Rozdział Drugi

7.3K 365 6
                                    

Piątek w szkole to najnudniejszy dzień w tygodniu a zaraz wielka uciecha uczniów, że jest wolny weekend. Siedziałam na stołówce w towarzystwie Calvina, mieliśmy okienko między lekcjami.

- Wiesz, co twoi rodzice planują na urodziny Theo? - kuzyn wziął gryza kanapki.
- No Grilla. - odpowiedziałam. - Nie lubią bardzo hucznych przyjęć. Ja jestem tego samego zdania.
- Nie chciałabyś przyjęcia pełnego balonów, serpentyn, mnóstwa prezentów i towarzystwa przyjaciół? - wymachiwał, swoją kanapką wyliczając te rzeczy.
- Najpierw odłóż tę kanapkę, bo zaraz jego cała zawartość może znaleźć się na mnie. - wskazałam palcem na jego kanapkę w dłoniach. Kuzyn prychnął coś tam pod nosem i odłożył kanapkę na tackę.
- Więc...
- Nie chce takiego przyjęcia. - odpowiedziałam. - Jak mi mama powiedziała, co się jej zdarzyło na moich pierwszych urodzinach, to odwidziały mi się takie przyjęcia. Wolę spędzać je w gronie rodzinnym, nie to, co ty.
- Dziewczyno, zrozum, że niszczysz takimi przyjęciami sobie życie. - odpowiedział. No normalnie nie wytrzymałam, chwyciłam jego tackę z napojem oraz kanapką i zrzuciłam ze stołu. Huk metalowej tacki rozniósł się po całej stołówce, pojedyncze osoby spojrzały się w naszym kierunku. Nawet kucharki wyszły i patrzyły się na to. - Elise.
- Zamknij się Calvin! - wrzasnęłam na niego. Miałam serdecznie dosyć swojego kuzyna, zawsze mówi tamto złe, a tamto nie i tak w kółko. Zawsze mi mówił, co ja tracę, a ja nic nie tracę. Mam mamę oraz tatę i mojego mistrza Theo. - Mam ciebie dosyć, wychodzę.
- A lekcja? - wstał i podszedł do mnie. - Nie waż się zrywać ze szkoły.
- Bo co mi zrobisz? - zacisnęłam mocniej usta. Dłonie zaczęły, mi drżeć a ja moja cierpliwość zaczęła sięgać zenitu. Chwyciłam torbę z podłogi, odwróciłam się plecami do kuzyna i wyszłam ze stołówki. Nie zważałam na wołanie mojego imienia przez chłopaka, po prostu opuściłam szkołę.
Chodziłam po mieście i błąkałam się bez celu, czułam w kieszeni spodni, że mój telefon dzwonił cały czas. Kiedy miałam, dość to wyciszyłam i wrzuciłam go do torebki, nawet chwili spokoju nie mogłam mieć. W płucach i na sercu czułam bardzo zmartwienie oraz tęsknotę, zapewne poprzez połączenie z moją mamą. Miała, tak zemną, od kiedy się urodziłam, jak ona się skaleczy, to mnie to boli, ale nie pojawia się rana i na odwrót, tak samo z odczuwaniem. Chodząc, po mieście widziałam szczęśliwych nastolatków, śmieli się i spędzali mnóstwo czasu w dobrym towarzystwie. Miałam taką chwilę, że chciałbym mieć takie życie, ale ciesze się z tego, co mam. Z rodziców i ...
- Theo. - pacnęłam się z otwartej dłoni w czoło. Przecież mój mały kochany braciszek zapewne płacze i tęskni bardzo za mną. Poprawiłam torbę na ramieniu i ruszyłam do domu. Dochodząc do swojego miejsca zamieszkania, powoli zaczęło się ściemniać. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka, od razu zostałam zamknięta w szczelnym uścisku.
- Wreszcie jesteś. - odpowiedziała mama. - Wiesz, jak się z tatą o ciebie martwiliśmy? Theo nawet nie chciał zjeść obiadu, bo czekał na ciebie.
- A gdzie on jest?
- Siedzi w twoim pokoju. - powiedziała. - Nie chce nawet wyjść, boje się, że może się rozchorować.
- Przyszykuj mamo ten obiad, spróbuje go namówić na zejście. - powiedziałam do niej. Zdjęłam buty i odłożyłam torebkę, chcąc już wchodzić na górę, ojciec złapał mnie za nadgarstek.
- Mamy do pogadania młoda damo. - powiedział. Szarpnęłam ręką i się wyswobodziłam z jego uścisku.
- Nie teraz tato, Theo jest ważniejszy. - powiedziałam i weszłam na górę. Podeszłam wolno do drzwi od swojego pokoju i zaczęłam je otwierać. - Theo, mistrzu mój. - zaczęłam go wołać. - To ja, Elise. - weszłam i zamknęłam drzwi za sobą. Zobaczyłam, że na łóżku jest górka, podeszłam i zrzuciłam ją z siebie. Nikogo nie było, dopiero wpadło, mi do głowy gdzie mógł się schować. Klękłam na kolana i zajrzałam pod łóżko.
- Hej mistrzu mój. - powiedziałam, kiedy zobaczyłam, że leży i przytula mojego misia. Widziałam, że płakał, bo miał pogrążone oczy. - Wyjdziesz do mnie? - wyciągnęłam do niego rękę. Theo niechętnie ją złapał i wyszedł, przytuliłam go od razu. - Przepraszam, więcej nie zrobię tego tobie. - powiedziałam. Malec odsunął się ode mnie i spojrzał, cały czas trzymał mojego misia.
- Obiecujes? - odparł.
- Na mały paluszek. - wystawiłam do niego mały palec. Złapał go i się zaśmiał, pocałowałam go w czoło i zeszłam z nim na jedzenie. Po jedzeniu ojciec próbował ze mną rozmawiać dwa razy, ale ja nie chciałam, nawet Calvin próbował. Miałam serdecznie go dość. Od kiedy zaczął mówić i się wymądrzać to miałam go już dość, najlepiej, gdybym miała od niego święty spokój. Zagnieździłam się w pościeli i zasnęłam, miałam nadzieję, że następny dzień będzie lepszy.

Obudziłam się chwile przed Theo, aby wręczyć mu prezent, słyszałam, jak mama zaczyna się krzątać po kuchni. Zapewne szykuje wszystko na dzisiaj. Sama byłam podekscytowana, że dzisiaj zobaczę moich kolejnych kuzynów; Carolyn córkę wujka Jona i cioci Samathy, Leo syna Willa i Anny oraz bliźniaków George i Nathana synów cioci Vivien i Sama. Uczesałam włosy w luźnego koczka, z szafy wyjęłam zapakowaną zabawkę i wyszłam. Pokój Theo mieścił się obok pokoju rodziców, nacisnęłam klamkę i weszłam. Brat spał zakryty kołdrą pod samą brodę, uklękłam na wprost niego.
- Theo. - szepnęłam po cichu. Malec się nie ruszał, nachyliłam się nad jego uchem. - Wszystkiego Najlepszego Mistrzu mój. - brat zaczął się wiercić. Położył się na plecach i zaczął rozcierać swoje zaspane oczki. - Hej.
- Hej. - odpowiedział. Po chwili usiadł do pozycji siedzącej i spojrzał się na mnie. Na jego twarzy wkradł się wielki i szeroki uśmiech. - Elli, to dzisiaj?
- Tak słońce. - złapałam jego małe dłonie i pocałowałam. - Jeszcze raz wszystkiego najlepszego Theo.

- Yey. - wstał i zaczął skakać po łóżku. - Mam ulodzinki, mam ulodzinki.

- Tak, tak. - sięgnęłam po paczuszkę. - A czy mój bohater jest gotowy na prezent? - uniosłam do góry prezent. Theo zaczął skakać po niego, dałam mu prezent a on zaczął zdzierać z niego papier ozdobny. Na próżno było pakowanie, tak się namęczyłam nad oklejaniem zabawki.

- Lobot. - powiedział. - Dziekuje Eli. - rzucił mi się na szyję. Wstałam i okręciłam go wokół siebie, śmiał się wniebogłosy. Wyjęłam mu z pudełka robota i poszłam się ubierać. Zobaczyłam że pogoda dopisuje ale niedaleko widać chmury, więc postawiłam na czarne leginsy oraz czarną bluzkę z długimi rękawami. Umalowałam lekko rzęsy i zrobiłam brwi, gotowa zeszłam na dól. Wyczekiwałam na przyjazd reszty moich kuzynów.

~*~*~*~

Witajcie moi kochani.
Jak niezmiernie jest mi was powitać w drugim rozdziale.
Dzisiaj taki troszkę nudny, ale mogę zapewnić że następny będzie cacy.
Całuje i Pozdrawiam, LaGata22

Potomkini Alfy ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz