rozdział dwudziesty

3.7K 461 49
                                    

Przez całą noc leżałam na wznak na łóżku i się nie ruszałam, nie potrafiłam, nie chciałam. Cały czas tylko myślałam. Mój umysł pracował na najwyższych obrotach, aż w końcu rozbolała mnie głowa. Myślałam o tym, że będą mnie tutaj ciąć i zaglądać mi do środka, wszystkiego się spodziewałam, ale na pewno nie tego. Nawet do głowy mi nie przyszła nielegalna organizacja, która pobiera i sprzedaje ludzkie organy, nadal trudno jest mi w to wszystko uwierzyć.

Przez te kilkanaście godzin zdążyłam też w miarę możliwości uporządkować sobie wszystko, o czym dowiedziałam się na moim prowizorycznym spacerze. Jestem prawie pewna, że Archer jeździ na wózku, bo jest zbyt słaby po przeprowadzonych na nim operacjach. Ile ich miał? Ile w ogóle przeciętny człowiek może mieć takich operacji?

Boję się. Boję się tak, jak nigdy w życiu się nie bałam. Nie chcę, żeby mnie spotkało to, co Archer'a, mimo tego, iż mówił, że nie ma pewności, co do tego, że każdemu robią tutaj to samo. Mam w głębi duszy malutką iskierkę nadziei, która próbuje przekonać mnie do tego, że jestem tutaj w jakimś innym celu. W jakimś mniej bolesnym i drastycznym. Mój umysł jednak podsuwa mi myśli i obrazy pochodzące z momentu, w którym pobierali mi krew, to jest właśnie prawda, prawda, która mnie boli i której nie potrafię zaakceptować.

W ciągu tej cholernie długiej nocy nie płakałam. Są dwie opcje, które mogą to wytłumaczyć:

1. Odkąd tutaj przyjechałam stałam się odporna na płacz i bardzo silna.

2. Po prostu nie mam już czym płakać.

Po dłuższym zastanowieniu ze smutkiem dochodzę do wniosku, że chyba bardziej prawdopodobna jest opcja numer dwa.

Biorę głęboki wdech i ze świstem wypuszczam z płuc powietrze. Podnoszę z poduszki głowę, która swoją drogą nadal boli mnie, jak diabli i siadam na łóżku opierając się plecami o ścianę. Pierwszy raz odkąd tutaj weszłam cieszę się, że osoba, która decydowała o wystroju tego pokoju nie umieściła w nim lustra. Nie chcę widzieć, jak moja twarz wygląda po tej koszmarnej nocy. Pod oczami na pewno widnieją ogromne worki. Przypominam sobie o brwiach, które mama regulowała mi przynajmniej, co dwa tygodnie, teraz gdyby je zobaczyła byłaby przerażona. Odkąd pamiętam, zawsze była perfekcjonistką, przez te siedemnaście lat pod jednym dachem ja również się nią stałam, ale co mogę zrobić jeżeli nie mam tutaj chociażby jednej tępej, małej pęsetki i lustra? Nic. Poza tym jakie to ma teraz znaczenie? I tak przecież umrę.

Z widoczną frustracją na twarzy zsuwam się z łóżka i z daleka spoglądam na leżącą pod drzwiami tacę, którą wczoraj bez słowa przyniosła mi Lucy. Znajduje się na niej kolacja, której nie zjadłam. Nie myślcie sobie, że zrobiłam to w wyrazie buntu, po prostu chciało mi się rzygać na myśl o tym, że mam cokolwiek wziąć do ust po tym, co usłyszałam. Już nie ufam tutaj nikomu oprócz Archer'owi.

Teraz jednak mój żołądek daje o sobie znać i czuję straszny głód, postanawiam jednak poczekać na śniadanie, które według moich obliczeń powinno być przyniesione przez kogoś za jakieś pół godziny. Wolno kieruję się do zaułka z prysznicem, wchodzę do niego i podpieram ręce na umywalce. Jestem tak cholernie zmęczona, ale dam radę, muszę, to przecież tylko jedna nie przespana noc. Niedługo pewnie przyjdzie Robert i będę musiała z nim porozmawiać. Boję się, że nie pozwoli mi wyjść na dwór, co byłoby okropne. Potrzebuję rozmowy z Archer'em.

Przeczesuje dłońmi włosy i postanawiam je dzisiaj umyć, bo są już strasznie przetłuszczone i brudne. Przez to wszystko, co mnie tutaj spotyka zapominam skupiać się na swoim wyglądzie, ze zdziwieniem jednak stwierdzam, że obchodzi mnie to mniej niż, gdy mieszkałam jeszcze w Saragossie.

Wchodzę pod orzeźwiający strumień wody i czuję, jak mięśnie w moim ciele stopniowo się rozluźniają, nic mnie bardziej nie odpręża, jak kąpiel.

Internetowy Sobowtór Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz