rozdział czternasty

4K 553 40
                                    

Budzę się słysząc głośne pukanie do drzwi. W myślach zadaję sobie pytanie, po co ci ludzie w ogóle pukają? Przecież i tak jestem tutaj zamknięta i nawet jakbym nie chciała, żeby ktokolwiek tutaj wchodził, to i tak by to zrobił. Otwieram oczy i przecieram je dłońmi. Po chwili słyszę znany mi już szczęk otwieranego zamka i w drzwiach pojawia się ta sama drobna staruszka, która wczoraj przyniosła mi obiad i kolację. Co dziwne, za każdym razem pukała, chyba jej powiem, żeby po prostu tego nie robiła. Co tacy sympatyczni ludzie, jak ona robią w takim okropnym miejscu?

Swoimi szczupłymi dłońmi stawia na podłodze tacę z jedzeniem i widzę, jak na jej twarzy pojawia się serdeczny uśmiech.

– Dzień dobry. – Witam się z nią, po czym idę w jej ślady podnosząc do góry kąciki ust. Kobieta kiwa mi głową i powoli wycofuje się z pokoju. Czy tutaj wszyscy oprócz Mike'a – Człowieka Od Jedzenia (który już w sumie od jedzenia nie jest) i lekarza nic nie mówią? – Nie musi Pani za każdym razem pukać, naprawdę, nie będzie mi przeszkadzać, jak wejdzie Pani tak po prostu. – Zatrzymuję ją swoimi słowami i dostrzegam w jej błękitnych oczach współczucie i coś jeszcze, ale nie mam pojęcia co. Spuszcza głowę i bez słowa zamyka szczelnie drzwi. Wzruszam ramionami i idę po swoje śniadanie.

Wczoraj po wyjściu Roberta już ani razu go nie widziałam, z tego, co powiedział do mnie przed wyjściem wywnioskowałam, że to on powinien mi dzisiaj przynieść śniadanie, ale zrobiła to ta kobieta, chyba postanowił dać mi więcej czasu na przemyślenie tego wszystkiego.

W sumie nie narzekam, bo nie wiem czy chcę go znowu widzieć, a może chcę? Może naprawdę potrzebuję komuś się wygadać?

Kończę kanapki i udaję się do łazienki na poranny prysznic. Woda na początku jest strasznie zimna, ale potem na moje szczęście robi się przyjemnie ciepła. Gdy czuję, jak jej lekkie kropelki spływają po moim ciele, automatycznie się odprężam. Przez pół nocy myślałam o tym, że już nigdy nie zobaczę moich bliskich. Już prawie się z tym pogodziłam, w moich oczach już nie zbierają się łzy na samą myśl o słowach doktora. To chyba dobrze, a może jednak źle? Przecież przywiązanie do rodziców i przyjaciół jest całkiem naturalne i nie powinno nigdy zniknąć.

Wylewam na rękę trochę szamponu do włosów, który był schowany w komodzie przy łóżku razem z mydłem, ręcznikiem i czystymi ubraniami szpitalnymi. Szybko wcieram go w swoje długie, gęste włosy, a potem spłukuję pianę i wyłączam prysznic.

Chyba nie wspominałam o tym, że nie mam tutaj lustra, wydaję mi się, że to dla mojego bezpieczeństwa, śmieszne, dlaczego tak zależy im na tym żebym żyła? Wkładam przez głowę czyste ubranie i wracam na łóżko.

Nie mija kilka minut, gdy przez drzwi wchodzi doktor. Na powrót jest wesoły i pełny życia, szkoda, że ja nie.

– Dzień dobry Evo. – Uśmiecha się do mnie i siada na krześle przy biurku. Patrzę na niego surowym wzrokiem ignorując pełen entuzjazmu głos. – Dzisiaj będziesz mieć pierwszy tak intensywny dzień, na początku chciałbym po prostu z tobą porozmawiać. Zdaję sobie sprawę z tego, co pewnie sobie teraz o mnie myślisz, ale zazwyczaj osoby, które tutaj są, potrzebują pogadać z kimkolwiek. Jeśli nie wiesz, jak zacząć, mogę cię poprowadzić, co ty na to? – Nie odzywam się ani słowem, co Robert bierze jako odpowiedź, że nie wiem, jak mam rozpocząć tą rozmowę. – To może cofniemy się do twojego pierwszego dnia tutaj. Pamiętasz go chociaż trochę? Szliśmy z łazienki, ktoś na dole się kłócił, a ty stanęłaś i zaczęłaś mówić o jakimś Aaronie, dobrze pamiętam? – Kiwam głową na tak. Usłyszałam wtedy po raz drugi jego głos lub nie jego, sama już się w tym wszystkim gubię. – Powiedz mi, kim jest Aaron? Co chciałabyś sobie z nim wytłumaczyć? Gwarantuję ci, że wszystko, co mi powiesz zostanie między nami. – Biorę głęboki wdech i podnoszę wzrok, który wcześniej miałam wbity w pościel.

– Chodzi o to... To z Aaronem miałam się spotkać w Barcelonie, to tam zostałam porwana... I to chyba... To chyba on jest w to wszystko wplątany... – Robert marszczy brwi i skupia całą swoją uwagę na mnie.

– Jestem pewny, że tutaj nie pracuje, żaden Aaron. Co cię z nim łączyło?

– Hm. Z Aaronem poznałam się w internecie. Wymieniliśmy się zdjęciami, byliśmy na nich bardzo do siebie podobni... jak brat i siostra. Moja przyjaciółka, Meggi śmiała się, że jesteśmy sobowtórami. – Na samo wspomnienie kąciki moich ust unoszą się lekko w górę.

– Zdajesz sobie sprawę z tego, że to po prostu był jakiś przekręt? – Dostrzegam w jego wzroku iskierkę współczucia.

– Teraz tak, wtedy byłam ślepa. – Zaciskam usta w cienką linię i po raz setny karcę się za swoją bezmyślność. – Codziennie pisaliśmy po kilka godzin, praktycznie nie rozstawałam się z telefonem. Aaronowi mogłam wszystko powiedzieć, wydawało mi się, jakbym go znała od zawsze... W dzień po tym jak się poznaliśmy przysłał mi prezent, dużego pluszowego misia. – Na samo wspomnienie wolno się uśmiecham. – To było jednocześnie dziwne i takie urocze, bo jak to możliwe, że w tak krótkim czasie przesyłka doszła z Francji do Hiszpanii? Niestety wtedy nie przywiązałam do tego wielkiej uwagi, to właśnie wtedy chyba się w nim zakochałam. No i oczywiście, w końcu w tamtą sobotę mieliśmy się spotkać i coś chyba nie wyszło...

– Jak myślisz, jeżeli to nie on za tym stoi to, co teraz się z nim dzieje? – Wzruszam ramionami.

– Nie wiem. Na początku łudziłam się na to, że to wcale nie on, że on też został porwany, ale to takie naciągane. Zawiodłam się na nim. Ale z drugiej strony, przecież nie mam pewności, po jednej rozmowie telefonicznej chyba nie jestem w stanie dokładnie rozpoznać jego głosu, prawda?

– Rozmawiałaś z nim? – Widzę jak zmarszczka na jego czole się powiększa.

– Raz, wymieniliśmy zaledwie kilka słów, dlatego miałam wrażenie, że wtedy na korytarzu, to krzyczał właśnie on, ale równie dobrze mogę się mylić. Gdy jechałam tutaj, leżałam w przyczepie, nagle obudziłam się i wydawało mi się, że słyszę właśnie jego głos, ale byłam wtedy głodna i zmęczona, to mogło być tylko złudzenie.

– Możliwe, że z kimś go pomyliłaś... Wiesz Evo... Ludzie którzy Cię uprowadzili... Oni mają na to mnóstwo sposobów, nie znam żadnego z nich, bo to nie ja jestem tutaj od tego. Uważam jednak, że internet jest pełen ich pułapek.

– Miałabym do Pana prośbę. – Doktor ponownie marszczy brwi i ze skupieniem patrzy się prosto w moje oczy. – Skoro już nigdy nie opuszczę tego miejsca, to chciałabym wiedzieć, jak to wszystko się odbyło, kto za tym stoi i czy Aaron ma z tym cokolwiek wspólnego. Czy mógłby Pan się tego dowiedzieć? Proszę. – Wstrzymuję powietrze ze zdenerwowania i słyszę głośne westchnienie mężczyzny.

– Zobaczę, co da się zrobić, ale nic nie obiecuję. Chciałbym, żebyś miała świadomość tego, że ja nie jestem tutaj nikim ważnym. W tym budynku jest około stu takich osób, jak ja, rozumiesz?

– Tak rozumiem, dziękuję... – Mówię tak cicho, że obawiam się, że mógł mnie nie usłyszeć.

– Dobrze... Hm. – Robert podnosi do oczu lewą rękę, na której ma założony złoty zegarek. – Całkiem długo rozmawialiśmy, za jakieś dziesięć minut powinna przyjść Lisa z obiadem. Poznałaś już ją, prawda? – Kiwam głową. – Nie jest zbyt rozmowna, ale bardzo sympatyczna, w każdym razie da się przyzwyczaić do tego, że zawsze odpowiada kiwnięciem głowy czy czymś takim. – Zauważyłam – myślę. – Przyjdę za godzinę i udamy się do mojego gabinetu, zbierz siły, bo będą ci potrzebne, do zobaczenia. – Już mam go zapytać o to, do czego będę potrzebować dużo siły, ale doktor wstaje i otwiera drzwi, w których oboje dostrzegamy staruszkę z moim obiadem i dużym uśmiechem na drobnej twarzy.

.....................................................................

Hej! 👋👋👋

Dużymi krokami zbliżamy się do odkrycia prawdy i... NOWEGO BOHATERA cieszycie się? Ja bardzo. 😂

Tymczasem zostałam poproszona o małe promo. W wolnej chwili możecie wpaść na konto Liinshii, dziewczyna dopiero zaczyna, dlatego potrzebna jej opinia innych! 😁

Internetowy Sobowtór Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz