Rozdział Piętnasty

3.7K 236 3
                                    

Perspektywa Lucas'a

Siedziałem w kuchni i popijałem małymi łykami kawę przyrządzona przez Loreinne. Robiła ją najlepiej.

-Jak zawsze najlepsza. - odpowiedziałem i wziąłem łyka kawy. Patrzyłem, jak moja żona krząta się po kuchni, do tej pory nie mogę uwierzyć, że pojąłem ja za żonę. Byłem szczęśliwy, że mam ją, Elise i Theo. Ta cała trójka wprowadziła w mojej życie dużo radości i szczęścia. Do moich uszu doszedł przeraźliwe wołanie o pomoc mojej córki.

- Pomóżcie mi, błagam. - krzyczała. Mogłem wyczuć w jej głosie rozpacz i załamanie. Zerwałem się z miejsca, zauważyłem płaczącą Loreinne.

- Znajdę ją i przyprowadzę do domu całą. Przysięgam. - pocałowałem żonę w czoło i wyszedłem, zgarnąłem resztę i pobiegliśmy w las. Nie długo nam zajęło odnalezienie miejsca, w którym znajdowała się Elise. Widziałem, jak moja córka nie pozwala innym dojść do nich. Widziałem, jak chłopak miał zamknięte oczy, było czuć w powietrzu zapach krwi oraz lekko wyczuwalny puls chłopaka.

- Nie podchodzicie. - krzyczała łamiącym głosem. - Nikomu nie ufam. - odparła. Zauważyłem jak Loreinne podchodzi do Elise, zrobiłem to samo.

-Słońce. - odezwałem się, kiedy byłem obok niej.

-Tato, mamo. - spojrzała się najpierw na mnie, a potem na Lori. - Pomóżcie, błagam.

- Musisz, dać ojcu i innym dojść do was a wtedy pomożemy. - odezwała się żona. Elise polowała tylko głową, odsunęła się, ale cały czas trzymała ręce na jego ramieniu. Dałem jej znać, że przejmę to. Puściła, a ja naparłem na jego ramie, próbowałem powstrzymać krwawienie.

- Chodźcie tutaj. - krzyknąłem do reszty.

Perspektywa Elise

Przytuliłam się do piersi matki, cały czas płakałam, od kiedy wróciliśmy do domu. Ojciec zamknął się z ciocią Jess i chłopakami w pokoju, mieli jakoś pomóc Colinowi. Ja tylko wyczekiwałem, aż będę mogła posiedzieć przy nim i potrzymać go za rękę.

- Elise. - z transu wyrwała mnie mama. Spojrzałam się na nią. - Powiedz mi jeszcze raz. Jak to się stało, że odłączyłaś się od reszty z Colinem?

- Przechadzałam się między drzewami i podziwiałam wszystko. - wytarłam chusteczką nos. - Potknęłam się powstający korzeń w ziemi, usłyszałam, że ktoś mnie wola. Automatycznie zerwałam się do biegu, ale po chwili okazało się, że to Colin.

- Dziecko. - matka złapała się za głowę. - Mogłaś uważać, przez waszą nieuwagę ktoś was napadł.

- Chciałam krzyczeć, aby poczekali, ale nikogo już nie widziałam. - odparłam. - Ten chłopak był znajomy.

- Co chcesz, przez to chcesz powiedzieć? - matka patrzyła, się na mnie jak bym ukrywała przed nią. Muszę powiedzieć, ale o temat o śnie zatrzymam.

- Jak by on nas znał bądź wiedział, kim ja jestem. - odpowiedziałam. Matka nie zdążyła nawet otworzyć usta, by coś powiedzieć, kiedy w salonie znalazł się mój ojciec z Calvinem. Zerwałam się i podbiegłam do nich.

- Co z nim? Cały jest? Nic mu nie jest ? Żyje? - pytania wylatywały mi z ust jak petardy.

- Hola, hola. - odezwał się mój ojciec. - Najpierw się uspokój, a zaraz Ci odpowiem na pytania. - ojciec wziął mnie za ramiona i usadowił w fotelu. Wzięłam kilka głębokich wdechów i wydechów, mama podała mi jakąś herbatkę. - Elise, Colin miał przestrzelone prawe ramię. - na słowo przestrzelone drgnęłam. Mama położyła mi dłoń na ramieniu. - Nie masz się czego bać córko.

- Jak się nie mam bać tato? - popatrzyłam na niego. - Tam leży chłopak, którego bardzo kocham. Przez moją głupotę został postrzelony, przez moją głupotę. - wskazałam na siebie. - Ja jestem temu winna, wszystkiemu. Gdyby nie ten chłopaka to by nas nie zaatakował.

- Jaki chłopak? - krzyknął mój ojciec. Nie odzywałam się już, wstałam i zostawiłam rodziców samych. Zaczęli na siebie krzyczeć i wymawiać, ja poszłam na górę do niego.

Zapukałam lekko w drzwi.

- Proszę. - usłyszałam cicho. Nacisnęłam klamkę i otworzyłam drzwi, przy łóżku Colina siedzieli bliźniacy Geroge i Nathan. Zamknęłam drzwi i podeszłam do nich.

- Co z nim? - zapytałam się i przysiadłam na róg łóżka.

- Jest okej. - odpowiedział Nathan. - Wiesz jak to u wilków, kości się szybko zrastają.

- Ale blizna zostanie. - odpowiedział drugi. Chwyciłam dłoń chłopaka i ją ścisnęłam. Bałam się bardzo o niego, moje przywiązanie do chłopaka stawało się bardzo duże. - My pójdziemy. - kiwnęłam głową. Pożegnałam się z nimi, wyszli. Patrzyłam się na jego twarz, była lekko zadrapana od walki i siniak pod okiem. Jego ramie było owinięte i zabezpieczone przed ruchem bądź czymś innym. Poczułam, że chłopak zaczął się ruszać i po chwili otworzył oczy. Chciał wstać.

- Nie podnoś się, masz leżeć. - poprosiłam chłopaka. Z powrotem położył głowę na poduszce, wolną ręką owinął mnie wokół pasa i przysunął bliżej. Położyłam dłoń na jego policzku. - Wystraszyłeś mnie bardzo. Myślałam, że cię stracę.

- Jest okej. - wychrypiał. Uszczęśliwił mnie tym zdaniem, byłam już spokojna i cieszyłam się, że jest cały. - Tylko trochę boli.

- Wiem. - odparłam. Nachyliłam się i musnęłam jego wargi. - Pomogę Ci, nie będzie już boleć.

- I to mi się podoba. - oznajmił. Przysunął mnie bliżej, prawie na nim leżałam. Popatrzył się i powiedział. - Połóż się obok mnie.

- Ale Colin, twoje ramię. - odparłam. - Mogę Ci zrobić krzywdę bądź pogorszyć.

- Nie obchodzi mnie to. - odpowiedział. - Chcę mieć cię przy sobie cały czas.

- Dobrze. - położyłam się obok niego. Automatycznie mnie objął i przysunął bliżej, przerzuciłam nogę przez jego pas i zakryłam nas kocem. - Teraz lepiej?

- Znacznie lepiej. - powiedział i dał mi całusa w czoło.

~*~*~*~

Przepraszam za tą zwłokę, rozdział miał być wczoraj.
Wyszły pewne komplikacje przy publikacji.
Może tak być z kolejnymi rozdziałami.

Pozdrawiam LaGataOfficial

Potomkini Alfy ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz