25

4.2K 223 18
                                    

Dlaczego Lucyna jeździła pociągiem.


Jej marzenia nigdy się nie spełniały. Była pustką pragnień. Mijali ją obojętnie na ulicy. Mijali ją obojętnie w biurze. Ludzie, których znała i nie znała. Chciała tylko trochę szczęścia. Modliła się, przeklinała i płakała. I ciągle nic. I ciągle nicość. Tępe myśli raniły jej duszę, a umysł zatruwał rozsądek. Jeśli dziś jest wtorek, to jutro będzie środa, a potem czwartek i piątek. Jeśli zmienię fryzurę, będę ładniejsza, ale wciąż taka sama. Czy wtedy zauważą mnie? Ale ja nie chcę być zauważona. Chcę skupienia i odkrycia. Chcę ...

Jechała pociągiem z delegacji. Była zmęczona i zmarznięta. Przedziały były słabo ogrzewane, a za oknem szalała zawierucha. Mróz trzymał już ponad tydzień. Powieki bardzo jej ciążyły.

Do przedziału wszedł konduktor i poprosił o bilety. Przebudziła się i zaspana zaczęła szukać w torebce portfela. W końcu podała konduktorowi bilet. Zauważyła, że nie miał małego palca u prawej dłoni. Kiedy wyszedł, ponownie zapadła w letarg ... miała już tego dość ... myślała o ucieczce ... o końcu ... ale nie mogła ... obmyślała plan przeżycia.

Poczuła lekkie szturchnięcie w ramię.

- Proszę pani, proszę wysiąść - usłyszała. Otworzyła oczy i ujrzała nad sobą konduktora. Szybko się ocknęła i wstała z miejsca.

- Co się stało? Gdzie jesteśmy?

- To ostatnia stacja. Wszyscy już opuścili pociąg. Pani również musi wysiąść.

- O mój Boże! - krzyknęła, po czym w pośpiechu włożyła płaszcz i wybiegła z przedziału. Idąc korytarzem, zawijała szal wokół szyi. Kiedy wyszła z pociągu, poczuła zimny wiatr na twarzy. Na dworze panowała śnieżyca. Pobiegła wzdłuż peronu do przejścia przez tory. Nikogo nigdzie nie było. Żadnej żywej duszy. "To chyba koniec świata" - pomyślała. - "Co tu zrobić?". Wróciła na peron i cała rozgorączkowana poszukała konduktora. Zamykał drzwi ostatniego wagonu.

- Proszę pana, proszę pana! - krzyczała. Odwrócił się. - Proszę mi pomóc. Kiedy pojedzie jakiś pociąg z powrotem?

- Jutro o piątej zero cztery.

- Pan chyba żartuje. Muszę się stad wydostać. Czy jest tu jakiś przystanek autobusowy?

- Nie.

- A gdzie jedzie ten pociąg?

- Na bocznicę - i ruszył wzdłuż peronu. Pobiegła za nim.

- Nie może mnie tu pan tak zostawić. To jakieś bezludzie. Jest tylko ta stacyjka i droga w las. Na pewno jedzie pan teraz do jakiegoś miasteczka lub wsi. Proszę mnie zabrać ze sobą.

- Pani wybaczy, ale nie mam samochodu. Poza tym nigdzie się nie wybieram, ponieważ ja tutaj mieszkam.

- Gdzie? - zaczęła się rozglądać.

- Tu na stacji. To znaczy kiedyś to była stacja, ale zamknęli ją kilka lat temu.

- W takim razie może pozwoli mi pan skorzystać z telefonu, ponieważ moja komórka nie ma zasięgu.

- Nie mam telefonu i niestety w żaden sposób nie mogę pani pomóc. Do widzenia - i pośpiesznie się oddalił. Lecz ona nie dawała za wygraną i ciągle za nim szła.

- Proszę pana! Proszę się zatrzymać - oburzyła się - i ze mną porozmawiać.

Stanął i spojrzał na nią.

- Zasnęła pani w pociągu i nie wysiadła na swojej stacji, nie wspominając już o tym, że jechała pani na gapę. Teraz ma pani problem. Pani go ma, nie ja. Ja jestem zmęczony po całym dniu pracy. Chcę tylko zjeść kolację i się położyć. Pani wybaczy - i wyminął ją ponownie. - Do widzenia.

BliżejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz