Część 11
Od razu wiedziałam do kogo należał ten głos. Co nie zmieniało faktu, że słyszenie go w swojej głowie było po prostu... dziwne. Jak większość rzeczy tutaj.
— Em... — Cichy dźwięk wydobył się z moich ust.
— Hm? Chcesz coś? — Odpowiedziała Sally, która chyba jako jedyna usłyszała moje mruknięcie.
— Ym... Tak, muszę porozmawiać z tym waszym szefem, czy coś... — Powiedziałam, nie wierząc, że serio zamierzam to zrobić. — Ze Slendy'm? Ano tak! — Sally wstała i rozejrzała się po wszystkich zgromadzonych. — Ben! Zaprowadzisz Patrycję do Slendy'ego! — Sorry, walczę z bossem. — Blondyn nawet nie oderwał wzroku od monitora.— Ben... — Dziewczynka miała gniew zarówno w głosie, jak i w oczach.
— Dobra dobra, już idę... — Ben westchnął, położył pada i wstał z podłogi.
— Dziękuję. — Sally ponownie odniosła triumf. Jakim cudem ta dziewięciolatka rządzi tu nimi wszystkimi? Musi mnie tego nauczyć.
— Chodźże. — Rozkazał mi niezadowolony Ben, a ja podążyłam za nim.Skręciliśmy w jakiś ciasny, mroczny korytarzyk, przeszliśmy kilka metrów zanim pojawiły się przed nami co najmniej 3-metrowe drzwi. Przybliżyłam dłoń, by zapukać, ciśnienie mi skoczyło, a w głowie znowu usłyszałam ten głos. Powiedział "Wejdź proszę", a ja się wzdrygnęłam. Położyłam rękę na klamce i lekko ją nacisnęłam.
— Powodzenia. — Rzucił Ben, po czym prędko udał się z powrotem do salonu.
— T-ta... — Dalej nie wierzyłam, że naprawdę zamierzam to zrobić.
Po kilku sekundach przełamałam strach i niepewność i otworzyłam drzwi. Ciemny pokój, w którym jedyne okna były zasunięte żaluzjami, miał bardzo wysoki sufit, a na każdej ścianie znajdowała się duża szafka z książkami. Przez myśl przeleciało mi pytanie, w jaki sposób Slenderman czyta, albo cokolwiek widzi, ale przypomniało mi się, po co tu jestem. Postawiłam kilka kroków naprzód, po czym usiadłam w skórzanym fotelu naprzeciwko Slendera.
— Witam cię, Patrycjo. — Przywitał się, zapewne próbując wpleść jakąś emocję w te słowa. Ale jak to u kogoś, kto prawdopodobnie emocji nie ma, nie przyniosło to żadnego efektu.
— Dzień dobry...? — Szczerze, pogubiłam się. Nie mam pojęcia która godzina, dzień, czy chociażby pora roku. W poszukiwaniu odpowiedzi zaczęłam rozglądać się jeszcze raz po pokoju. Liczyłam, że znajdę zegar, albo chociaż kalendarz, ale nic z tego.
— Proszę, skup się teraz. — Slender porzucił próby bycia emocjonalnym. Jeżeli w ogóle się takich podejmował.
Posłuchałam się Slenderman'a i jak poparzona popatrzyłam się prosto na niego. Poczułam się znowu okropnie dziwnie. Patrzyłam na 3-metrowego gościa bez twarzy. Czy on przypadkiem nie słyszy moich myśli?, ups.
— Nie musisz się mnie bać, gdybym chciał cię zabić, już dawno bym to zrobił. — Orzekł. Ah ten Slender, on to potrafi ludzi uspokajać. Dobra, Patrycja, skup się kurde.
— Em... Tak, jasne... Czemu tu jestem? Kiedy wrócę do domu? Serio mnie nie zabijecie? — Wyrzuciłam z siebie te trzy męczące mnie pytania. Ale jeszcze jedno biegało mi po myśli, a mianowicie: Co tu się dzieje?!
— Eh... — Slender przygotowywał się do dłuższej wypowiedzi. Trochę mu współczuję, że musi rozmawiać z taką idiotką jak ja. — W twoim mieście zaszło kilka brutalnych morderstw, czyż nie? Właśnie dlatego tu jesteś.
— Oh, chyba mnie z kimś pomyliliście. Szukacie tej, jak jej tam... Weroniki B.? Ostatnio policja ją złapała, także... — Wtrąciłam się, co zapewne było błędem, bo wolałabym nie denerwować demona. Ale to wszystko zaczęło nagle mieć sens.
— To raczej ty się pomyliłaś, ale nieważne. Policjanci mają złą osobę, a my przejdziemy do kolejnego pytania. — Powiedział chłodno, czyli jak zwykle.
— Dobrze... — Czasami żałuję, że nie potrafię powstrzymać się od wypowiedzenia tych kilku, zbędnych słów.
— Nigdy nie wrócisz do domu, a tak właściwie, to już w nim jesteś. I jak już mówiłem, na razie nie mamy zamiaru cię zbijać. — Czy zażenowanie jest emocją? Jeśli tak, to jest ona chyba jedyną, jaką odczuwa Slender.
— Eee...Aha? — Patrzyłam się na niego jak na swoją nauczycielkę, kiedy tłumaczy mi czym jest dysocjacja jonowa kwasów. — Przepraszam, ale nie rozumiem.— ... — Slender zawiesił się na chwilę. — W dużym skrócie: Weronika jest morderczynią, ale nie jest odpowiedzialna za te sprawy. Nie ona, a ty. Zauważyłem w tobie potencjał i dlatego chcę, abyś tu została, razem z resztą. I nie, nie zamierzam cię zabijać. Na razie. — Moja mina wyglądała teraz, jakby Slendy oznajmił mi, że razem ze Świętym Mikołajem wlepiają mandaty turlającym się krasnalom.
—...Co proszę? — Wydukałam w końcu.
— Yh... Może zadasz mi jeszcze jakieś inne pytania? — Slenderman powoli tracił cierpliwość.
— Dlaczego nie mogłabym zostać w moim domu?
— Weronika dotychczas zostawała nieuchwytną, cichą zabójczynią. Nie wiem jak, ale złapali ją, myśląc, że jest sprawczynią Tajemniczych Morderstw. Znam ją, i wiem też, że dziewczyna ma swoje źródła. Uciekła policji i dowiedziała się, że to ty jesteś za to odpowiedzialna. Postanowiła się na tobie zemścić i odwiedzić twój dom. Nie skończyłoby się to zapewne dobrze, prawda?
— Ale jak to ja? Nie mam nic wspólnego z ta sprawą, serio mówię. — Nie chciałam w to uwierzyć, nie ma po prostu takiej opcji.— Zdarzało ci się kiedyś stracić przytomność? — Slendy zadał pytanie, które od razu mną wstrząsnęło.
— K-kilka razy... Może... — Powiedziałam. Zaczynało mi się powoli coś w głowie układać.
— Właśnie. Masz w sobie potencjał. — Potencjał? Potencjał na co, na mordercę? Oh jak super.— Sorry, nie zamierzam. Weźcie sobie tą Weronikę. — Wstałam i miałam zamiar wyjść. Nie wiedziałam gdzie pójdę, ale zaczynała mnie denerwować ta konwersacja.
— Inaczej będę musiał cię zabić. — Słowa Slendera wróciły mnie na siedzisko.
— Co? Czemu? — Głos zaczynał mi drżeć. Popełniłam błąd.— Za dużo wiesz. — Uznał. Ta, jasne, nawet nie wiem gdzie jestem. — Jeszcze jakieś pytania?
— To wy zabiliście moich rodziców? — Wycedziłam. Aktualnie starałam się nie rozpłakać. Łzy to oznaka słabości, a ja nie jestem słaba.
— Oh nie, nie my, a ty. A raczej Weronika. — Slenderman wyrażał swoją twarzą coś na wzór... uśmiechu?
— Czemu nazywacie mnie Weroniką?! — Byłam już prawdziwie zdenerwowana.
— Sama kazałaś się tak nazywać. — Odpowiedział. Kiedy, jak, czemu i po co? Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek widziała się z tą bandą morderców. — Coś jeszcze?
— Skąd właściwie wiecie, że to ja? Skąd w ogóle wiecie, kim jestem? — Slender wstał ze swojego siedzenia.
— Oh, o tym możesz porozmawiać z moimi proxies. Hoodie, Masky, Ticci Toby, kojarzysz? No to leć. — Zachęcił mnie bym wstała. — Wiedz jeszcze, że masz wybór. Możesz zostać z nami lub skazać się na śmierć. — Odprowadził mnie do drzwi.— D-dobrze... Do widzenia panu. — Władały mną różne emocje. Ale najsilniejsze z nich, czyli rozpacz, gniew i strach, połączyły się i wprowadziły mnie niemalże w stan histerii.
— Do widzenia. — Usłyszałam, po czym wyszłam z pokoju.
Malutkimi kroczkami zaczęłam dążyć do salonu. Kiedy wyszłam już z tego zaciemnionego korytarza, zauważyłam przed sobą postać Masky'ego. Pobiegłam szybko w jego stronę w celu zerwania mu maski z twarzy. Niestety zauważył mnie i unieruchomił mi nadgarstek.
— Sądzę, że powinniśmy sobie parę rzeczy wytłumaczyć.
CZYTASZ
Tajemnicze Morderstwa (Korekta)
HorrorKsiążka jest w trakcie poprawiania. Morderstwo to niezbyt miła sprawa. Zwłaszcza kiedy nie jest to jednorazowy incydent, lecz cała seria, nazwana "Tajemniczymi Morderstwami". Sprawca pozostaje nieznany, jednak ma się to zmienić za pomocą czwórki prz...