Dla niektórych znośne, dla niektórych nie... Postanowiłam sobie wziąć kogoś sławnego (zabawne xDD), zmienić jego życiorys, wepchnąć go w przygotowane przeze mnie ramki i przemalować go farbą olejną z domieszką fangirlingu. Użyję zdrobnienia jego imienia, chociaż nie lubię go używać (pełne imię jest cudowne *-*) Moje siostry (xDD) zrozumieją, o kogo chodzi xDD
Miłego czytania, smrodki
Pokój.
Cztery białe ściany, z odpadającą farbą ukazującą starą tapetę w czerwono-zielone paski. Jedna prycza, z wysłużonym materacem z wyraźnym wgnieceniem. Zwisająca się z niego patchworkowa kołdra z kilkoma dziurami i nieporadnymi szwami. Hantle. I kilka wgnieceń w podłodze gdzieniegdzie poplamionej krwią. I czymś jeszcze...
Łzami.
Masywne metalowe drzwi naprzeciwko pryczy otwierają się do jednej trzeciej swojej rozpiętości.
- Masz gościa. - mówi strażnik. - Wejdzie na sześć minut.
Drzwi zamykają się z powrotem, słychać zgrzyt zamka.
Jedna z hantli szybuje w przestrzeń, uderzając o metal z zatrważającą mocą. Drzwi jednak stoją dalej, nieurażone.
Naprzeciwko stoi chłopak. Młody, co najwyżej piętnastoletni. Z czekoladowobrązowych oczu wygląda szaleństwo z domieszką nieokiełznanej dzikości. Brązowe włosy są poczochrane, niemyte od kilku miesięcy. Odkąd go tu zamknęli. Szare, poplamione spodnie dresowe przykrywają liczne blizny, odgrywając podobną rolę co luźna biała koszulka z triathlonowym logo. Wyraźnie zarysowane mięśnie wzbudzają strach. Prawa ręka pokryta bliznami powoli wsuwa się do kieszeni dresów. Lewa wędruje za szyję, tworząc obraz człowieka całkowicie zdrowego na umyśle.
Chłopak podchodzi do pryczy i uważnie składa patchwork. Zgrabne palce z krótkimi, zaniedbanymi paznokciami zręcznie zawijają rogi kołdry, sprawiając wrażenie wprawionych.
Wtem drzwi otwierają się. Chłopak nie daje po sobie poznać, że cokolwiek zauważył. Doświadczenie nauczyło go pilnowania własnego nosa.
Po chwili przyciszonej rozmowy tuż za drzwiami, do pokoju wchodzi jego gość.
Słychać głuche uderzenie i zgrzyt zamka.
Zostają zamknięci.
- Cześć.
Chłopak odwraca się w stronę głosu.
Niecałe trzy metry od niego stoi brązowowłosa dziewczyna z wielkimi zielonymi oczami, wpatrującymi się w niego uważnie. Ma na sobie przylegające do ciała czarne dżinsy i luźną koszulkę ze sportowo wyglądającym logo. W pasie zawiązana jest koszula w czerwono-białą kratę, współgrając z czarnymi Jordanami na kilkucentymetrowej nieskazitelnie białej podeszwie.
Jest ona pierwszym człowiekiem oprócz strażników, których widział od ponad pół roku. I pierwszym człowiekiem, z którym dane mu będzie rozmawiać.
Nie daje jednak znaku, że ją słyszy, chcąc sprawdzić jak bardzo się boi. Musi się bać.
Każdy się boi.
- Jestem Atlanta Young. - mówi po kilku sekundach niezręcznego milczenia. - Mam piętnaście lat i będę twoją przepustką na wyrwanie się stąd.
Puszcza słowa dziewczyny mimo uszu, ale na ostatnie siedem po prostu nie da się być głuchym.
- Leo. - odpowiada, wyciągając w jej kierunku rękę.
Zdaje sobie sprawę, że jego głos, nieużywany od tak dawna, jest zachrypnięty, przesadnie cichy i zasapany po dwugodzinnych ćwiczeniach.
Dziewczyna ściska rękę zdecydowanie, bez zawahania.
Jego dłoń zostawia na jej skórze czarno-szare smugi, lecz Atlanta nie wydaje się tym specjalnie przejęta.
Wysuwa rękę z uścisku, zanim Leo zdecyduje, co począć.
Ktoś decyduje za niego.
Nie przywykł do tego.
- Będę przychodzić codziennie i sprawdzać, czy nadajesz się do życia z ludźmi, Leo.
Jej miękki głos, a także przyjemne brzmienie jego własnego imienia, o którym zdążył już zapomnieć, sprawiają, że traci koncentrację.
Nie odpowiada.
- A to znaczy, że będziemy dużo rozmawiać. - dodaje Atlanta.
Nie mówi tak jak inni. Nie jak ci, którzy wpychali go siłą do tego pomieszczenia. Mówi zwyczajnie, jakby była to zwykła pogaducha przyjaciół w kawiarni.
Siada na pryczy po turecku, opierając się plecami o ścianę.
- Chcesz coś o mnie wiedzieć, zanim zaczniemy?
Leo odchrząkuje, pozwalając sobie na krótką analizę sytuacji. Już który raz śni o tym, że udaje mu się znaleźć drogę ucieczki?
- Mówili mi, że nie ma dla mnie ratunku.
Twarz Atlanty pozostaje niezmieniona, wciąż zastygła w bezemocjonalnym grymasie.
- Skoro nie masz do mnie pytań, pozwól, że zaczniemy.
Ogarnia go złość, która ostatnimi razy odwiedza go bardzo często.
- Jestem zdrowy?! - krzyczy.
Jego dłonie zaciskają się w pięści, a na ramionach uwypuklają się żyły. Dawna rana w połowie odległości między nadgarstkiem a łokciem zaczyna krwawić, nie mogąc wytrzymać napięcia mięśni.
Atlanta wstaje. Podchodzi do niego i kładzie mu rękę na ramieniu.
Leo wzdryga się, a cała jego złość wyparowuje. To magia. Ta dziewczyna jest magiczna.
- Oboje mamy ciekawsze rzeczy do roboty niż kłótnia. - mówi. - Przepytam cię i pójdę do domu. Mam psa i dwie młodsze siostry do wykarmienia.
Odwraca się i siada z powrotem. Wyciąga w jego kierunku rękę, klepie miejsce na pryczy obok siebie.
Leo ją ignoruje.
- Słuchaj. - zaczyna Atlanta. - Zrobimy to szybko, rozstaniemy się w zgodzie i już nigdy nie będziemy musieli się oglądać. Musisz tylko współpracować.
Wciąż nie siada, ale zdobywa się na ludzki gest, drapiąc się po nadgarstku.
- Będę ci zadawać pytania, a ty będziesz odpowiadać. - kontynuuje dziewczyna. - Potem odpowiem ja. Chcesz, żebym odpowiadała pierwsza?
- Nie ma to dla mnie znaczenia. -mówi beznamiętnie Leo.
Atlanta zakotwicza wzrok w suficie, intensywnie nad czymś myśląc. Po chwili zwraca na niego swoje zielone oczy.
- Czego się boisz?
Leo nie waha się ani chwili.
- Niczego się nie boję. - odpowiada.
- Każdy się czegoś boi. - odparowuje Atlanta. - Zawsze można to udowodnić. Jeden koleś z mojej klasy chwalił się kiedyś, że niczego się nie boi, więc kazałam mu wspiąć się na najwyższe drzewo w okolicy. I tak właśnie odkryłam jego śmiertelną słabość.
- Nie mam słabości.
- Przekonamy się?
Rzucone przez Atlantę wyzwanie zawisa w powietrzu, stając się przyczyną zagęszczonej jak jogurt typu greckiego atmosfery.
- Nie sądzę, żeby to było konieczne. - odpowiada Leo.
Na twarz Atlanty wkrada się poirytowanie.
- A ja nie sądzę, żeby wyciąganie cię stąd było konieczne. - podsumowuje.
Wstaje z pryczy, podchodzi do drzwi i naciska klamkę, a ta ustępuje bez najmniejszego oporu.
Wychodzi.
A klucz przekręca się ponownie.
Wrócił do punktu wyjścia.
Co o tym myślicie? xDD
YOU ARE READING
» ship that shit » oneshoty
Randomniekoniecznie ship i niekoniecznie shit ale coś na pewno się znajdzie » oneshoty » [12/15-08/16]