XXV.Sandra

1.4K 81 1
                                    

   

Równo pięć dni po feralnym zdarzeniu wypisali mnie ze szpitala. I dobrze, bo już nie mogłam tam dłużej wytrzymać. I tak moim zdaniem trzymali mnie tam zdecydowanie za długo. Za to moją mamę trzymali dłużej, ze względu na to, iż jej nogi dość mocno zostały przygniecione.
Podczas mojego pobytu w szpitalu nie było aż tak źle. Dużo siedziałam z mamą, tata przywiózł mi z domu książki, odwiedzała mnie Gina, a nawet Liam przyszedł dwa razy na chwilę. A poza tym Brian był prawie cały czas przy mnie. Raz nawet nie poszedł do szkoły, aby spędzić ze mną dzień, ale pielęgniarka go pogoniła, grożąc zadzwonieniem do rodziców. No i musiał pójść, nim zdecydowałaby się spełnić swoje groźby. I jak by jej tu powiedzieć, że jego rodzice już dawno nie żyją? Tak jakoś setki lat?

Mimo, iż wyszłam już ze szpitala w połowie tygodnia, zaczęłam chodzić dopiero od początku następnego. I myszę teraz nadrobić zaległości. Ale daję radę.
Oczywiście wszyscy byli ciekawi, jak to się stało. Nagle wokół mnie jest pełno znajomych. Co chwila pytają, jak się czuję, co tam u mnie, czy potrzebuję pomocy... Zaczyna robić się to nieco irytujące. Liam trzyma się na odległość, jako jeden z nielicznych, jeśli chodzi o naszą klasę.

Tego dnia postanawiam go znaleźć i przycisnąć go do muru, aby dowiedzieć się, o co tak naprawdę mu chodzi. Czy ja coś zrobiłam? A może już mi to powiedział, tyle że ja zapomniałam?
Mniejsza z tym. W każdym razie dowiem się wszystkiego.

Gdy dzwoni dzwonek obwieszczający zakończenie lekcji wstaję szybko, chwytam książki i wychodzę szybko z klasy. Rozglądam się dookoła za Liamem, który zdążył już zniknąć z mojego pola widzenia. Jednak nie na długo może skutecznie unikać zdesperowanej szesnastolatki. Znajduję go przy jego szafce. Aczkolwiek jest to mój szczęśliwy fuks, bowiem on już od niej odchodzi. Doganiam go prędko i łapię za ramię.

- Liam! - krzyczę, szarpiąc go do tyłu.

Ogląda się przez ramię i marszczy na mój widok brwi.

- O co chodzi, Sandra? - pyta po prostu, od niechcenia.

Nawet nie odwraca się w moją stronę.

- Musimy porozmawiać – mówię do niego.

Wzdycha.

- Nie mam czasu.

- Tylko tyle masz mi do powiedzenia?

- Po prostu powiedz, co się stało – prosi.

Otwieram szerzej oczy.

- Co się stało? To JA powinnam CIEBIE zapytać, co się stało. - Jestem coraz bardziej zła.

Prycha.

- Proszę cię, nie udawaj. - Szarpie swoje ramię, próbując się wyrwać z mojego uścisku.

- Co? Czego mam nie udawać? - chcę wiedzieć.

- Że ty niby nic nie wiesz? Daruj sobie.

- No właśnie nic nie wiem! O co chodzi, powiesz mi wreszcie? - zaczynam się już naprawdę niecierpliwić.

Kręci głową.

- Najpierw nasyłasz na mnie swojego chłopaka, a teraz za mną latasz. Mogłaś od razu mi powiedzieć, że nie jesteś mną zainteresowana, a nie zastraszać mnie nim!

Patrzę na niego w totalnym osłupieniu.

- Że co, proszę? Nasyłam swojego chłopaka? - powtarzam po nim.

- Tak – potwierdza – dobrze usłyszałaś.

Teraz to ja kręcę głową.

- O nie, wyjaśnijmy to sobie od razu – zaczynam, gdy w miarę otrząsnęłam się z szoku – ja nie nasłałam na ciebie mojego chłopaka, no bo po co? To sprawa pierwsza. Po drugie: mogłeś od razu do mnie z tym przyjść, a nie uciekać ode mnie, jakbym była wcielonym diabłem. A po trzecie, co równie jest istotne: ja nie miałam, nie mam, i w najbliższej przyszłości raczej nie zamierzam mieć chłopaka. - Po chwili zastanowienia dodaję: - No cóż, może z tym całym „nie zamierzam" trochę się rozpędziłam. Ale w każdym razie, ja nikogo na ciebie nie nasłałam. O niczym nie wiem.

Miłość według wilka ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz