rozdział czterdziesty trzeci

2.6K 271 54
                                    

Otwieram powieki, czując ból w prawym ramieniu, które niestety znajduje się w niezbyt komfortowej sytuacji. Siadam bokiem, opierając się o drzwi, tak, aby moje kończyny miały, chociaż chwilę odpoczynku. Spoglądam na pogrążonych we śnie chłopaków. Na mojej twarzy pojawia się mały uśmiech, kiedy blondyn śmiesznie odchyla głowę do tyłu, w rezultacie tego jego usta się otwierają i zaczyna chrapać. W tym wydaniu wygląda jeszcze bardziej uroczo, niż, kiedy z nim rozmawiam. Nie budzę go mimo tego, iż nuda doskwiera mi bardziej niż kiedykolwiek, bo każdy z nas potrzebuje odpocząć, po tym zagmatwanym poranku, nie wiemy, co nas czeka na miejscu, musimy mieć siły.

Z zaciekawieniem obserwuję przez przyciemniane okno mijane znaki drogowe, ale żaden z nich nie dostarcza mi informacji na temat tego, ile jeszcze kilometrów pozostało do osiągnięcia celu naszej podróży.

– Ile jeszcze godzin przed nami? – opieram dłonie na oparciu przedniego siedzenia, zwracając się do siedzącego za kierownicą mężczyzny.

– Jedziemy już około ośmiu godzin, a zostało tylko pół. – mężczyzna w garniturze od razu odpowiada na moje pytanie nie odrywając wzroku od jezdni.

Wzdycham ze zrezygnowaniem i ponownie przenoszę wzrok na mijany właśnie przez nas las. Odkąd pamiętam, lubiłam jeździć samochodem, ale po tej podróży na pewno zmienię swoje zdanie na ten temat. Jesteśmy w drodze już tyle czasu, a zaliczyliśmy tylko jeden postój na stacji benzynowej. Mamy szczęście, że przynajmniej mieliśmy okazję zjeść posiłek, nieważne, że w samochodzie. Z powrotem spoglądam na plecy kierowcy, jak on wytrzymuje w tej pracy? Miał nawet gorzej od nas, bo kanapki jadł jedną ręką trzymając kierownicę pędzącego po autostradzie samochodu.

Podczas mojej ponownej próby zapadnięcia w sen, czuję nagle na swoim ramieniu ciężar. Uśmiecham się, kiedy okazuje się, że jest to głowa z bujnymi blond włosami. Gdy jego ciepła skóra dotyka mojej, czuję ogarniający mnie spokój. Opieram swoją głowę o szybę i od razu zapadam w sen.

...

– Evo? Obudź się, już jesteśmy na miejscu. – ziewam i ze zmarszczonymi brwiami spoglądam w patrzące na mnie z góry piwne oczy Archer'a.

Wychodzę za nim z samochodu i przeciągam swoje zastygłe ciało. Dostrzegam nieopodal nas Blaise'a, który stojąc do nas plecami intensywnie wpatruje się w stojący obok dom. Idę w jego ślady i również zaczynam mu się przyglądać. Jest normalny, przynajmniej z zewnątrz. Jego brzoskwiniowy kolor i czerwona dachówka z pewnością nie wzbudziłyby uwagi takiej osoby, jak mój prawdziwy ojciec. Jedyne, co wydaje mi się dziwne to pustkowie, które otacza ten budynek, kilka drzew, piasek i to tyle, widać, że nikt tutaj nie mieszka. I o to właśnie w tym wszystkim chodzi, mamy wtopić się w tłum, być normalnymi nastolatkami, którym marzą się podróże dookoła świata, ale najpierw chcieliby iść na studia. Nie wiem sama czy chcę kontynuować dalej naukę, nie wiem czy jest w ogóle sens i nie wiem czy mogę. Nie chcę się narażać, przecież i tak moje życie jest już zrujnowane, więc, na co mi wiedza z chemii lub innych ścisłych przedmiotów?

– Mamy tu mieszkać? Éluard nie wspominał nic o kupieniu nam domu. – zwracam się do stojącego obok blondyna.

– To tutaj miał nas zawieźć ten mężczyzna, więc myślę, że tak, przynajmniej, jeśli chcemy, możemy tutaj zostać.

– Dostałem już polecenie, aby wracać. – oboje obracamy się w kierunku wspomnianej wcześniej osoby.

– Dziękujemy. – widzę w oczach Archer'a niepewność, która bardzo mnie niepokoi. – Do widzenia. – nie odzywam się, ale kiwam głową na pożegnanie mężczyźnie, który chwilę później odjeżdża czarnym Mercedesem, spod naszego nowego domu.

Internetowy Sobowtór Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz