rozdział piąty

4.9K 807 149
                                    

Otwieram oczy i jedyne, co widzę to małą lampę stojącą na podłodze. Siadam i oplatam kolana ramionami. Po dopiero minucie dochodzi do mnie to, co się wydarzyło. Zostałam porwana. Zostałam porwana w cholernej Barcelonie. Sięgam ręką do kieszeni spodni, tak, jak się spodziewałam, zabrali mi telefon. Dlaczego mnie to nie dziwi? Czego ja się spodziewałam? Że będę mieć komórkę, z której zadzwonię do Meg i opowiem jej, co się stało, a następnego dnia ktoś mnie uratuje? Śmieję się cicho z własnej głupoty.

Nawet nie wiem, która właśnie jest godzina. Pewnie rodzice wrócili do domu i jest straszna afera. Czy uda im się mnie w jakiś sposób znaleźć? Co się stało z Aaronem? Czy to możliwe, że leży w podobnym pokoju gdzieś tutaj obok?

Meggi na pewno strasznie się o mnie martwi i w sumie słusznie, jestem w ogromnym niebezpieczeństwie. Przyciskam dłonie do oczu, z których zaczynają płynąć mi łzy. Co ja sobie wyobrażałam? Że pojadę sama do wielkiego miasta i spotkam się z nieznajomym? Byłam tak cholernie głupia. Niestety czasu nie cofnę. Nie wiem, co oni ode mnie chcą, ale wydostanę się stąd, nie mam pojęcia, w jaki sposób, ale zrobię to.

Mój wzrok już zdążył przyzwyczaić się do panujących w pomieszczeniu ciemności. Dostrzegam zarys drzwi. Wstaję, czując ból w kończynach i podchodzę do nich. Są metalowe i zimne, od mojej strony nie ma w nich klamki, świetnie. Wracam do swojego kąta, w którym się obudziłam i próbuję coś wymyślić. Czy ktoś do mnie przyjdzie? Czy może umrę tutaj z głodu? Zastanawiając się nad tym ostatnim, jak na zawołanie słyszę burczenie wydobywające się z mojego brzucha. Cholera, nie mogę myśleć o jedzeniu.

Podpieram głowę na dłoni. Zawiodłam własnych rodziców, mogłam ich uprzedzić o tym, gdzie zamierzam jechać, nie, wróć, po pierwsze wcale nie powinnam tam jechać. Nie mam nawet osiemnastu lat, w którym momencie przestałam jasno myśleć? W którym momencie popełniłam taki błąd? Już chyba wiem. W ogóle nie powinnam zakładać tego głupiego konta na portalu, nie powinnam zaczynać pisać z Aaronem, nie powinnam mówić mu nic o sobie, Boże ja podałam mu swój adres zamieszkania! Ale przecież to nie ma teraz znaczenia, bo on równie dobrze może leżeć za ścianą z rozbitą głową czy złamaną ręką, pewnie, dlatego mi nie odpisywał. Został porwany, ja napisałam mu gdzie jestem, a oni zobaczyli wiadomość i wrócili się po mnie. Taka wersja miałaby sens.

Moje rozmyślania przerywa mi dźwięk kroków na korytarzu. Liczę odgłosy stąpania i dochodzę do wniosku, że w moim kierunku podąża jedna osoba. Jeszcze bardziej kulę się i przyciskam do ściany, kiedy słyszę dźwięk odblokowywanego zamka. W momencie, w którym tajemnicza osoba wchodzi do pokoju mam spuszczony wzrok, przez co widzę tylko jego czarne trapery.

– Twoja kolacja, jedz póki masz co. – Słyszę gruby odbijający się od pustych ścian głos. Podnoszę wzrok i widzę potężnego mężczyznę ubranego na czarno. Jest łysy, ma ponury wyraz twarzy i około metr dziewięćdziesiąt.

– Gdzie jest Aaron? – Nagle słyszę swój cichy drżący głos.

Słyszę cichy rechot mężczyzny i widzę na jego twarzy mały krzywy uśmiech.

– Twój chłopaczek jest bezpieczniejszy niż ci się wydaje. – Odpowiada i zaczyna cofać się do wyjścia. Gdy drzwi zostają zamknięte słyszę jeszcze za nimi jego okropny śmiech.

Co znaczyło jego dziwna odpowiedź? Czy Aaron ma cokolwiek z tym wspólnego? Zakrywam dłonią usta, żeby stłumić szloch gdy do głowy przychodzi mi straszna wersja całego tego zdarzenia. Czy to właśnie on mnie porwał? Czy to jego sprawka? Czuję, jak moje serce przyspiesza. Nie, to niemożliwe. Ufałam mu, cholera rozmawiałam z nim przecież przez telefon, pamiętam jego głos, poznałabym go na pewno. A poza tym przecież wysłał mi swoje zdjęcie, wyglądaliśmy, jak rodzeństwo...

Wstaję i podchodzę do tacy, na której jest moja kolacja. Chleb z masłem, plasterek sera i woda. Mam się tym najeść? Przypominam sobie wspaniałe dania mojej mamy, ile teraz bym dała za chociaż jedno z nich. Próbuję dłużej o tym nie myśleć i podnoszę suchą kromkę do ust. Nie czuję żadnego smaku, ale muszę przecież coś jeść, popijam wodą i odsuwam od siebie tacę. Skoro podali mi kolację szacuję, że jest pewnie godzina dwudziesta, albo osiemnasta? W każdym razie wieczór jest na pewno. Wracam do swojego kąta i kładę się na boku. W krótkich spodenkach i krótkim topie jest mi strasznie zimno. Jestem pewna, że dzisiejszej nocy nie zasnę, nie ma mowy.

Tęsknię za rodzicami, jeśli do nich wrócę pewnie będą strasznie na mnie źli. Tęsknię też za Meggi, Boże, co ona musi teraz przeżywać? Pewnie czuje się winna, ale to nie jej wina tylko moja. Powinnam była przewidzieć taki obrót sytuacji.

Leżę wsłuchując się w ciszę, gdy nagle do moich uszu dochodzi głośny płacz. Głośny szloch kobiety, jej prośby i krzyk mężczyzn, z tego wszystkiego rozumiem tylko słowa wypowiedziane przez mężczyznę od kolacji, "Cholera Blaise!". Nasłuchując podnoszę głowę z cementowej podłogi i siadam. Słyszę odbijający się od gołych ścian odgłos zatrzaskiwanych drzwi, a potem zapanowuje na powrót głęboka cisza.

____________________________________________

Witajcie kochani w kolejnym rozdziale! 💞
Liczę na gwiazdki i i komentarze, możecie mi pisać swoje teorie, czy uważacie, że to sprawka Aarona, a może nie?

Jeśli chodzi o rozdziały to będą one dodawane regularnie co tydzień w piątki :)

Internetowy Sobowtór Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz