Saragossa
Biorę w ręce ostatnie kartki z biurka i mozolnie wkładam je do swojej skórzanej teczki. Wiem, że powinienem był opuścić swoje stanowisko pracy już pół godziny temu, ale ciągle wmawiałem sobie, że muszę jeszcze coś zrobić. I tak już jestem dłużej w pracy niż kiedyś, nie miałem wyboru, kiedy Anna postanowiła całymi dniami siedzieć w domu i patrzeć się na zdjęcia zaginionej córki. Kiedyś nienawidziłem pracować, patrzyłem na zegarek i liczyłem minuty, aż będę mógł opuścić biuro i pojechać do domu, do Anny i Evy. Teraz, mam ochotę tu zostać i już nigdy nie pokazać się mojej żonie na oczy, nie po tych kłamstwach, którymi każdego dnia wypełniam pustkę pomiędzy nami. Jednak mimo to przezwyciężam swój wstyd i wychodzę z laboratorium, tak, żeby nikt z kolegów mnie nie zobaczył, zadawaliby zbyt dużo pytań, a ja nie mam teraz czasu na jakiekolwiek rozmowy, ponieważ w domu czeka na mnie kobieta, która jest na skraju załamania.
Wchodzę na wysypany kamieniami parking i zmierzam w kierunku czerwonej osobówki. Wsłuchuję się w dźwięk, jaki wydają ocierające się o siebie kamienie. W końcu docieram do celu i z ulgą zatapiam się w siedzeniu kierowcy. Rzucam na fotel pasażera ciężką teczkę, sam nie wiem, co takiego w niej mam, że waży aż tyle.
Zapinam pasy i odpalam silnik. Ruszam spod budynku jednocześnie oglądając się w lusterku czy czasem ktoś nie wyszedł i nie patrzy teraz, jak odjeżdżam. Gdy nie dostrzegam nikogo oddycham z ulgą, od jakiegoś czasu stałem się strasznie a społeczny i zdaję sobie z tego sprawę, ale nie za bardzo mam ochotę i siłę to zmienić.
Jadąc ulicą w oddali zauważam miejsce, na którym tydzień temu zatrzymywałem się codziennie po pracy. Zaciskam dłonie na kierownicy. Tylko kilka minut, Anna nawet nie zauważy tej różnicy czasu, po prostu znowu skłamię i powiem, że zostałem dłużej w pracy. W ostatniej chwili podejmuję decyzję i niespodziewanie skręcam kierownicą w prawą stronę, ciesząc się, że nikt za mną nie jechał, żaden samochód. Następnie wjeżdżam na drogę prowadzącą w głąb małego lasu. Zatrzymuję samochód i opuszczam szybę.
Wdycham zapach wrześniowego powietrza. Szybko otwieram skrytkę pod radiem i wyciągam z niej paczkę papierosów, którą kupiłem tydzień temu, sam nie wiem, dlaczego. Przecież obiecałem sobie, że już nie będę palił, a jednak, nie mam takiej silnej woli, jak mi się niegdyś wydawało. Z żalem spoglądam do środka kartonika, dostrzegam w nim tylko cztery papierosy, nawet nie zdążyłem zarejestrować, kiedy je wypaliłem. Sięgam głębiej do skrytki i wyławiam z niej zapalniczkę. Biorę do ust zawinięty w papier tytoń i wolno podpalam jego drugi koniec. Powoli wciągam do płuc dym, który wiem, że niszczy mnie od środka. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie powinienem tego robić, mogę nabawić się tylu chorób, kiedyś nie paliłem, aż do dnia, w którym Meg Wilensky zadzwoniła do mnie z informacją, która zrujnowała moje życie. Dym mnie uspokaja i nic na to nie poradzę, na coś przecież trzeba umrzeć.
Spoglądam w bok na rosnące w ziemi drzewa. I po raz tysięczny zaczynam myśleć o tym, że to przecież nie może być moja wina. Nie wydałem mu mojej córki, nie miałem pojęcia, że on rzeczywiście zrobi to, o czym mówił, kiedy zadzwonił do mnie podczas mojego pobytu w pracy. Nigdy nie zrobiłbym czegoś tak podłego, jak sprzedanie swojej córki i wiem, że wszystko, co myślę jest prawdą. Jednak nadal mam poczucie winy, mogłem być mądrzejszy i pożyczyć te cholerne pieniądze od kogoś innego, mogłem się spodziewać tego, że on jak zwykle będzie chciał mi coś w zamian odebrać.
Pamiętam, jak tamtej soboty jechałem po Annę, żeby razem móc ponownie udać się na komisariat policji. Wtedy właśnie do mnie zadzwonił, do tej pory w uszach dzwoni mi jego szyderczy głos, nie jestem w stanie wyrzucić tego z mojego umysłu. Chciałem powiedzieć prawdę, że to jego sprawka, chciałem podać wszystkie dane i nazwiska, jakimi dysponowałem. A on w spokoju uświadomił mi, że ma tam ludzi i nawet jakbym spróbował to zniszczyłby resztki mojego życia w drobny mak. Opanowałem się, dobrze wiedziałem, do czego jest zdolny i ile ludzi zna, ludzi, którzy są na najwyższych szczeblach świata. Podjąłem decyzję o kłamstwach, którymi miałem karmić Annę, nie miałem wyboru i teraz również go nie mam. Wyrzucam peta przez otwór i włączam się w uliczny ruch. Jadę prosto do domu, który kiedyś wprost emanował miłością, nie tak jak teraz.
CZYTASZ
Internetowy Sobowtór
Teen FictionSiedemnastoletnia Eva za namową przyjaciółki zakłada konto na portalu społecznościowym. Poznaje tam o rok starszego Aarona, który ma z nią więcej wspólnego niż dziewczynie mogło się wydawać. Kim tak naprawdę jest ten tajemniczy chłopak? Jak skończy...