Rozdział Dwudziesty Piąty

2.7K 186 6
                                    

Od kiedy Christopher był, w naszym domu nikt nie odstępował mnie na krok, nawet mój młodszy brat Theo. Rodzice oraz rodzeństwo Colina wyjechali, ale obiecali, że wpadną na święta. Moje złamania i wszystkie rany zniknęły, wiec mogłam sama wreszcie się przemieszczać. Schodziłam aktualnie na dół, trzymając brata za rękę.
- Elli, pójdziemy na dwór? - zapytał się Theo.
- A czemu pytasz? - spojrzałam się na niego. Wyrwał się z mojej ręki i pobiegł do okna, wskazał palcem. Podeszłam bliżej okna i ujrzałam śnieg. Długo wyczekiwałam ten dzień. - Theo, leć się ubrać. Ja sama muszę się przebrać. - powiedziałam. Krzyknął uradowany i pobiegł ponownie na górę, ja zaczęłam ubierać swój sweter.
- A gdzie ty idziesz? - usłyszałam głos ojca. Przełożyłam sweter przez głowę i spojrzałam się na niego. Stał ze skrzyżowanymi rękoma niedaleko mnie. - Odpowiesz mi?
- Na dwór z Theo. - powiedziałam. Włożyłam ręce do rękawów i poprawiłam sweter. - Chce się pobawić z nim na śniegu.
- Nie ma mowy. - oznajmił mi ojciec. - Jeszcze się rozchorujesz. Nie wyzdrowiałaś do końca.
- Jestem zdrowa. - odpowiedziałam. - Nie boli mnie już w żebrach ani nigdzie i mogę chodzić bez problemu. Więc nie widzę nic w tym, że mam zostać.

- Jak mówię, że masz zostać w domu, to tak ma być. - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Zrozumiano?

- Ale ...

- Pytam, czy zrozumiano? - pogroził palcem. Pokiwałam głową twierdząco, ojciec zadowolony uśmiechnął się i znikł w kuchni. Nie wiedziałam co mam dalej robić. Theo szykował się a ja, stałam bezczynnie w przedpokoju. Usłyszałam tupanie z góry i po chwili mój brat zbiegł na dół.

- Gotowa? - powiedział i podał mi czapkę.

- Tak kochanie. - ukucnęłam i założyłam mu czapkę. Zasunęłam również mu kurtkę i pomogłam włożyć buty, sama siebie musiałam ubrać. Otworzyłam drzwi i wyszłam z nim na dwór. Cieszył się tak bardzo, że aż krzyczał radości. Wzięłam śnieg w dłonie i ulepiłam z niego małą kulkę, rzuciłam w niego.

- Ej! - odwrócił się i zmierzył mnie wzrokiem. Pokazałam mu język i rzuciłam ponownie śnieżką, zaśmiał się i zaczął rzucać we mnie śniegiem. Razem z Theo zrobiłam sobie bitwę na śnieżki, bawiłam się z nim świetnie od czasu jego piątych urodzin. Podnosiłam kolejną śnieżkę, kiedy poczułam, że dostałam w tył głowy. Odwróciłam się i dostałam kolejną śnieżką w twarz.

- Kto to zrobił? - krzyknęłam ze złości. Zdjęłam z rąk rękawiczki i otarłam twarz. Spojrzałam się w kierunku, z którego przyleciała śnieżka. Stał tam Colin i Calvin. - Colin!!!

- To nie ja tylko on. - wskazał palcem na mojego kuzyna. Tupnęłam nogą i zaczęłam iść w ich kierunku. Calvin wbiegł do środka, a mój kochany został i stał, był pewny siebie. Podeszłam bliżej niego. Uśmiechał się zadziornie, wzięłam w swoją dłoń trochę śniegu i potarłam o twarz Colina. Śmiałam się z tego.

- Szkoda, że nie widzisz swojej miny. - powiedziałam. Trzymałam się lekko za brzuch, gdyż podczas śmiania się rozbolały mnie żebra.

- Masz pięć sekund na ucieczkę. - powiedział. Odwróciłam się i zaczęłam biec, śmiałam się jednocześnie. Gdy byłam od niego na tyle oddalona, obejrzałam się za siebie i nie zobaczyłam go. - Mnie szukasz? - usłyszałam głos przy swoim uchu. Podskoczyłam przestraszona, przyłożyłam dłoń do swojej piersi.

- Colinie, chciałeś, abym na zawał padła? - powiedziałam naburmuszona.

- Oj, Elise. - złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie. - Ja dostałem, śniegiem a ty zostałaś, przestraszona więc jesteśmy kwita. - wyszczerzył swoje zęby. Pacnęłam go w ramię i wyszarpałam się z jego objęć. Złapał mnie za rękę i pociągnął ku sobie, niefortunnie stanęłam na nogę i się przewróciłam, ciągnąc Colina za sobą. Jęknęłam z bólu, kiedy upadłam.

- Słońce, nic Ci nie jest? - odgarnął mi z twarzy kosmyki włosów. Chwilę pojękiwałam z bólu, a potem zaczęłam się śmiać z tego. - Ty mała oszukanico. Zapłacisz za to. - wsunął mi dłoń pod kurtkę i zaczął łaskotać.

- Proszę nie! - łzy ze śmiechu leciały ciurkiem. On nie przestawał mnie łaskotać, chwyciłam jego twarz w dłonie i pocałowałam. Automatycznie przerwał, położył mi dłoń na policzku. - I teraz wiem jak to przestać. - powiedziałam.

- Elise! Colin! - wołanie mamy mogło było słyszeć w całym lesie. - Wstańcie z tego śniegu, bo się przeziębicie i natychmiast do środka.

- Już idziemy mamo. - odpowiedziałam. Colin wstał i podał mi rękę, chwyciłam ją i wstałam.

Perspektywa Colina

Elise poszła na górę, by się przebrać i pomóc Theo. Poszedłem do kuchni, by nastawić wodę nam na coś ciepłego. W kuchni zastałem jej ojca.

- I jak tam poszukiwania? - zwróciłem się do niego.

- Źle. - powiedział i podsunął mi zdjęcia. Wziąłem je i spojrzałem na nie. Ruda dziewczyna o nieskazitelnej cerze leżała w śniegu w krwi. Była bardzo podobna do moje Elise. - Znaleźli ją nad jeziorem Oaklan Bay, a tą niedaleko Shelton. - podał drugie zdjęcie. Znowu dziewczyna o rudych włosach.

- Co chce pan przez to powiedzieć? - spojrzałem się na niego. Potarł twarz dłońmi i wstał, podszedł do mnie bliżej. Położył mi obie dłonie na ramionach.

- On nie spocznie, dopóki jej nie dorwie i nie zabije. - powiedział. - Zaczyna działać tak jak jego ojciec. Chce, mi odebrać córkę jak Felix chciał zabrać mi żonę.

- Co mam zrobić, by ją mocniej chronić? - zapytałem się.

- Niech twoi rodzice wracają do nas, najlepiej niech się tutaj przeprowadzą. - odparł. - Załatwię im od rady teren i dom, niech siostra i twoi bracia tutaj też przyjadą.

- Czemu pan o to prosi?

- Bo chcę, abyś jak najszybciej poślubił moją córkę.

~*~*~*~

SZOK, SZOK I JESZCZE RAZ SZOK.
Zaczyna się dziać.
Kolejny rozdział dopiero 1 września.

Pozdrawiam, LaGataOfficial.

Potomkini Alfy ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz