Czas powoli płynie, dni zaczynają robić się coraz chłodniejsze, a noce dłuższe. Drzewa gubią liście. Kartka z kalendarza została przerzucona na listopad. Listopad... Od zawsze dla mnie jest miesiącem szarości i deszczu, kojarzy mi się z zagubieniem, tęsknotą, rozstaniem, smutkiem. Nigdy nie lubiłam tego czasu.
W tym roku moje nastawienie najwidoczniej nie ma się zmienić. W końcu odkryłam, że istnieją istoty inne niż ludzie. Jak w książkach fantasy. To akurat jest świetne i fascynujące.
Gorszą stroną medalu jest to, że za tą wiedzę mogę przypłacić życiem. To już jest dla mnie dołująca sprawa. Może być coś gorszego?
Otóż okazuje się, że może. Mianowicie przecież Brian okazał się być moim najlepszym wilczym przyjacielem, Białym Kłem. A w dodatku ja jestem jego jedyną partnerką. Nie no, może to trochę źle zabrzmiało. To, że jestem jego partnerką, nie jest dla mnie katastrofą. Jest jednak parę przyczyn mojego negatywnego podejścia do tej sprawy.
Po pierwsze: mogę zginąć, ponieważ o tym wszystkim wiem. A jeśli zginę, Biały Kieł (czy też Brian) nie będzie tak naprawdę już nigdy szczęśliwy. A przynajmniej tak tłumaczył mi on i Dunaj.
Po drugie: To wszystko stało się tak nagle. Najpierw mnie pilnował pod postacią wilka, bawił się ze mną, traktowałam go jak przyjaciela. A potem przyszedł do mnie pod postacią człowieka, wzbudzając we mnie sprzeczne uczucia. Ale nadal był moim przyjacielem. A teraz co? Tak nagle z przyjaźni skacze na głęboką wodę zwaną związkiem na całe życie?
No właśnie, punkt trzeci: on żyje już setki, jak nie tysiące lat. Ja mam zaledwie lat szesnaście. W porównaniu do niego jestem dzieckiem.
Dzieckiem, z którym chce spędzić wieczność. A ten fakt rozgałęzia się w dwa problemy: z jednej strony nigdy nie byłam jeszcze w poważnym związku, a co dopiero mówić o małżeństwie i wiązaniu na całe życie. No i jego życie trwa setki, tysiące lat. Moje może osiemdziesiąt, jeśli dobrze się wszystko potoczy. Wszystko przeczy naszemu uczuciu, głos w mojej głowie nakazuje zerwać z nim wszelki kontakt, i to jak najszybciej.
Jednak jeśli przysłucham się uważniej, mogę usłyszeć inny, cichszy głos. On mówi mi, że nie powinnam rezygnować z miłości, nieważne, jakie czekają nas przeszkody na tej górzystej, krętej drodze. Bo miłość da radę ze wszystkim.
Przypominam sobie dzień w parku, gdy Brian mnie pocałował. I porównał nas wtedy do zakochanych.
- Sandra? - odzywa się moja mama.
- Hm? - Przenoszę na nią wzrok.
- O czym myślisz? - Zerka na mnie z delikatnym uśmiechem, po czym kieruje spojrzenie z powrotem na drogę.
Czerwienię się.
- O niczym takim - unikam odpowiedzi.
- No cóż, musiało być to chyba coś bardzo przyjemnego - stwierdza.
Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo. Jeśli to możliwe, moje policzki robią się jeszcze bardziej czerwone.
- No wiesz, pani z angielskiego ostatnio pochwaliła moją pracę - burczę.
To akurat nie jest kłamstwem. Naprawdę ten język idzie mi coraz lepiej. Już nawet przestałam mylić czasy, a zwykle miałam z tym bardzo duży problem.
- Aha - mruczy nie do końca przekonana, ale nie drąży i postanawia zmienić temat: - Jak tam twoje stosunki z Liamem?
Spoglądam na nią.- Sądzę, że są dobre - odpowiadam ostrożnie.
CZYTASZ
Miłość według wilka ✓
Paranormal- Chyba już - powiedział w końcu, kciukiem lekko głaszcząc moją wargę. - Boli? - Może troszkę - przyznałam schrypniętym głosem. Odchrząknęłam. - Dziękuję. Wpatrywał się w moje usta. Nie byłam w stanie zaprotestować, gdy jego twarz była coraz...