V. Sandra

2.4K 130 1
                                    

 - W końcu jedziemy - mówię. - Dlaczego nie mogłam lecieć razem z Shane'em?
- A co robiłabyś tam tak długo, sama? - odpowiada pytaniem na pytanie moja mama.
- Przecież nie byłabym sama. Mieszkałabym chwilowo w domu Ashley albo z nią w akademii.
- Proszę cię - prycha. - I po co byś tyle wcześniej jechała?
Wzruszam ramionami.
- Żeby zwiedzić miasto, a nie od razu iść do szkoły? Chociażby dlatego? - Ha! Dobra wymówka.
Tak naprawdę to jest tylko jeden szczególny powód, dla którego chciałam jak najszybciej dotrzeć do Los Angeles. I tym powodem jest właśnie Biały Kieł.
Przez cały czas siedział w mojej głowie. Zastanawiałam się, gdzie obecnie jest, co robi, czy myśli czasami o mnie. To naprawdę nieprawdopodobne, że aż tak przywiązałam się do tego wilczura w tak krótkim czasie. Gdybym mogła, zabrałabym go.
Niestety, on jest już szczęśliwy razem z Ashley, myślę. Ale nie wyglądał na szczęśliwego, gdy on i Ashley wracali do domu. A przynajmniej tak się próbuję pocieszać.
- Kiedy dojedziemy? - zadaję kolejne pytanie.
Tata spogląda na zegarek.
- Za jakieś pół godziny.
- A... a odwiedzimy Ashley? Albo ja będę mogła ją odwiedzić?
Mama uśmiechnęła się.
- Polubiłaś ją, co?
Kiwam twierdząco głową.
- To dobrze. Oczywiście, że możesz się z nią spotkać. Może ona i Shane zapoznają cię z kimś w Los Angeles?
- Może. - Szczerze? Mało mnie to obchodzi. Chcę tylko zobaczyć w końcu Białego Kła, i to tyle.
Zakładam słuchawki, włączam muzykę w telefonie i opieram głowę o fotel, zamykając oczy i wyciszając się, a w myślach powtarzam sobie słówka, podstawowe zdania i zwroty po angielsku.
Nienawidzę tego języka.

- Nareszcie! - Z wdzięcznością przyjmuję od kobiety swoją walizkę, która została zagubiona wśród reszty. - Bardzo dziękuję.
Uśmiecha się do mnie uprzejmie.
- Najmocniej przepraszam za problemy.
Tata zamyka telefon, podchodząc do mnie i do mamy.
- Taksówka zaraz przyjedzie. Masz już swoją zgubę?
Unoszę ciężkie pudło nieco do góry.
- Znalezione. - Patrzę na mamę. - A więc teraz jedziemy do nowego domu.
- Tak. Obiecuję, że ci się spodoba.
Nie komentuję tego, chociaż mam na to niezwykłą ochotę.
Czekając na taksówkę, a potem już w taksówce piszę wiadomości z Justyną. Pisze mi o tym, co się dzieje w naszej - teraz jej - szkole.

Justyna: A co u ciebie?

Ja: OK. jadę właśnie na miejsce. Niedługo dojadę na miejsce

Justyna: A jak było w Kanadzie? Poznałaś kogoś poza kuzynostwem?

Ja: Taa, poznałam.

Justyna: O? Kogo?

Ja: Ashley i Białego Kła. On jest wspaniały!

Justyna: Biały Kieł? To zwierzę czy tam są takie dziwne imiona?

Ja: To jest wilk. Śliczny, mówię ci! I w dodatku jest taki mądry!

Justyna: Jak tak aż podoba ci się ten wilk, to ja ci dam może jako prezent na urodziny zwierzaczka?

Już miałam jej odpisać, że to dobry pomysł. Gdy jednak głębiej się nad tym zastanowiłam stwierdzam, że nie chcę po prostu jakiegoś zwierzaka. Ja chcę konkretnie Białego Kła.
- Dojeżdżamy - informuje nas tata.
A więc napisałam:

Ja: Nie, ale dzięki za propozycję. Słuchaj, muszę kończyć, bo zaraz będziemy. Pogadamy później na fb?

Justyna: Jasne. Zacznij się klimatyzować, a potem mi wszystko opowiesz.

Po skończonej konwersacji chowam telefon do kieszeni i w milczeniu czekam.
Dom okazuje się być ładny, a okolica zadbana. Nie odzywam się podczas wypakowywania walizek. Gdy tylko rodzice otworzyli drzwi weszłam po schodach na górę, tylko ukradkiem dostrzegając zielone ściany holu. Pokoi na górze nie ma dużo. Wybieram ten na końcu korytarza i otwieram białe drzwi.
Wypuszczam oddech na widok ścian w delikatnym odcieniu fioletu. Podłogę pokrywa ciemna wykładzina. Jak widać moi rodzice domyślili się, który pokój wybiorę, bo w rogu już stała moja sofa, a przy ścianie naprzeciwko znajduje się komoda i szafa.
Opieram walizkę o ścianę przy drzwiach, a torbę rzucam na łóżko. Jeszcze raz rozglądam się po pomieszczeniu. Nie jest tak źle, myślę. Co nie zmienia faktu, że łzy cisną mi się do oczu na myśl, że już nie mieszkamy w Polsce w naszym starym domu, i że już nigdy tam nie będę spała. Tam też mój pokój znajdował się na końcu domu. To był mój mały azyl. Zaaklimatyzowałam się tam. To było moje miejsce. A teraz trzeba zacząć wszystko od początku, w nowym miejscu.
Mama stanęła w progu i zastukała w framugę.
- Hej - odzywa się. - I co? może być ten pokój?
Po raz kolejny tego dnia kiwam głową.
- Tak. Może być. - Aż dziwne, że ją to obchodzi.
- Chcesz obejrzeć resztę domu? - pyta.
- Może później - odpowiadam. - Teraz chcę zostać sama, jeśli pozwolisz.
- Oczywiście. Potem ja i tata będziemy jechać do jego znajomych. Pojedziesz z nami?
Wzruszam ramionami.
- Może - Podchodzę do okna.
Słyszę, jak zamyka drzwi, a potem jej oddalające się kroki. Zapatrzyłam się w dal.
- Biały Kieł... Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo chciałabym, abyś tu teraz ze mną był.
Zagryzam wargi i zaciskam powieki, aby powstrzymać łzy. Jednak jedna kropla wymsknęła się, wyznaczając mokry szlak wzdłuż mojego policzka. Opieram się plecami o ścianę i powoli osuwam się na podłogę. Obejmuję nogi ramionami, przyciągając kolana do siebie.
W tej chwili czułam się samotna. Tak bardzo samotna.
Podczołgałam się do torby i wyjmuję z niej swojego pluszowego kotka, poczym wracam do swojego poprzedniego miejsca pod ścianą i przytulam z całej siły miśka. Tak samotna... Nikogo nie ma przy mnie, kto by mnie zrozumiał. Kto by mnie pocieszył.
- Biały Kieł. - To dwa słowa, które przynoszą mi ulgę, to imię.
Szkoda, że właściciel tego imienia nie może przynieść mi pocieszenia osobiście.
I tym razem już nie powstrzymuję cichego szlochu. Jeszcze mocniej przytuliłam Lyrę do swojej piersi.

Miłość według wilka ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz