rozdział piętnasty

4K 560 72
                                    

Siedzę na kozetce, przykrytej białym materiałem i obserwuję pomieszczenie, po którym krząta się Robert. Gabinet mojego lekarza jest mały i prosty. Znajduje się na parterze, gdzie tak, jak zauważyłam na początku, wszystko jest białe. W tym pokoju także wszystko jest tego koloru, meble, ściany, podłoga, to dziwne i z lekka przerażające.

– Weź wolno głęboki wdech, a potem wolno wypuść powietrze z płuc, zrób tak kilka razy. – Wykonuję jego polecenie i czuję, jak zimny metal słuchawki lekarskiej przesuwa się po moich plecach. Nigdy nie lubiłam szpitali, przychodni lekarskich ani żadnych tego typu miejsc, głównie ze względu na to, co się w takich placówkach robi.

– Wszystko na szczęście jest w porządku. – Mężczyzna uśmiecha się i pokazuje ręką, żebym wyszła za nim z pomieszczenia.

Zrobił mi dzisiaj kilka dziwnych badań, na wzrok, słuch i jeszcze na różne inne podstawowe rzeczy, po co? Nie chciał mi odpowiedzieć, to wszystko coraz bardziej mnie niepokoi. Po co tak o mnie dbają?

Wstaję i wychodzę z nim na korytarz. Już nie związuje mi za każdym razem, jak gdzieś idziemy nadgarstków, całkiem duży postęp, przynajmniej już nie czuję się jakbym była jakimś przestępcą i jest to dowód na to, że chyba mi ufa, mam nadzieję, że kiedyś będę miała okazję to wykorzystać.

Wchodzimy do mojego pokoju, Robert zostaje w wejściu, a ja zajmuje miejsce na idealnie pościelonym łóżku.

– Muszę po coś wyjść Evo, zaraz wracam. – Zanim otwieram buzię, żeby odpowiedzieć po prostu "Okey", go już nie ma.

Nie mija kilka minut, a doktor z powrotem wchodzi przez drzwi razem z dziwnym wózkiem. Marszczę brwi, kiedy dostrzegam, że wisi na nim plastikowy worek, do którego podłączona jest rurka. Posyłam starszemu mężczyźnie pytające spojrzenie i z bezpiecznej odległości obserwuję, jak sprzęt zostaje ustawiony przy moim łóżku. Biegnę wzrokiem do rurki, której końcówka leży w rękach mojego "opiekuna".

– Co to jest? – Pytam drżącym głosem, a moje serce automatycznie przyśpiesza. Nie podoba mi się to wszystko.

– Potrzebna jest nam twoja krew, trochę więcej niż poprzednio. – Uśmiecha się do mnie blado i przyczepia coś do końcówki rurki. Przecież już raz miałam pobieraną krew, dlaczego chcą więcej?

– Nie! Nie zgadzam się! Tak nie wolno! Nie możecie mnie do niczego zmuszać! Nie jestem niczyją własnością! Wyjdź stąd natychmiast! – Nie wytrzymuje tego wszystkiego i w końcu nie potrafię zapanować nad słowami, które wychodzą z moich ust. Zaciskam usta i przyciskam swoje drobne ciało do ściany, żeby móc siedzieć, jak najdalej od tego człowieka i od wenflonu, który trzyma w ręce. W tym momencie naprawdę rozważam ucieczkę, ale przecież cholerne drzwi są zamknięte na klucz.

Twarz mężczyzny tężeje. Odkłada zbyt dużą, jak dla mnie igłę na stolik i wyjmuje z kieszeni telefon.

– Cześć, pobieranie krwi, pokój 330. – Nie odzywa się do mnie ani jednym słowem, tylko z dziwnym spokojem stoi przy łóżku. Kompletnie mnie tym zaskakuje, spodziewałam się bardziej z jego strony wybuchu złości, niż takiego czegoś.

Mija kilka minut kompletnej ciszy, gdy nagle drzwi się otwierają i widzę w nich zniesmaczoną twarz Blaise'a. Jej wyraz od razu się zmienia, gdy widzi moje drobne, skulone przy ścianie ciało i należące do mnie oczy pełne łez. Ma dzisiaj na sobie czarne, lekko obcisłe spodnie i biały podkoszulek, przez który widzę jego umięśniony brzuch i silne ramiona. W ręce trzyma sok i czekoladę, o co chodzi?

Ciszę, w ciągu której wpatrujemy się w siebie nawzajem i która wydaje się trwać wieczność, przerywa ciężki głos lekarza.

– Evo, jeśli w tej chwili nie położysz się spokojnie do łóżka i nie pozwolisz pobrać sobie krwi, będziemy musieli użyć siły, a uwierz nie mamy na to ochoty.

Internetowy Sobowtór Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz