Uśmiechnięty Shawn delikatnie odsuwa się ode mnie, pozostawiając między nami wolną przestrzeń. Głośno wydycham wstrzymywane powietrze, gdy oczy chłopaka przepełnione radością, lustrują moją twarz. Czuję wypieki na rozgrzanych polikach. Dotykam dłońmi twarz, aby móc je zakryć przed jego ciekawskim spojrzeniem, jednak jest szybszy, niż ja i odciąga je z dala od moich rumieńców. Zabawnie całuje mnie w czoło, po czym chwyta za rękę. Wraz z jego dotykiem, do moich neuronów docierają dziwne prądy, których nie miałam nigdy wcześniej. Są bardzo przyjemne, szczególnie wtedy, gdy Shawn swoim kciukiem zatacza kółeczka na skórze mojej dłoni. Uśmiecham się na ten miły gest i kiedy moje spojrzenie krzyżuje się z jego, widzę, że jest szczęśliwy.
- Dziesięć minut temu podjęliśmy decyzję, że nie będziemy się śpieszyli, tymczasem trzymamy się za ręce, a przed chwilą skradłeś mój pierwszy pocałunek, Shawn. - oświadczam nieco zła, a zarazem rozbawiona całym komizmem sytuacji.
- Podobało ci się - stwierdza, puszczając perskie oczko.
- Ale i tak zwolnijmy, Shawn. Jestem w tym wszystkim zielona. - kiwa głową na znak zgody,więc będąc wdzięczna, posyłam mu dziękując spojrzenie.
- Nasze korepetycje mogą nabrać zupełnie innego znaczenia. - śmieje się, jednak nie wiem dlaczego.
- Co masz na myśli? - pytam zdezorientowana.
- Wiesz, nie będziemy się uczyli tylko matematyki - odpowiada, jednocześnie ruszając zabawnie brwiami. W odpowiedzi tylko się śmieję i kręcę głową. Widać, że chłopakowi dopisuje humor. Słyszę już kolejny dwuznaczny komentarz.
- Ogarnij się, ogierze.
Idziemy razem w stronę przystanku autobusowego, gdzie za chwilę ma się pojawić nasza dwudziestka, którą Shawn zawsze wraca z treningów. Pojazd ma minutę spóźnienia, jednak gdy się zjawia, wsiadamy do niego i kierujemy się na same tyły. W czasie jazdy rozmawiamy o meczu i grze chłopaka. Nie chce zdradzić swojego dziwnego zachowania, tłumacząc się złym dniem. Kiwam tylko głową i nie kontynuuję tego tematu, ponieważ widzę, że zaczyna czuć się niekomfortowo, gdy go o to pytam.
Na naszym osiedlu wysiadamy tuż przed godziną dwudziestą pierwszą. Niebo jest już granatowe, jednak przebłyski jasnych chmur nadal są widoczne. Księżyc mocno świeci, oświetlając miejsca, których nie dosięgają osiedlowe lampy poustawiane wzdłuż największych ulic. Kierujemy się w stronę St. Jude Street, nadal trzymając się za ręce. Dziwnie się z tym czuję, ale nie mówię nic chłopakowi. Jego szczęście jest dla mnie ważne i nie chcę psuć mu tak dobrego humoru, głupim gestem.
Dochodzimy do mojego domu, w którym światła są pogaszone. Jedynie w salonie od okien odbija się blask telewizora. Zapewne babcia ogląda teraz Taniec z gwiazdami, tak jak robi to co piątek. Stajemy na ganku, gdzie pali się mała lampka, powieszona tuż koło drzwi. Opieram się o drewnianą poręcz, gdy Shawn staje naprzeciw mnie. Mierzymy się spojrzeniami, aby potem móc wybuchnąć śmiechem. Podchodzi nieco bliżej i przytula się do mnie. Oplatam go rękoma, jednocześnie masując jego umięśnione plecy, które kryje pod swoją bluzą.
- Nie odpychaj mnie od siebie, Meredith. - mówi, zaraz po tym zostawia całusa na moim policzku, specjalnie omijając usta. Cieszę się, że jednak spowolnił i nie wrzuca mnie na głęboką wodę. Posyłam mu szeroki uśmiech, kiwam delikatnie głową i żegnam się z nim. Zostawiając Shawna na ganku, wchodzę do domu.
Wypuszczam głośno powietrze, które po części przynosi mi ulgę. Opieram się o drzwi, będąc w jakim dziwnym amoku, którego nawet nie jestem w stanie opisać. Uśmiech znikąd pojawia się na ustach, a w brzuchu czuję motylki. Miliony myśli przelatują przez moją głowę, a akcja serca przyśpiesza. Nie mam pojęcia co się ze mną dzieje. Jestem roztrzęsiona, jednak w ten pozytywny sposób. To niemożliwe, aby Shawn tak bardzo wpłynął na moje zachowanie.
CZYTASZ
Maths - Shawn Mendes FF
FanfictionMeredith Wine to jedna z najlepszych uczennic w szkole. Jej życie można śmiało nazwać idealnym, jednak kiedy dziewczyna traci ojca, a na jej drodze pojawiają się problemy, zmienia się nie do poznania. Staje się bezczelna, kłótliwa, a także obojętna...