Gandzia

2.2K 209 14
                                        

Alec dotarł do domu w ekspresowym tempie, pisząc przy okazji sms SOS do Johna. Mógł liczyć na wiele osób, ale jak chciał palić to John plasował się na pierwszym miejscu. A nawet byłby niebywale obrażony, gdyby ktoś chciał palić gandzie bez niego. Chłopak wjechał na podjazd i szybko znalazł się w domu, poszedł po marychę i bletki, wyszedł na małe podwórko. Stała tam bujana ławka ogrodowa na małej połaci trawy, stolik z małą szafeczką i dziwnie wygięta rura. Siedział tam więc i skręcał skręty, starając się nie myśleć.

- Alec. - Powiedział nagle jakiś głos.

Chłopak podniósł głowę i spojrzał na przyjaciela.

- John. Przyniosłeś coś. - Zauważył pojemnik termoizolacyjny w jego dłoniach.

- Spoko, dla ciebie mam parę smakowych. Lubisz somersby? - Poczekał chwile na odpowiedź.

- Nie chodzi mi o smak tylko zawartość alkoholu w tych piwach...

- No właśnie! Ja mam 8 procentowe! - Klepnął go niezbyt delikatnie w ramię. 

Wyciągnął koc z rogu ławeczki, usiadł i okrył się. Wziął jeden skręt i zapalił żółtą zapalniczką.

- Ty i te twoje oczojebne zapalniczki. - Parsknął Alec. Zapalił swojego i siedzieli tak przez chwilę w ciszy, aż John nie otworzył głośno piwa.

- Powiedz mi, mój drogi Hallu, co dziś porabiałeś?

- Gówno, kurwa. Dobrze wiesz, że nie mam kompa. Zajebałeś mi mój ukochany sprzęt i nienawidzę cię za to. Musiałem się przez ciebie socjalizować, skurwielu. - Odparł bez złości zapytany. - Masz szczęście za gandzie bo bym cię pobił.

Alec parsknął.

- Jasne. Tymi twoimi mięśniami zrobionymi od grania w gry? A może znasz tajne techniki walki nauczone z LoLa albo tibi. - Zaczął się śmiać. Głowa robiła się cudownie lekka, serce zaczynało szybciej bić. Sięgnął po swoje piwo.

- Dobra, kurwa, spierdalaj. Opowiedz mi raczej czego mnie tu wezwałeś. Nie jest mi smutno z tego powodu, w końcu wiesz, że ja zawsze z tobą zapalę. Ale ostatnio masz tego nowego na głowie. Robisz za jego żoneczkę... - Zaśmiał się szyderczo. - Widziałem wasze słit focie w jakimś szmatławcu. Aleś ty sławny, koszykarzu. - Popchnął go lekko w ramię.

Alec przewrócił oczami, jego humor znowu się popsuł. 

- Nie chce mi się o tym gadać. Zjebałem, John, nie powinienem był zawierać z nim tej głupiej umowy. On nie potrzebuje teraz na karku jakiegoś wybrakowanego geja, tylko uwierzyć, że może żyć dla siebie, a nie dla kogoś innego. - Powiedział głosem pełnym emocji. - Przecież ma tyle rzeczy dla których może żyć, wspaniałych przyjaciół i mocną psychikę. Jak mógł się tak załamać?

John patrzył się na niego zdziwiony.

- Alec? Ty mówisz o tym Marcusie czy o sobie?

Chłopak popatrzył na kolegę zmieszany. 

- O czym ty pleciesz, jasne, ze o nim. Mnie zraniło wiele małych rzeczy, od początku miałem ze sobą problemy... Jak inaczej mogłoby mi tak zależeć na tym idiocie Jace'ie? Stworzyłem sobie idealny światek, który się zawalił. Rzeczywistość od razu mnie przerosła. A może to gejostwo poprzestawiało mi w głowie...- Skrzywił się, czując obrzydzenie do samego siebie.

Choć akceptował swoją orientacje, czasami było trudno zrozumieć dlaczego Bóg tak go skalał, tak go pokarał. Bo przecież jest stworzeniem Bożym...

- Alec, nie jesteś wybrakowany... No może nie masz mózgu, ale po za tym wszystko jest okej. 

Alec parsknął, ale zaraz się uspokoił. Posłał Johnowi szeroki uśmiech. 

- Ty to umiesz pocieszyć. - Prychnął.

- Ano.

- Kurcze, John, ja naprawdę już nie mogę. - Powiedział nagle Alec, całkowicie spokojnie i poważnie. - Musisz mi pomóc.

Spojrzał na kolegę, który odpowiedział zainteresowanym spojrzeniem.

- Ja.. Ja się chyba w nim zakochuje, John. Mam urojenia. Moja chora głowa znowu sprawia, że widzę znaki, których tam nie ma. Źle interpretuje jego spojrzenia, słowa. Zaczynam myśleć, że to może się udać. Nie przeżyję kolejnego Jace'a. - Alec przysunął się do Jona i patrzył mu prosto w oczy. Ich źrenice były nienaturalnie rozszerzone. W jego spojrzeniu mężczyzna mógł zobaczyć smutek i desperację. -  Ani nie chcę stracić dobrego przyjaciela z powodu tego... obrzydlistwa. - Skrzywił się.

John nie znalazł słów by na to odpowiedzieć. Wyciągnął rękę i ścisnął ramię przyjaciela.

- Zrobię co będę mógł. Ty byłeś pierwszym, który tak bardzo mi pomógł, nieważne jak trudny byłem. Nie poddałeś się. Chcę ci się odwdzięczyć. I żebyś był szczęśliwy. 

Chłopak westchnął, jakby opadły z niego kłębiące się w jego wnętrzu emocje. Jego twarz rozluźniła się, uśmiechnął się leciutko.

- Dzięki. Nigdy nie miałem wielu przyjaciół, dlatego dbam o każdego. - Powiedział patrząc w przestrzeń. - Jesteś dobrym człowiekiem, John, dlatego z całego serca staram ci się pomagać, choćbyś miał się o to na mnie wściekać i mnie wyzywać. W sumie to ta najzabawniejsza część. - Zachichotał.

John odpowiedział śmiechem i nagle żadne z nich nie mogło przestać. 

Wariatkowo --- Malec AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz