Rezydencja

2.2K 158 28
                                    

Część 20

— Chyba was porąbało. — Oburzyłam się i rzuciłam nóż na ziemię. Tim wstał, podszedł do mnie, a następnie szarpnął materiał bluzy tuż przy mojej szyi. Zaczęłam się lekko dusić.


— Słuchaj, jak tego nie zrobisz to on cię porąbie.  — Powiedział przygaszonym głosem, by jego szef go nie usłyszał, ale i tak wszyscy dobrze wiedzieli, że on usłyszy wszystko, co tylko zechce.

Tim puścił moje ubranie, schylił się po ten durny nóż i podał mi go. Następnie odsunął się, obserwując uważnie Slenderman'a. Pewnie bał się, że posunął się za daleko. Przynajmniej ja tak to odczuwałam. Ale Masky miał rację. Albo będę się ich słuchać, albo zginę marnie. Popatrzyłam na omdlałą ciocię. No przecież ja tego nie mogę zrobić. Przyszłam tu ją uratować, a nie pozbawić życia. To moja ciocia, ostatnia bliska mi osoba. To niehumanitarne, chore, nieludzkie, potworne, a przede wszystkim - niemożliwe dla mnie do wykonania. Jestem człowiekiem, nie psychopatą. Wciąż mam serce, które bije i jest w stanie kochać. Dlatego robiąc to, co oni ode mnie chcieli, czułabym się, jakbym wbijała nóż prosto w własne serce. Zabrzmiało to co najmniej zbyt słodko i poetycko, ale jeżeli by się nad tym zastanowić, to wcale nie jest to takie głupie.

— Ja... Ja nie mogę tego zrobić. — Oznajmiłam. Była to prawda. Najświętsza, najczystsza, przejrzysta prawda. Podejrzewałam, że te sekundy będą moimi ostatnimi. Nie mogłam jednak powiedzieć, że byłam na to nieprzygotowana. Miałam parę godzin, by się do tego przygotować. Zdałam sobie sprawę, że tamten pokój był moją poczekalnią śmierci.

 — Dlatego, że cię nie skrzywdziła? — Slender bardziej stwierdził niż spytał.

— Co? — Popatrzyłam na niego zdziwiona. Slenderman od zawsze mówił niezrozumiałym dla mnie szyfrem i zagadkami. Przyzwyczaiłam się.
— Dokładnie tak, jak słyszałaś. — Ciągnął dalej swoją enigmę. Być może chociaż raz jakieś wytłumaczenie, a nie ciągłe utrudnianie?

 — Czyli? — Zapytałam. Być może blondynki faktycznie są głupie.

— Nosisz w sobie ogromne pokłady agresji, wystarczy najmniejszy ból, który wyrządzi ci ktoś inny, a twoja blokada zostaje przerwana. — W końcu jakieś rozjaśnienie sytuacji.

 — Czemu tego nie pamiętam? — Spytałam znowu. Patrzyłam się na swoje ręce, oraz na nóż, który pobłyskiwał w jednej z moich dłoni. Nie pytałam dlatego, że chciałam dowiedzieć się czegoś o sobie. W głębi duszy wiedziałam, że to wszystko nie jest prawdą, że po prostu mnie okłamują. Chcę złapać Slendera na niespójności w jego "diagnozie".

— Któż wie. — Odpowiedział. Tajemnice znowu zostały włączone do naszej słownej gry.
— Rozumiem. — Wypowiedziałam ostatnie moje słowo w tej rundzie z niezadowoleniem.

 — Świetnie, wracaj więc do zadania.  — Powiedział. Wydawało mi się, że jednak nie będzie kazał mi tego zrobić. Rzeczy potoczyły się w takim razie w przeciwnym kierunku, niż zakładał mój scenariusz, a ja nie miałam awaryjnego planu B.

Popatrzyłam na trójkę chłopaków stojących w rogu. Ciężko powiedzieć, czy się nudzili, byli zmartwieni, czy po prostu nie byli przekonani co do rozkazów ich szefa, ale wiedzieli aż za dobrze, że nie mają prawa sprzeciwu. Więc po prostu obserwowali. Popatrzyłam następnie na wychudzoną, bladą postać po mojej prawej stronie. Slender chyba się niecierpliwił. Miałam więc mało czasu by opracować ten plan B. Ale zgaduję, że i tak nie będę miała możliwości wcielić go w życie.

 —Nie, nie mogę.  —Wyszeptałam. Oczy zaszkliły mi się.


— Musisz nauczyć się dokonywać wyborów. Oto jeden z nich, albo ty, albo ona. — Ustalił nowe reguły naszej zasady człowiek bez twarzy, jak i bez żadnych uczuć i współczucia. Skąd się biorą takie istoty?

Tajemnicze Morderstwa (Korekta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz