#bez_tytułu10

356 23 10
                                    

Pierwszy rozdział mojej książki, wersja druga c:


- Jeszcze raz!

Karen ponownie stanęła na rękach, unosząc stopy do góry. Wykonując kolejne polecenia, wciąż zastanawiała się,kiedy to wszystko się opłaci. Już nie mogła się doczekać. Lata trenowania gimnastyki i jedyne, co potrafiła zrobić, to wybić okno stopą. Nie żeby to było specjalnie przydatne.

- Karen, co z tobą?! Jeszcze raz! - wydarł się trener.

"Od jutra zaczynam trenować karate" pomyślała Karen, ponownie stając na rękach. Niestety, dobrze wiedziała, że mama nie odpuści jej gimnastyki. Dziewczyna przeklęła się w duchu za tę błędną decyzję kilka lat temu i podciągnęła do góry.

- Koniec na dzisiaj! - trener rzucił w nią ręcznikiem. - Jutro masz być lepiej przygotowana!

- Tak jest! - Karen zasalutowała, uśmiechając się słabo.

Kiedy tylko trener opuścił pokój, z wyczerpania runęła na podłogę. Ręce piekły ją niemiłosiernie, a czerwona skóra z wnętrza dłoni wręcz odchodziła płatami. Karen spojrzała w lustro naprzeciwko. Zamiast typowej, uśmiechniętej i ogólnie szczęśliwej nastolatki, zobaczyła tam spoconego, czerwonego słonia w szarych legginsach i podkoszulku. Bladożółte włosy wymsknęły się spod kucyka, tworząc wodospad wokół jej twarzy.

Karen westchnęła, zasłaniając oczy. Nie lubiła przeglądać się w lustrze. Nie lubiła tego wstrętnego smrodu, który towarzyszył jej przez cały dzień.

"Ćwicz gimnastykę! Będzie super!"

Mhm, i co jeszcze. Słonie tańczą makarenę, a żyrafy grają na banjo.

Karen wstała, zabierając po drodze swoją torbę.

Dosłownie kilka minut później była już na zewnątrz. Obdarzyła budynek szkoły gimnastycznej zirytowanych spojrzeniem, wepchnęła ręce do kieszeni bluzy i poszurała na przystanek.

Miała ochotę zasnąć na ławce, ale mama by ją za to poćwiartowała.

A autobus był dopiero za dziewiętnaście minut...

Nagle usłyszała podniesione głosy za szybą przystanku. Normalnie nie zwróciłaby na to uwagi, ale dzisiaj była wręcz spragniona emocji. Wstała i wychyliła się, zerkając na rozmawiających.

- Albo oddasz mi te osiem dych, albo cię zabiję! - krzyczał jeden.

- Nie odważyłbyś się! - drugi głos.

Coś w głowie Karen mówiło jej "uciekaj". Ale był też głosik mówiący "podejdź bliżej". Zerknęła na zegarek i stwierdziła, że posłucha się drugiego głosu.

Przylgnęła do szyby i nasłuchiwała. Kiedy rozmowa zaczęła się zaogniać, stwierdziła, że potrzebna jest interwencja.

"Może ta gimnastyka się do czegoś przyda" pomyślała, zsuwając torbę z ramienia.

Odgarnęła grzywkę na bok i wyskoczyła zza przystanku.

- A ty tu czego, mała?!

Jeden z mężczyzn był wyższy od niej mniej więcej o dwadzieścia centymetrów. Drugi zaledwie o pięć. Mimo to, obaj byli dosyć tędzy i Karen zaczęła się zastanawiać, czy nie porwała się z motyką na słońce.

Kiedy jednak zaczęła się bójka, nie żałowała tego ani trochę.

Niższy, wyglądający również na młodszego, mężczyzna poczęstował drugiego błyskawicznym ciosem w brzuch.

Karen rzuciła się, żeby mu pomóc, ale po mniej niż sekundzie role się odwróciły. Młodszy mężczyzna leżał na bruku, brutalnie uderzany z pięści raz po raz.

Karen podwinęła rękawy bluzy i rzuciła się na napastnika, skacząc mu na plecy. W kilka minut odciągnęła go od młodszego, starając się uspokoić ich obu.

Uchyliła się przed lewym sierpowym chłopaka, którego przed chwilą uratowała i przetoczyła po bruku w stronę ulicy.

Z rozcięcia na przedramieniu ciekła jej krew, a spodnie były rozdarte na kolanie. Mimo to, czuła się doskonale. To był jej żywioł. Nie żadna "gimnastyka artystyczna".

Wróciła do gry, odciągając młodszego i waląc go w brzuch z pięści.

Głosik rozsądku krytykował ją raz po raz, ale Karen już go nie słuchała.

Jakaś starsza pani przechodząca obok krzyknęła piskliwie i drżącymi rękami wyciągnęła telefon.

I w tej chwili Karen zrozumiała, że trzeba uciekać.

Już miała się wycofywać, kiedy niższy mężczyzna wyciągnął scyzoryk i zaatakował ją.

Czas zwolnił.

Karen uchyliła się, wydarła mu nóż i zamachnęła się nim, trafiając w brzuch.

Na widok krwi zrobiło jej się słabo.

"Co ja narobiłam?" zganiła się w myślach.

Mężczyzna zwijał się z bólu, a starszy łapał oddech, oparty o latarnię.

I wtedy nadjechała policja. 


Bardzo proszę o szczere komentarze, to dla mnie bardzo ważne!

» ship that shit » oneshotyWhere stories live. Discover now