rozdział trzynasty

4K 589 85
                                    

Czytasz? Komentuj. :)

Siadam na łóżku i zaciskam usta w cienką linię. Po minie mężczyzny widzę, że też wcale nie ma ochoty na pobieranie mi krwi, ani na sprzeczanie się z nastolatką.  Dostrzegam na biurku tackę z jogurtem w dużej plastikowej butelce.

– Kim była tamta dziewczyna? – Próbuję odwrócić uwagę Roberta od zabiegu, który ma zamiar mi przeprowadzić. W głębi duszy łudzę się na to, że może mi się w jakiś sposób uda. On jednak uśmiecha się i z niedowierzaniem kręci głową.

– Pytania zostaw na później, teraz musimy pobrać ci krew, podwiń rękaw. – Automatycznie robi mi się słabo, gdy widzę, jak z kieszeni swojego fartucha wyjmuje zbyt dużą, jak dla mnie igłę i zaczyna smarować ją jakimś płynem. Ja jednak nie wykonuję jego polecenia, nie ma mowy, nie dam sobie wbić tej ogromnej igły w żyłę!Mężczyzna z przygotowanym sprzętem w ręce i nasączonym wacikiem odwraca się i ze zdziwieniem zauważa mój strach, który kryje się pod zielonymi tęczówkami. – Nie mów mi, że boisz się pobierania krwi. – Mówi, tłumiąc w sobie rozbawianie. – Przecież to nie boli, poczujesz, jakby ugryzł cię komar, obiecuję. – Unosi zachęcająco brew i czeka, aż podam mu swoją rękę.

Biorę głęboki wdech, po czym ku swojemu zdziwieniu podwijam rękaw i z wahaniem wymalowanym na twarzy wyciągam ku niemu chudą kończynę.

Uśmiecha się, po czym przykłada i przeciera miejsce po drugiej stronie łokcia wacikiem. Odwracam głowę i nagle czuję słabe ukłucie. Mimo tego, iż prawie nic nie czuję, zaciskam powieki, pod którymi cisną się łzy, nie są to łzy bólu, ale strachu. Po prostu się tego boję i nigdy tego nie zmienię, taka już jestem. Powietrze z płuc wypuszczam dopiero, gdy czuje dłoń mężczyzny, która przykłada do miejsca, w którym była igła, gazik.

– I co? Nie było chyba tak źle, prawda? Będziesz musiała przyzwyczaić się do krwi, igieł i takich różnych rzeczy. – Słucham? Uśmiecham się krzywo i ścieram z czoła kroplę potu. Było źle, tak, jak pamiętam, gdy byłam mała, tak samo, jak wtedy nie potrafię tego znieść bez łez i potu. Mężczyzna bierze posiłek i podaje mi go do ręki. – Za chwilę będziesz mogła zadawać mi pytania, tylko pozwól, że założę to na twoją dłoń. – Mówiąc to mężczyzna wyjmuje z kieszeni papierową opaskę z jakimś kodem i trzyma ją przed moją twarzą, czekając na zgodę z mojej strony. Kiwam głową dając mu pozwolenie na zawiązanie "bransoletki" na moim nadgarstku, co po chwili robi. – A więc w końcu się doczekałaś, pytaj. – Słysząc te słowa gwałtownie odrywam wzrok od dziwnego szeregu cyfr, kierując go na mężczyznę, który spokojnie siada na krześle, na przeciwko łóżka, na którym siedzę. Otwieram jogurt i biorę spory łyk.
Mam w głowie tyle pytań, że nie wiem, od którego zacząć. W końcu decyduję się spytać o to, co powiedział mi przed chwilą.

– Dlaczego będę musiała przyzwyczaić się do krwi i igieł? Co to oznacza?

– Ponieważ będziesz mieć wykonywanych mnóstwo badań, zastrzyków i tego typu rzeczy. – Nie zadowala mnie ta odpowiedź, ale postanawiam nie marnować cennego czasu przeznaczonego na pytania.

– Dlaczego zostałam porwana? – Przyłapuję się na tym, że ze zdenerwowania skubię krawędź tego ohydnego ubioru.

– To proste, żeby pomagać innym, a jeszcze innym pomagać zarobić. – Słucham? To nie jest żadną odpowiedź, nic z tego nie rozumiem, to nie w porządku.

– No tak - Prycham. – jasne. – Postanawiam nie kłócić sięz nim, bo mam przeczucie, że więcej na ten temat z niego nie wyciągnę. – Co to za miejsce?

– Klinika, szpital, przychodnia, jak wolisz, tak to nazywaj, ale to miejsce to coś podobnego do tych wymienionych. – Mężczyzna za każdym razem odpowiada bardzo wymijająco, to denerwujące, co on próbuje przede mną ukryć?

– Co będziecie mi tutaj robić? – Przełykam głośno ślinę.

– Dowiesz się w swoim czasie, w każdym razie nic strasznego. – Mężczyzna jeszcze kilka sekund temu patrzył się wprost na mnie, teraz opuścił wzrok i albo mi się wydaje, albo posmutniał. Ludzie, którzy kłamią, nie potrafią patrzyć się prosto w oczy. Wniosek, ten człowiek nie jest ze mną do końca szczery.

– To nie jest odpowiedź! – Wykrzykuję chyba odrobinę za głośno, ale mam to gdzieś. – Miałam poznać wszystkie odpowiedzi, nie mogę żyć w tym pokoju w całkowitej niewiedzy!

– Przykro mi, następne pytanie. – Ze zdenerwowania kipię od środka, dlaczego ten człowiek z minuty na minutę stał się taki oziębły? Na szczęście mój rozsądek bierze górę i powoli zaczynam się uspokajać. Jeśli dał mi czas na pytania, to powinnam go, jak najlepiej wykorzystać, bo w każdej chwili może się skończyć.

– Kim była tamta dziewczyna? – Już całkiem opanowana, zadaję kolejne pytanie.

– Nie znam dokładnych danych na jej temat, wiem jedynie, że jest amerykanką i jest tutaj w takim samym celu, jak ty. – A więc trafiłam z jej pochodzeniem. – Widziałaś, jak się zachowywała? Nie radzę brać ci z niej przykładu, nie sądzę, żeby moi znajomi byli dla niej po tym wszystkim mili.

– Czy oni chcieli jej coś zrobić? To dlatego próbowała im się wyrwać?

– Nie wiem. – Postanawiam nie drążyć dalej tematu, bo wiem, że Robert się nią nie "opiekuje".

– Ile czasu tutaj będę?

– To zależy od ciebie. – Zamykam oczy, żeby nie wybuchnąć i nie rzucić się na mężczyznę siedzącego przede mną, po którego minie widać, że udzielanie mi odpowiedzi nie sprawia mu przyjemności.

– Okey. Czy kiedykolwiek w ogóle wrócę do domu? – Moje serce przyśpiesza, gdy w końcu wyrzucam z siebie te słowa.

– Nie sądzę... – Robert spuszcza głowę i wpatruje się w swoje dłonie, a ja czuję, jak po moim policzku spływa najpierw jedna, cholernie ciężka, słona łza, potem druga, trzecia, czwarta, piąta, aż w końcu tracę rachubę i przestaję liczyć, a z mojego gardła wydobywa się cichy szloch.

Tyle je wstrzymywałam, ale już nie daję rady, nie jestem na tyle silna. Już nigdy ich nie zobaczę. Nie zobaczę mamy, taty, Meg ani jej mamy, ani kolegów i koleżanek z osiedla i szkoły. Już nigdy. Po jego słowach już nie mam nadziei.

– Przepraszam. – Podnoszę głowę, gdy słyszę to przepełnione szczerością słowo.

Ciszę w pomieszczeniu przerywa dźwięk otwieranych drzwi. Obydwoje zwracamy głowy w ich stronę. Na progu stoi Blaise. Chce coś powiedzieć, ale zamyka swoje pełne usta, dostrzegając moją mokrą od łez twarz.

Widzę, jak bada każdy centymetr mojego ciała, ma taki smutny wyraz twarzy. Jego czekoladowe oczy zdają się robić z sekundy na sekundę coraz bardziej przygaszone, a może to tylko moja wyobraźnia? Może to tylko ja chcę, żeby tak było? Jego ciemno brązowe włosy są lekko zmierzwione, przez co wygląda jeszcze bardziej uroczo.

Ta wymiana spojrzeń nagle robi się taka niezręczna, więc, jak najszybciej opuszczam wzrok i przyglądam się białej ścianie, która nagle wydaje się ciekawsza niż on. Lekarz wstaje, bierze z mojej dłoni pusty pojemnik od jogurtu i słyszę z jego ust ciche "Jutro przyjdę tak jak dzisiaj", a potem słyszę, jak zamykają się za nim i za młodym chłopakiem drzwi.

Rzucam się na łóżko i zaczynam uderzać rękoma w puchową poduszkę, jednocześnie płacząc. Tak bardzo bałam się odpowiedzi i słusznie. Przeczesuję rękoma swoje długie włosy i próbuję przetrawić to, co przed chwilą usłyszałam.
Chcę do Saragossy, chcę do domu. Boże, dlaczego akurat ja? Nie dam już dłużej, kurwa rady, nie wytrzymam tego wszystkiego. Nie mam wystarczająco dużo cholernej siły. To już chyba koniec.

__________________________________

Hej, haj!
Przepraszam, że dzisiaj tak krótko i nudno, obiecuję, że następne rozdziały będą lepsze 💞

Do następnego!

Internetowy Sobowtór Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz