Część 24
Świat zawirował się wokół mnie. Dźwięk, jakby ktoś zrzucił skrzynię z wysokości, doszedł do moich uszu. Dopiero dzięki niemu, zdałam sobie sprawę, że obijam się o kolejne stopnie długich i stromych schodów. Ciągły odgłos chrzęszczenia moich kości potęgował we mnie uczucie bólu. Po paru sekundach uderzyłam głową w poręcz. Instynktownie złapałam się za głowę i starałam się, by wystawała jak najmniej. Pod palcami poczułam aksamitny materiał. Cieszę się, że mam zasłonięte oczy, bo założę się, że końcowy widok będzie jeszcze gorszy. Jednocześnie to on był przyczyną mojego upadku. Nie, to twoja głupota jest przyczyną upadku, powiedziałam do siebie. Jeżeli istnieją tu jacykolwiek bogowie, sprawcie, aby skończyło się to tylko paroma siniakami. Albo chociaż żebym sobie karku nie złamała. Ani kości.
Samo staczanie się skończyło się o wiele szybciej, niż przypuszczałam. Jednak ból i szok, tym spowodowany, mnie nie opuszczał. Powiedzieć bym mogła, że dopiero teraz stał się dla mnie najbardziej odczuwalny. Swój spadek skończyłam na plecach, przez chwilę miałam bezdech. Zupełnie, jakby moje płuca zostały na górze. Kiedy już jednak mogłam zaczerpnąć oddechu, a zrobiłam to, jakby to był mój pierwszy raz w życiu, jęknęłam, próbując odwrócić się na drugi bok. Może to jednak jest to teraz zbyt ryzykowne. Postanowiłam zamiast tego poruszyć lekko każdą kończyną, by sprawdzić, czy jeszcze działają. Na początku trudno było to stwierdzić, bo wszelakie inne odczucia maskował ból. Oznaczało to, że musiałam ściągnąć opaskę z oczu. Nie chciałam tego robić. Widok złamanej nogi zapewne zabrałby mi resztkę sił i przytomności, ale wolę się upewnić, niż leżeć pod tymi schodami tak żałośnie, i to w niepewności. Podnisłam drżące ręce i położyłam je sobie na twarzy. Okej, czyli przynajmniej one działają. Podwinęłam szarfę na czoło, które zaczęło mnie piec, gdy tylko go dotknęłam. Na moich palcach znalazło się trochę krwi. Czyli mamy już pierwsze szkody. Co tam czoło, ważne są nogi. Nie, z lekcji biologii wynikało to raczej na odwrót, ale mój mózg jako-tako działał, więc głową zajmiemy się później. Podniosłam głowę i spojrzałam na swoje nogi. Nic się w nich nie zmieniło. Nie były powykręcane w jakiś dziki sposób, a legginsy nie były nawet trochę naderwane. Odetchnęłam z ulgą, uśmiechnęłam się, zamknęłam oczy i położyłam głowę z powrotem na podłogę. Czas na relaks. Aż zachciało mi się śmiać.
Nie wiem, czy to do Jack'a nie docierało tak długo, co się stało, czy po prostu to długo nie było wcale długo, ale zbiegł do mnie dopiero teraz.
— Patrycja? Żyjesz? Wszystko dobrze? — Zapytał spanikowany, przykucając przy mnie. Odpowiedź na pierwsze pytanie brzmi: Tak, jestem Patrycja. Drugie: Oddycham, ale nie wiem czy jest to wyznacznik żywotności. A trzecie: Nic nie jest dobrze, ale to w sumie nic nowego.
— Yhym... — Wymamrotałam. Nie mam sił jeszcze rozmawiać.
— Możesz wstać? Chodź, trzeba cię opatrzyć. — Wstał i wyciągnął do mnie rękę, by pomóc mi powstać. Patrzyłam na niego przez chwilę, po czym podałam mu jedną z moich trzęsących się dłoni.
Wstawałam powoli. Bałam się, że jak zrobię to szybciej, to wir w mojej głowie znowu pochłonie moją równowagę. Na szczęście nic takiego się nie stało. I tak było mi trudno stać, ale to z powodu bolących mięśni i kości. Asekurowana przez Jack'a, weszłam z powrotem po tych nieszczęsnych schodach i wróciłam z nim do jego pokoju. Usiadłam na dywanie na podłodze i czekałam, aż Jack wygrzebie coś z jego szafy tajemnic. Ściągnęłam czarny materiał z czoła, był mokry od krwi. Mimo że wiedziałam, że to głupie, bo będzie mnie piec, dotknęłam szramy nad brwią. Nie myliłam się, zaczęło szczypać jakbym wsypała tam sobie sól. Syknęłam i wkurzona rzuciłam opaskę na bok. Dobrze jej tak, to przez nią cierpię. Wyżywanie się na rzeczach martwych jest tak samo logiczne, jak noszenie okularów przeciwsłonecznych w nocy, ale za to jakie satysfakcjonujące.
Jack najpierw przemył mi rozcięcie na czole, a potem przykleił opatrunek. Rana była umiejscowiona tak niekorzystnie, że gaza utrudniała mi mruganie. Ale oprócz tego wszystko było dobrze, nie licząc wszystkich tych siniaków, które zapewne poukrywane są pod ubraniami. Siedzieliśmy chwilę w ciszy na dywanie, czekając aż poczuję się lepiej. W końcu Eyeless zapytał mnie, czy nie chcę się może czegoś napić. Odpowiedziałam, że kawy. W końcu zamierzam nie spać przez całą dobę, więc lekkie pobudzenie umysłu mi się przyda. Zeszliśmy na dół, do kuchni. Usiadłam przy stoliku i czekałam na Eyeless Jack'a. Kurcze, ta ślepota chyba nie robi mu większej różnicy, bo funkcjonuje on całkowicie normalnie. A ja nawet normalnie zejść ze schodów nie potrafiłam. Po paru minutach wrócił do mnie, wraz z dwoma kubkami kawy i talerzem, na którym znajdowały się dwie ludzkie nerki. Od razu straciłam ochotę na kawę. Straciłam ochotę na przetrzymywanie czegokolwiek w moim żołądku. Nie mogę być jednak nie miła. Odwróciłam wzrok i zaczęłam siorbać kawę. Kurczę, on naprawdę zamierza to zjeść. Ale czemu? Są one jakieś niewyobrażalnie smaczne, czy co? Jak cudownie, teraz zaczynam zastanawiać się nad smakiem ludzkich organów. Przez przebywanie wśród nich staję się jakimś dziwakiem.
Zanim skończyliśmy, podszedł do nas Helen. Zrobił to całkowicie bezszelestnie, Jack go nawet nie zauważył. Ja natomiast patrzyłam na niego cicho, zastanawiając się, co on wymyślił.
— Twój czas minął, Jack. — Powiedział nagle, lekko dramatycznym głosem. Eyeless się jednak nie wystraszył. Czyli jednak wiedział, że tu jest? Któż wie.
— Okej, to cześć, w takim razie. — Odpowiedział bez większych emocji.
Pożegnałam się z nim, biorąc ostatni, duży łyk i odstawiłam kubek na stół. Następnie poszłam za Helen'em. Zaprowadził mnie pod drzwi, na których wisiała tabliczka z napisem "Biblioteka". Biblioteka?, zapytałam go. Biblioteka, odpowiedział. Na jego twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech. Otworzył przede mną drzwi i weszliśmy do środka. Widok tysięcy książek o różnokolorowych okładkach, od których półki aż się uginały, od razu wzbudził we mnie zachwyt. No dobrze, może mało czytam, bo nie bardzo za tym przepadam, ale ten obraz był po prostu perfekcyjny. Satysfakcjonujący. Zupełnie, jakby była to Biblioteka Aleksandryjska. Co jeszcze oni mogą tu mieć? Małe zoo? Podeszłam do jednej z szafek i przejechałam dłonią po zakurzonych wierzchach książek. Wyłapałam wśród nich kilka znanych mi tytułów. Znanych, niekoniecznie przeczytanych.
— Łał. —Wyszeptałam do siebie ścierając kurz z opuszek palców.
— Niezły mamy tu zbiór, co nie? — Powiedział Helen z dumą. — Ale nie o to mi chodzi, chodź. — Zniknął za jednym z regałów, a ja poszłam za nim.
Przed oknem stało jedno krzesło, obok sztaluga i kolejny stołek. Zdziwiłam się. O co chodzi?
— Ta-dam! Namaluję cię. — Oznajmił szczęśliwy, że jego niespodzianka się udała.
— Serio? Przedtem nikt nawet mi zdjęć nie robił... — Odpowiedziałam.
— To ja będę pierwszy. — Usiadł na stołku przed sztalugą i wziął z jednej z półek aparat. — Nie skończę obrazu w dwie godziny, więc, zrobię ci zdjęcie, na którym będę się wzorował. Siadaj. — Wskazał na krzesło przed nim. Posłusznie zrobiłam to, co powiedział.
Kazał mi wziąć jakąś książkę, otworzyć na losowej stronie. "Udawaj, że czytasz.", rozkazał, a ja poczułam się jak modelka. Naprawdę dziwne uczucie. Przysłoniłam opatrunek na czole włosami, aby nie zaśmiecały wizerunku. "Idealnie", szepnął Helen. Usłyszałam dźwięk migawki aparatu. Kiedy Helen przestał we mnie celować obiektywem, odłożyłam książkę na miejsce i czekałam na jego dalsze polecenia. On pochylał się jeszcze chwilę nad aparatem, oglądając zdjęcie i uśmiechając się pod nosem. Też się uśmiechnęłam, taki odruch. Jego radość jednak szybko zniknęła i ustąpiła miejsca zdziwieniu, niezrozumieniu i lekkiemu strachowi.
— Coś się stało? — Zapytałam zmartwiona. Może nie jestem fotogeniczna? Nie wiem.
— Em... Tak jakby... — Odpowiedział nie spuszczając wzroku z aparatu.
Podeszłam do niego, by obejrzeć zdjęcie. Przechylił aparat w moją stronę. No hej, jak na to, co tu przeżyłam, wyglądałam całkiem nieźle. Problem jednak nie tkwił we mnie, a w oknie. A dokładniej w tym, co za nim było. Helen uchwycił na fotografii moment przebiegnięcia jakiegoś demonicznego zwierzęcia po podwórku.
Co.
To.
Jest.
CZYTASZ
Tajemnicze Morderstwa (Korekta)
HorrorKsiążka jest w trakcie poprawiania. Morderstwo to niezbyt miła sprawa. Zwłaszcza kiedy nie jest to jednorazowy incydent, lecz cała seria, nazwana "Tajemniczymi Morderstwami". Sprawca pozostaje nieznany, jednak ma się to zmienić za pomocą czwórki prz...