rozdział czterdziesty

2.3K 267 53
                                    

– Wszystkiego najlepszego! – Słysząc przenikający mnie do kości męski głos, mruczę z niezadowolenia jednocześnie przewracając się na prawy bok. – Wstaawaj! Nie możesz spać tak długo, bo przygotowałem dla ciebie coś specjalnego. – Mój umysł zaczyna powoli trzeźwieć, kiedy rozpoznaję po głosie, że chłopak próbujący wyciągnąć mnie z ciepłej pościeli to Blaise.

Spało mi się tak cholernie dobrze, jak nigdy, a on postanowił obudzić mnie o wczesnej porze tylko, dlatego, że są moje imieniny. Czy z tej okazji czasem nie powinien pozwolić mi spać do południa? Podpieram się na łokciu i spoglądam na przepełnioną entuzjazmem twarzy bruneta, trzymającego w lewej dłoni czerwoną różyczkę.

– Nie musiałeś... – Czuję, jak na mojej twarzy powoli ukazuje się rumieniec, który ma kolor imieninowego kwiata. - To tylko imieniny...

– Tylko? Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo bronisz się w momencie, kiedy ktoś po prostu jest dla ciebie miły. – Wzdycham i z rezygnacją biorę w dłoń kwiatka.

– Jest śliczny, tylko po prostu chodzi o to, że ja nie lubię przyjmować od ludzi prezentów, bo zdaję sobie sprawę z tego, że ktoś musiał wydać na mnie pieniądze.

– Czy ty w ogóle orientujesz się, ile kosztuje taka róża? – Chłopak śmieje się, jednocześnie spoglądając na mnie z udawaną litością.

– Tak, wiem, ale podejrzewam, że musiałeś włożyć dużo trudu, żeby zdobyć tego kwiata, kto ci go załatwił?

– Eva, zrobił to Robert i nie miałem z tym najmniejszego problemu, chcę, żebyś zapamiętała ten dzień miło, proszę nie utrudniaj mi tego, mam dla ciebie niespodziankę, która jest na dworze, dlatego tam się za chwilę wybierzemy i nie masz nic do powiedzenia. – Na moich ustach pojawia się lekki uśmiech.

– Ale dlaczego tak wcześnie rano? Dzień trwa aż dwanaście godzin! – Brunet przewraca oczami. – I do tego jestem okropnie głodna...

– Jest już po dziesiątej. –Otwieram szerzej oczy ze zdziwienia, zdawało mi się, że może być około godziny siódmej, jak to możliwe, że spałam tak długo? –  A śniadanie dostaniesz, jak wyjdziesz ze mną na polanę. – Bez słowa wstaję z łóżka i wkładam na nogi szpitalne klapki, jednocześnie dając mu znak, że wyraziłem zgodę na skromne wyprawienie moich imienin. – Za piętnaście minut przyjdę tutaj z nadzieją na to, że jesteś już gotowa.

– Nadzieja matką głupich. – Odgryzam się i odprowadzam wzrokiem do drzwi szczupłą sylwetkę Blaise'a.

Opieram się plecami o ścianę, jednocześnie rozglądając się po skąpo wyposażonym pokoju. Mam tylko piętnaście minut, a koniecznie muszę wziąć prysznic i umyć włosy. Spoglądam na trzymany w ręku kwiat, muszę włożyć go do wody, bo inaczej za kilka godzin nie będzie już taki piękny. Po chwili zastanowienia biorę z biurka stary plastikowy kubeczek i napełniam go wodą, po czym wkładam do niego moją różę, teraz mogę cieszyć się nią trochę dłużej - myślę.

Wchodzę do zaułka, zdejmuję ubranie służące mi ostatnio, jako piżama i ku mojemu zdziwieniu zauważam, że w końcu mogę odstawić na bok niewygodne podpaski. Z ogromnym uśmiechem na twarzy wchodzę pod strumień wcześniej odkręconej wody. Dotykam dłońmi swoich włosów i po raz kolejny dziwi mnie fakt, że nie mogę zebrać ich w koński ogon, bo są zwyczajnie za krótkie. Dziwnie czuję się w momencie, kiedy moje włosy są takiej długości, że ich umycie zajmuje mi dosłownie pięć minut.

Kiedy ciepły strumień cieczy spływa po moich ciele, rozmyślam o tym, jak swoje imieniny wyprawiłam rok i dwa lata temu. W tamtym roku ten dzień spędziłam z Meg w małej pizzerii, byłyśmy tylko we dwójkę z jasnego powodu, a był nim dzień moich imienin dwa lata temu, a to, dlatego, że nie wspominam go dobrze.

Internetowy Sobowtór Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz