Część 7
Zanurzona w głębinie własnych myśli, patrzyłam się w pustkę nade mną. Pustka wypełniała całą przestrzeń, w której aktualnie przebywałam, a raczej, w której przebywała moja świadomość. Nie czułam nic, żadnego bólu, uczuć. Nic, kompletne nic. Oznaczałoby to, że znowu jestem we śnie. Chyba. Niczym przez taflę wody, przebijały się do mnie krzyki, rozmowy, oddechy... Nie miałam pojęcia, jak długo przebywam i będę przebywać w tym stanie. Zmęczonymi oczami patrzyłam prosto przed siebie, kiedy ujrzałam białe światło, które stawało się coraz bardziej oślepiające. Ta biel idealnie kontrastowała z pulsującą ciemnością, która znajdowała się za mną. Z mroku nagle zaczęły pojawiać się macki. Oplatały mnie, nie pozwalając wykonać najmniejszego ruchu w stronę światła. W głowie usłyszałam czyiś szept. Mówił mi, abym się nie bała. Nie bałam się, nie miałam powodu, nie czułam żadnego bólu. Fizycznego czy psychicznego. Zaczęłam mrugać szybko oczami, pozwalając rzeczywistości powoli do mnie docierać. Leżałam na łóżku, jednak nie w swoim pokoju. Wszędzie było biało. Poczułam przyczepione do mojego ciała rurki. Trudno mi się oddychało. Moje uszy rozdzierał dźwięk pracy monitora funkcji życiowych. Przy każdym pojedynczym odgłosie mój mózg był paraliżowany przez ból.
- Obudziłaś się? - Usłyszałam kobiecy głos. Bardziej było to stwierdzenie, niż pytanie.
- Spałam? - Spytałam, mimo iż nie miało to sensu. Nie miałam siły myśleć.
- Tak, i to dość długo. - Usłyszałam w odpowiedzi.
Nie miałam dalszej ochoty uczestniczyć w tej jakże nudnej konwersacji. Użyłam resztek energii by odwrócić głowę na drugi bok i ponownie zasnąć.
Po kilku dniach? Tygodniach? Miesiącach? W końcu mogłam wyjść ze szpitala. Była to moja ostatnia noc w tym chłodnym miejscu. Postanowiłam ją wykorzystać jak najlepiej i spać aż do 11. Zaraz po obudzeniu usiadłam na łóżku szpitalnym i rozejrzałam się po pokoiku. Na stoliczku obok mnie znajdował się bukiet białych lilii z doczepioną karteczką. Uśmiechnęłam się mimowolnie i sięgnęłam po kwiaty. Radowałam się chwilę ich zapachem, po czym złapałam za fioletową karteczkę. Napisane było na niej „Szybkiego powrotu do zdrowia. I przepraszamy. ~Tim, Brian i Toby". Ucieszyłam się na myśl, że jednak żyją i nic im się nie stało. W oczach poczułam łzy szczęścia, jednak nie była to pora na rozklejanie się. Przeżyłam, oni przeżyli, trzeba żyć dalej. Nie rozumiałam tylko, za co przepraszali. Nie mogłam się nad tym długo zastanawiać, bo przyszła pielęgniarka i pomogła mi przygotować się do opuszczenia szpitala.
Wypisano mnie, a ja stałam pod budynkiem i patrzyłam na białe chmury na jaskrawo-błękitnym niebie. Do moich uszu docierały cudowne śpiewy ptaków, wiał lekki wiatr. Idealna pogoda, można by rzec. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam przed siebie. Do domu miałam trochę daleko, ale uznałam, że dłuższy spacer dobrze mi zrobi. Szłam w rytm delikatnej harmonii świergotania ptaków. Nagle do tego koncertu dołączyło bolesne skomlenie psa. Obejrzałam się dookoła za dźwiękiem i trafiłam wzrokiem na trójkę dzieciaków, znęcających się nad szarawym szczeniakiem.
- Przestańcie! - Krzyknęłam, zwracając na siebie ich uwagę.
Podbiegłam do psa, powstrzymując ich do rzucania w niego kamieniami. Wzięłam bezbronne zwierzę na ręce i zmierzyłam wzrokiem trójkę trzynastolatków. Oni również patrzyli się na mnie, wyraźnie zaskoczeni moją reakcją.
- Mam zadzwonić na policję? - Udałam, że sięgam do kieszeni po telefon.
Chłopcy od razu rozbiegli się do swoich domów, zostawiając mnie samą z rannym pieskiem na rękach. Biedaczek, pomyślałam. Pogłaskałam go lekko i zabrałam ze sobą do swojego domu, gdzie dokładnie go opatrzyłam. Na szczęście nie miał bardziej poważnych ran. Już po kilku godzinach mój nowy pupil miał znacznie lepszy humor. Nie miał obroży, przez co wywnioskowałam, że jest bezdomny. Postanowiłam go sobie zostawić.
Telefon zawibrował w mojej kieszeni. Dostałam wiadomość od Brian'a. „Wyszłaś już ze szpitala?". Chciałam odpisać, że tak i spytać się, czy nie chcieliby do mnie wpaść, ale usłyszałam skrzypienie desek na podłodze i poczułam czyiś wzrok na sobie. Wystraszona rozejrzałam się po salonie. Za oknem ujrzałam doskonale znaną mi postać. Wpatrywała się we mnie, o ile w ogóle można to nazwać wpatrywaniem się. Postać nie miała oczu oraz innych elementów twarzy. Po prostu jej nie miała. Tylko biała, szorstka skóra obwieszona na czaszce. Patrzyłam na nią martwym wzrokiem, kiedy usłyszałam za sobą dziecięcy chichot. Odwróciłam wzrok, a moim oczom ukazała się dziewięcioletnia dziewczynka. Patrzyła na mnie swoimi dużymi, zielonymi oczami i serdecznie się do mnie uśmiechała. Najgorszy był chyba jej wygląd. Długie, falowane i lekko rozczochrane włosy opadały delikatnie na jej twarz i ramiona, różowa sukienka była podarta i pokryta krwią, zupełnie jak skóra w okolicach ran na ciele dziewczynki. W ręce trzymała pluszowego misia. Zachichotała raz jeszcze i wymamrotała coś niezrozumiałego. Powtórzyła swoje słowa, a ja mogłam je wreszcie zrozumieć. Mówiła „Dołącz do rodziny.". Nie zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować, ona niespodziewanie, po prostu rozpłynęła się w powietrzu. Jednak przez kilkanaście sekund dało się jeszcze słyszeć echo jej śmiechu. Gapiłam się na miejsce, w którym jeszcze chwilę temu stała kilka minut, po czym odwróciłam się w stronę okna. Tak jak myślałam, tej postaci też już nie było. To wszystko zaczynało wykańczać mnie psychicznie. Oddałam resztę kolacji psu, bo ze strachu nie mogłam nic przełknąć. Następnie wzięłam duży nóż i powędrowałam na górę, do swojego pokoju. Nie przestawało we mnie wciąż rosnąć uczucie bycia obserwowanej. Otworzyłam z impetem drzwi do swojej sypialni. Nikogo tam na szczęście nie było. Tylko cienie gałęzi drzew dodawały temu miejscu mroczny wygląd.
- To wszystko jest jakieś po... - Nie dokończyłam, usłyszałam czyiś oddech za sobą.
Odwróciłam się szybko na pięcie z wysuniętą przed siebie ręką z nożem w dłoni. Trzon noża ściskałam tak mocno, że jeszcze chwila a złamałby mi kości. Jedyne co zobaczyłam za sobą, to ten słodziak, którego uratowałam dziś rano. Przykucnęłam przy nim i zaczęłam go troskliwie głaskać.
- Nie strasz mnie tak, psiaku. - Uśmiechnęłam się.
On w odpowiedzi tylko zaszczekał radośnie. Przeniosłam się na łóżko i schowałam nóż pod poduszkę. Przykryłam się kołdrą, nawet nie ściągając swoich dziennych ubrań i powoli czułam jak pochłania mnie sen. Jednak nie dane było mi długo cieszyć się tym stanem. Mój telefon znowu zawibrował, tym razem informując mnie o wiadomości od Tim'a. Jej treść od razu przyprawiła mnie o szybsze bicie serca. „Patrycja, natychmiast uciekaj z tego domu."
CZYTASZ
Tajemnicze Morderstwa (Korekta)
TerrorKsiążka jest w trakcie poprawiania. Morderstwo to niezbyt miła sprawa. Zwłaszcza kiedy nie jest to jednorazowy incydent, lecz cała seria, nazwana "Tajemniczymi Morderstwami". Sprawca pozostaje nieznany, jednak ma się to zmienić za pomocą czwórki prz...