Rozdział Dziewiętnasty

2.9K 203 6
                                    

Przepraszam że z takim opóźnieniem ale praca wzywała. Teraz na L4 jestem i będzie troszkę więcej rozdziałów.

  Czy wiedząc, że urodzę, się takie rodzinie gdzie nie będzie mi nic wolno? Nawet na miłość? Chciałam być z nim, bo moja więź jest bardzo silna. Gdyby nie doszło, do tego ataku na polanie w dniu urodzin Theo to w życiu nie spotkałabym go. Teraz czuje się opuszczona i samotna, a w środku mój wilczek usycha z tęsknoty.

Po wybudzeniu nie odzywam się do nikogo, nawet do mamy czy też Calvina. Nawet nie tknęłam żadnego jedzenia, choć burczało mi strasznie w brzuchu. Siedziałam tym razem na swoim łózko, byłam jedynie owinięta kocem. Wpatrywałam się w księżyc, który oświetlał czyste piękne niebo.

- Kochanie. - usłyszałam głos rodzicielki. Nie spojrzałam na nią, tylko dalej się wpatrywałam w księżyc. - Elise, słońce ty moje. Przyniosłam ci ulubione danie.

- Nie chce. - odpowiedziałam. Mogłam usłyszeć jak mama wzdycha cieżko i odstawia tace na szafkę. Po chwili miejsce obok mnie ugięło. - Chce zostać sama.

- Nie Elise, musisz wyjść. - odpowiedziała stanowczo. - Nie jesz, nie pijesz już od trzech dni. Nawet nie wychodzisz z pokoju, Theo bardzo płacze za tobą.

- Przecież możesz przyjść, nigdzie przecież się nie wybieram. - odparłam. - Od kiedy tata mnie uśpił, to nie mam zamiar się ruszać.

- On to zrobił dla twojego dobra. - dotknęła mojego ramienia. Odskoczyłam od niej i wstałam, stanęłam przy oknie. - Elise?

- On tego nie robił dla mojego dobra, tylko dla siebie. - odpowiedziałam. - Nie potrafi zrozumieć, że jest dla mnie wszystkim. Moim spokojem, duszą i miłością mamo. Ty nie miałaś takiego problemu.

- Bo mi było to przeznaczone. - stanęła obok mnie. - Ja miałam to wszystko zapisane w gwiazdach, musiałam spełnić warunki, aby ocalić stado twojego ojca i nie zostać oddana.

- I nie zostałaś oddana? - zapytałam się mamy. Wiedziałam, o czym mówiła, kiedy mi opowiedziała całą historię.

- Nie kochanie, bo ty się urodziłaś. Więc zostałam z twoim ojcem. - odparła. Przełamałam lody i się do niej przytuliłam. - Och Elise. - objęła mnie szeroko ramionami.

- Mamo pozwól mi pojechać do niego. - powiedziałam. - Dłużej bez niego nie wytrzymam.

- Nie mogę kochanie. - odparła. - Twój ojciec wie, o czym mówimy. Sam pilnuje domu w nocy.

- Błagam cię. - upadłam przed nią na kolana. Ryczałam, ukucnęła przede mną i przytuliła mnie do siebie. Do pokoju wszedł mój ojciec, patrzył się na mnie. - To przez ciebie! To przez ciebie odszedł, kazałeś mu odejść, bo sam chciałeś, nie liczyłeś się ze mną.

- Elise.. - warknął mój ojciec.

- Nie! - krzyknęłam. - Jesteś moim tatą, ale powinieneś Myślec o mnie, a nie o sobie. Wiedziałeś, że go kocham, ale postanowiłeś mi złamać serce. Niech cię szlag trafi.

- Elise, przeproś ojca. - szarpnęła mną matka. W pokoju zdobiło się wielkie zbiegowisko, ciocia Jess z Billem oraz Calvinem i cała reszta. Całe szczęście nie było Theo.

- Ooo, nareszcie wszyscy. Niech się dowiedzą. - wyszarpałam się uścisku matki i podeszłam krok do ojca. - Zgiń w piekle. - powiedziałam. Nie spodziewałam się ruchu ojca. Zamachnął się i uderzył mnie w policzek z otwartej dłoni. Zatoczyłam się do tylu i upadłam na podłogę. Usłyszałam tylko pisk matki oraz ciotki.

- Elise. - odezwał się do mnie ciocia. Odwróciłam głowę i zobaczyłam, że wuj z Calvinem wyprowadzają ojca z pokoju, drudzy wujowie im pomagają. - Córeczko. - potrząsnęła mną matka. Zerwałam się i wybiegłam z pokoju. Na dole włożyłam buty i chwyciłam kurtkę.

- Czekaj. - usłyszałam głos kuzyna. Calvin podszedł do mnie i włożył mi do kieszeni nóż. - W razie co.

- Dziękuje. - pocałowałam go w policzek i wybiegłam. Nie odwracałam się w ogóle, chciałam być daleko od domu. Sama w spokoju i w cierpieniu. Zatrzymałam się na chwilę przy altance, by założyć kurtkę, wsunęłam rękę do kieszeni i wyjęłam nóż. Był czarny, a jego rękojeść była biała, miał lekkie ząbki. Schowałam go ponownie i weszłam w las.
Było ciemno i zimno, chodziłam po lesie już kilka godzin. Głód doskwierał mi niemiłosiernie, ale do domu nie chciałam wracać.

- Elise. - usłyszałam nawoływanie mojego imienia w głowie. Rozejrzałam się dokoła siebie, nie zauważyłam nikogo obok siebie. - Elise. - znowu głos. Tym razem był to męski, możliwe, że to ojciec bądź kuzyn. Starałam się podążać za tym głosem. Z każdą chwilą, kiedy szłam przed siebie, głos stawał się głośniejszy. A kiedy znalazłam, się w konkretnym miejscu to ustał.

- Niemożliwe. - odparłam. Stałam przed budynkiem z mojego koszmaru. Był taki sam, stary, opuszczony jak by nikt w nim nie mieszkał. Czułam w sobie jak w tym śnie, że muszę tam wejść. Ruszyłam przed siebie. Chwyciłam za gałkę i otworzyłam drzwi. Pomieszczenie było takie same jak w moim śnie. Nie słyszałam nawoływania mojego imienia. Zainteresowały mnie drzwi od piwniczki. O dziwo były otwarte, postanowiłam zejść na dół. W każdym pomieszczeniu było łóżko i krzesło, jedynie na końcu był pokój zamknięty. Siłowałam się z nimi jakiś czas, znalazłam łom obok i otworzyłam drzwi. Na środku stało metalowe krzesło ze sznurami, podeszłam bliżej i do moich nozdrzy doszedł zapach krwi. Spojrzałam w dół i zobaczyłam plamy krwi. Były dopiero świeże, czułam w dotyku, że się lepi.

- No proszę, proszę. - usłyszałam znajomy głos. Poderwałam się i stanęłam na baczność. - Odwróć się! - warknął. Czułam, że muszę to zrobić, inaczej będzie ze mną źle. Odwróciłam się i nie spodziewałam, kogo ujrzę. - I widzimy się wreszcie na żywo, Elise.  

~*~*~*~

Kto by się spodziewał?
Kogo my tutaj mamy?
Co z tego wyniknie?

Pozdrawiam, LaGataOficial

Potomkini Alfy ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz