12

3.2K 269 7
                                    

Byłam załamana. Analizowałam środowy dzień z milion razy i byłam na sto procent pewna, że włożyłam wszystkie dziesięć kartek do teczki. W domu przepłakałam ze dwie godziny, potem zadzwoniłam do Pam. Musiałam bardzo rozpaczać, ponieważ już prawie do mnie jechała. Pocieszała mnie chyba na wszystkie możliwe sposoby. Było mi bardzo smutno. Całą noc nie mogłam spać, a rano nie mogłam się zmusić do wyjścia z domu. Roboty było sporo jak zawsze, a atmosfera bardzo "surowa". Zabrałam się do zadań jak zawsze, ale byłam bardzo roztrzęsiona.

"Teraz to dopiero mogę się pomylić" - pomyślałam.

Byłam pewna, że Kraft zrobi się bardziej nieprzyjemny, ale nie, był taki jak co dzień. Po prostu rzucał poleceniami na prawo i lewo.

Dowiedziałam się od Krystyny, która przyszła mnie pocieszyć, że nie zostanę zwolniona. Sprawę Pena Kraft dał Krystynie, prosząc, by może przez jakieś znajomości udało się, chociaż ustalić najbliższy termin kolejnego spotkania.

- Głowa do góry - pocieszała mnie. - Musisz walczyć. Nie ważne czy włożyłaś do teczki te dziesięć kartek, czy nie. Musisz teraz dać z siebie wszystko i nie poddać się. Jesteś przecież najlepsza. Ja sama ci wierzę i jestem pewna, że to nie była twoja wina.

Dziwne. Jej słowa podniosły mnie na duchu. Wzięłam się w garść. Ona ma rację. Siedząc i płacząc, na pewno niczego nie zdziałam. Podzwoniłam więc i pozbierałam kilka informacji. Faktycznie Pen był prawie nieosiągalny. Rozmawiałam z armią jego sekretarek i asystentów. Każdy mówiła to samo: "Jeśli chce się pani spotkać z panem Penem, to proszę się umówić na spotkanie". No pewnie, czekałabym tylko pół roku. W tej sprawie Kraft się nie mylił. Czułam się taka bezradna.

W piątek wieczorem spotkałam się z Kiki i Julkiem i opowiedziałam im o całym zajściu. Julek oczywiście mnie pocieszał, a Kiki zbagatelizowała całą sprawę i radziła się nie przejmować.

- To on na pewno zgubił tę kartkę - dodała, - a teraz mu głupio i zwalił winę na ciebie. Idę spać. Jestem zmęczona, a jutro do pracy. Dobranoc. - I poszła do pokoju, gdzie zwykle spała (czyli do mojej sypialni). Julek sypiał w salonie.

- Jak nazywał się ten człowiek, z którym miał być podpisany kontrakt? - spytał.

- Artur Pen - odpowiedziałam. - A dlaczego pytasz?

- Hm, wydaje mi się, że jutro jest wystawa obrazów takiego malarza, nigdy nie pamiętam jego nazwiska, jakiś taki długi i dziwny pseudonim artystyczny. Z tego, co wiem, to bratanek Pena. Gdybyś tam była i go spotkała, może udałoby ci się z nim porozmawiać.

- To wspaniały pomysł! - krzyknęłam, a oczy mi rozbłysły. - Na taką wystawę na pewno trzeba mieć bilet. Ciekawe czy są drogie? Ale cena nie gra roli. Pójdę jutro do biura po umowę, a nuż się uda. Zaraz sprawdzę to w internecie. Dziękuję ci! - i z radości uściskałam go.

- Cała przyjemność po mojej stronie.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo mi pomogłeś. Skąd ty to wszystko wiesz? - spytałam, ale sama sobie odpowiedziałam. - Tak, wiem od pacjentów. - Uśmiechnął się tylko.

- Akurat to przeczytałem w jakiejś gazecie - i zamyślił się. - Ale masz racje, któryś z pacjentów też mi wspominał o tej wystawie.

Zaraz w internecie znalazłam stronę poświęconą galerii, w której miała się odbyć wernisaż. Niestety tu pojawił się pewien problem. Nigdzie nie było podanej ceny biletów, ponieważ same bilety nie istniały. Był to przedpremierowy pokaz nowych obrazów, tylko dla koneserów i stałych klientów galerii. Wejście tylko za okazaniem zaproszeń, czyli nierealne. Sama wystawa miała być otwarta dopiero za dwa miesiące. "Co za pech" - pomyślałam. Ale i tak tam pójdę. Może uda mi się jakoś wejść. Zawsze mogę też zaczepiać każdego mężczyznę i pytać: „Pan Artur Pen?" Uśmiechnęłam się do siebie.

BliżejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz