domu jako pierwszy pojawił się Liam. Chwilę z nim porozmawiałam. Bardzo fajny i miły z niego koleś, nie sądziłam, że oni wszyscy tak na prawdę gdy nikt na nich nie patrzy mogą zachowywać się normalnie. Przywykłam do nich w wersji imprezowej i szkolnej, a teraz odkrywam ich od nowa.
W miarę jak zbliżał się wieczór lokatorów tego bogu ducha winnego mieszkania, które jest powiernikiem największych tajemnic i sekretów przybywało. Wraz z nimi przybywał także mój ulubiony, choć znienawidzony kolega hałas. Z powodów oczywistych (jestem kobieta) to ja musiałam posprzątać po kolacji, mimo kłótni z chłopakami o równouprawnienie przegrałam i to z kretesem. W końcu przekrzyknięcie piątki facetów jest zadaniem niewykonalnym dla małej niskiej kobiety z cichym głosem. Przegrałam i jak na kobietę przystało (w wersji meskiej) siedziałam w kuchni, podczas gry królowie i władzy świata grali w salonie na konsoli. Doprowadziłam kuchnię do stanu użytkowania i dołączyłam do nich. Grali w jakąś pospolitą strzelankę, której fabua była rozwinięta na etapie zerowym. Liczyła się tylko i wyłącznie ilość zabitych ludzi - to podłe. Usiadłam na samym końcu kanapy i wpatrywałam się w ekran, a co chwilę było słychać słowa typu "Harry ty cioto" lub "Zayn! Ślepy jesteś?!". Grę przerwała im szarpanina, która rozpoczęli po tym jak drużyna Liama, Zayna i Harry'ego przegrała z drużyną Nialla, Lou i moją (była w drużynie ale grał za mnie Louis). Próbowałam ich rozdzielić, jednak to było na nic byli za silni jak na mnie. Koniec końców poszłam do kuchni i poczekałam aż im się znudzi. Nie jestem pewna po jakim czasie przyszedł pierwszy z nich i zabrał jedną z mrożonek i przyłożył ją sobie do głowy.
- Kompletne pacany - powiedziałam do siebie, ale tak aby reszta usłyszała i skierowałam się w stronę schodów. Pokonując co drugi schodek dostałam się na piętro i skierowałam się w stronę pokoju, który zamieszkiwałam. Szybko podeszłam do walizki, zgarnęłam wszystkie moje rzeczy z biurka i wrzuciłam do walizki po czym ją zamknęłam. Sprawdziłam jeszcze dokładnie wszystkie zakamarki w pokoju, aby nie pozostawić żadnych swoich rzeczy i wyszłam z pokoju z moim pakunkiem.
- Gdzie ty idziesz? - zapytał blondyn, gdy znalazłam się w salonie.
- Do domu - wzruszyłam ramionami - czuję się bardzo dobrze i nie widzę żadnego powodu dla którego muszę tu zostać na dłużej. - dodałam po krótce i skierowałam się do holu.
- Dlaczego nie chcesz dłużej zostać? - po paru sekundach dostałam ponowne pytanie.
- Mam swój dom. - tak właściwie cieszyłam się, że Niall mnie o to pyta. Usłyszałam w jego głosie taki jakby smutek, a jego iskierki w oczach zgasły. Chociaż czasem myślę że, za dużo sobie wyobrażam. Może Nialla to nic nie obchodzi a pytał tylko i wyłącznie z czystej ciekawości - Do zobaczenia w szkole, Niall. Cześć chłopaki! - krzyknęłam na odchodne i zamknęłam za sobą drzwi.
Uśmiechnęłam się szybko gdy tylko zobaczyłam swoje duże, mięciutkie łóżko i miliony poduszek, które się na nim znajdowały. Od razu się na nie rzuciłam i owinęłam się ulubionym kocem o lawendowym zapachu.