I. Sandra

4.4K 152 3
                                    

Wyjmuję z torby cieplejszą bluzkę i szybko ją zakładam, po czym wracam do rozpakowywania się. Rzeczywiście w Kanadzie jest trochę zimno w porównaniu do Polski.

Wzdycham. Teraz będzie tyle zmian w moim życiu. Zaraz po skończeniu urlopu rodziców wylatujemy do Los Angeles. Język idzie mi w miarę dobrze, całe szczęście. Chociaż co za różnica? I tak nie jestem zbyt komunikatywna. Może jest trochę dokuczliwe widząc, jak inni ze sobą rozmawiają i się śmieją, ale tylko czasami. Wolę usiąść w lesie pod drzewem i poczytać. Najlepiej coś w kategoriach fantasy. Świat magii w książkach od zawsze mnie przyciągał. Jest lepszy od tego świata. Tam mam swoje miejsce, potrafię się odnaleźć. Tutaj już niekoniecznie.
Kończę się rozpakowywać i wychodzę z mojego tymczasowego pokoju. Wchodzę do salonu.

- Mamo - odzywam się, gdy odnalazłam ją wzrokiem.

- Tak, kochanie?

- Gdzie jest mój zielony koc? I Lyra?

Uśmiecha się.

- Nie zaśniesz bez nich, co?

Odwzajemniam uśmiech, chociaż trochę smutniej i kręcę głową.

Koc mam odkąd skończyłam sześć lat. Rodzice kupili mi go w Kołobrzegu po tym, jak rozbiłam sobie brodę. Jest ciepły i przywołuje wspomnienia, i te dobre, i te złe. A Lyra to mój pluszowy kotek. Może i nie tulę jej każdej nocy, jednak jest dla mnie ważna. Czuje się lepiej, mając ją przy sobie, zwłaszcza w nowym miejscu. Może to trochę dziecinne, ale tak jest.

- Twoje rzeczy powinny być jeszcze na przedpokoju. Zanieś je do siebie i kładź się spać. Jutro pójdziemy odwiedzić twojego kuzyna, Shane'a.

Siadam na fotelu, ignorując jej polecenie.

- Prawie go nie pamiętam - przyznaję.

- Nic dziwnego. Ostatni raz go widziałaś, gdy miałaś pięć lat.

- A teraz mam szesnaście i pół. - Opieram łokcie o kolana. - A ile on ma lat?

- Siedemnaście, prawie osiemnaście. Zobaczysz go jutro i porozmawiacie.

- A jeśli nie chcę z nim rozmawiać?

Patrzy na mnie z dezaprobatą.

- Przestań. Musisz utrzymywać kontakt z rówieśnikami.

- On jest ode mnie starszy, więc nie do końca jest moim rówieśnikiem.

- Dobrze wiesz, o czym mówię.

Wzruszam ramionani.

- Utrzymywałam jeszcze jakiś kontakt z rówieśnikami, dopóki mnie nie wywieźliście.

Wzdycha, wyraźnie zmęczona odtwarzaniem tej samej rozmowy.

- Musieliśmy wyjechać przez pracę taty.

Śmieje się ponuro.

- Tak, ale czy nie mogłam zostać u dziadków?

Unosi brwi.

- Dziadkowie mieszkają w Kielcach, nie Świebodzicach. A moi rodzice są tutaj, w Kanadzie. No a my będziemy mieszkać w Los Angeles. Nie ważne, gdzie mieszkasz, i tak musisz się na nowo zapoznać.

Przełykam ciężko ślinę.

- Jasne. Dobranoc - szepczę, po czym wstaję i wybiegam z pomieszczenia.

Przemknęłam szybko przez domek, zgarniam swoje rzeczy z przedpokoju i wbiegam do swojego pokoju. Po zamknięciu drzwi zarzucam swój zielony koc na ramiona i padam na łóżko, tuląc do piersi swoją szaro-białą Lyrę i zwijając się w kłębek. Pozwalam, aby z moich oczu popłynęły łzy.

Mama ma rację. Gdyby nie pracodawca taty nie musielibyśmy się wyprowadzać ze Świebodzic. Nie musiałabym ćwiczyć języka angielskiego. Nie zmieniłabym szkoły. A przede wszystkim nie straciłabym kontaktu ze swoimi dwiema przyjaciółkami, Alicją i Justyną. Na wspomnienie tych dwóch dziewczyn chce mi się jeszcze bardziej płakać. To są jedyne osoby, z którymi mogłam zawsze porozmawiać od serca i pożartować. Nie śmiały się z tego, że wolałam poczytać, niż wyjść z innymi na miasto. Zawsze byłyśmy wobec siebie lojalne. Jeśli jedna z nas miała problem, mogła liczyć na pozostałe. Nigdy się na nich nie zawiodłam Prawdziwe przyjaciółki.

A teraz pozostały nam tylko sms'y, rozmowy przez telefon i na facebooku. No i skype. Ale każdy, kto ma prawdziwych przyjaciół wie, że to nie wystarcza.

Czując narastający szloch w głębi gardła wstaję i otwieram okno. Po cichu przez nie przechodzę, nadal owinięta kocem i ostrożnie przesuwam się na dachu. Przeniosłam niewidzący wzrok na las niedaleko.

- Mówię wam, Marta jest głupia. - Justyna wyłuskała słonecznik i zjadła nasionko, zaraz sięgając po kolejne. - Zazdrości nam, bo my nie jesteśmy takie, że sobie nawzajem dupy obrabiamy.

- Faceci przychodzą i odchodzą, przyjaciele zostają - przypomniała Alicja.

- Mężczyźni nie są warci przyjaźni - stwierdziłam.

- Ale tylko tej prawdziwej - sprostowała szybko. - Zośka najwyraźniej nie jest jej prawdziwą przyjaciółką, skoro przyprawienie rogów Marcie przyszło jej tak łatwo.

Skinęłam głową.

- Całe szczęście nasza przyjaźń jest prawdziwa. Pamiętacie tego chłopaka z wesołego miasteczka?

- Na mnie się patrzył! - krzyknęłyśmy w tej samej chwili i wybuchłyśmy śmiechem.

Justyna podniosła swoją puszkę pepsi do góry.

- Za prawdziwą przyjaźń - wzniosła toast.

- Za prawdziwą przyjaźń - poparła Alicja i stuknęła o jej puszkę szklaną butelką tymbarka.

- Za prawdziwą przyjaźń - podsumowałam i również stuknęłam o ich napoje swoją wodą gazowaną.

Szlocham i kręcę głową.

- Już za wami tęsknię - mówię w przestrzeń.

Przez mój zamazany widok przebił się jakiś ruch. Zmuszam się do skupienia wzroku i z wrażenia na chwilę nawet zapominam o płaczu. Przez las przemyka wilk. W świetle księżyca jego gęsta sierść lśni niezwykle. Jego łapy uderzają rytmicznie o ziemię w stałym rytmie. Mam wrażenie, że jest w nim coś... innego. Zaskakującego. Patrzyłabym na niego dłużej, jednak słyszę pukanie do drzwi, więc wracam szybko do pokoju.

- Sandra? - to mama.

- Idę spać - zmuszam się, by powiedzieć. - Porozmawiamy jutro. Dobranoc.

- Dobranoc.

Słucham przez chwilę dźwięku oddalających się kroków. Gdy cichną zupełnie podchodzę z powrotem do okna.

Wilka już nie ma, a moje serce - nie wiem, dlaczego - zaczęło boleć jeszcze mocniej.

Miłość według wilka ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz