Część 30
Czy można zahipnotyzować człowieka tylko paroma słowami? Pewnie można, zwłaszcza, jeśli jesteś tajemniczą postacią bez twarzy i o nadnaturalnych mocach. Lecz Slenderman nie wprowadził mnie w stan hipnozy, ale otępienia. Jego słowa były jak patelnia, która walnęła w tył mojej głowy, roznosząc echo jego słów do dosłownie każdej komórki w moim ciele. Lekko zaczęłam drżeć. Naprawdę minęła doba? To niemożliwe, to stało się zbyt szybko. Cóż, sądzę, że nawet i za tysiąc lat wciąż będę nieprzygotowana. Ha, przede wszystkim będę martwa, ale to szczegół. Podniosłam się powoli z podłogi, tak wolno jak w poniedziałek wychodzi się z łóżka. Wyglądałam zapewne, jakbym była w transie. W sumie, to podobnie się też czułam. Kiedy wstałam, moja twarz była na wysokości promieni słonecznych wpadających przez okno. Mimo że światło mnie oślepiło, nie podniosłam ręki, by zasłonić oczy. Czyli serio jest już kolejny dzień. No i super. Po prostu zarąbiście. Nie mogłam tych dwudziestu czterech godzin spędzić lepiej. Miałam wszystko przemyśleć, a nie wydurniać się jak jakiś debilny przedszkolak. Zacisnęłam pięści, ponieważ wszystko inne nie chciało nawet drgnąć. Czasami nienawidzę siebie tak bardzo. Hej, powinnam tam pójść od razu; co jak Slender się zniecierpliwi? Nie ważne, i tak mam już wystarczająco przerąbane. Ale jak będzie spokojny, może uda się go namówić na jeszcze parę minutek na przemyślenia, ewentualnie godzinek, a może nawet kolejny dzionek? No nie wiem, jaki on miałby w tym interes? Jaki on ma w ogóle interes w tym, bym została w tej ich rozpadającej się chacie? Mam zostać kolejnym mordercą po przejściach, który przed piętnastą morduje dzieciaczki, a po piętnastej ścina kwiatki tym samym zakrwawionym nożem, by następnie wsadzić je do wazonu na rodzinnym stole? To głupie, ale właśnie tak ich widzę. Teraz tak ich widzę, bo przedtem omal nie zdychałam z samej obawy przed nimi. No dobra, Slender wciąż jest okropny... I Pupetteer. I parę innych, jak Jason. Jeff też jest dziwny... Ha, jestem żałosna. Jak ja w ogóle trafiłam do tego domu wariatów? Czemu Slenderman się na mnie uwziął? Jestem tylko normalną laską, jakich miliony w tym kraju. Nie jestem przecież mordercą ani nawet nie umiem trzaskać laserami z oczu. Lecz oni sądzą, że jestem... Jak oni mogą... A jeśli mają rację? Jest wiele dowodów mówiących za moją winą. Łza zebrała mi się w kąciku prawego oka. Następnie zaczęła spływać po boku nosa. Spuściłam głowę i zaczęłam wgapiać się w moje buty. Płaczę dlatego, że jestem żałosna jak nikt inny, czy dlatego, że gapiłam się za długo w słońce? Tak czy siak wychodzi na to, że jestem beznadziejna.
— Patrycjo...
Już idę, już idę, ty przerośnięta wykałaczko. Łał, dość szybko przeszłam te cztery fazy żałoby. Czas na ostatnią, akceptację. Yhym, łatwo powiedzieć. Ale co innego mogę zrobić? Podniosłam zaczerwienione oczy na Tim'a i Toby'ego. Potem uśmiechnęłam się, ukłoniłam, a następnie wyszłam lekko trzaskając drzwiami.
Jak tylko drzwi się zamknęły, poczułam nagły przyrost stresu i paniki. Nienawidziłam stresu, zawsze zabierał mi racjonalne myślenie, o ile takie w ogóle u mnie występowało. Nie chcę tam iść, tak bardzo nie chcę. Jeśli o tym pomyślę, to jeszcze parę miesięcy temu żyłam swoim szarym, nudnym życiem. I narzekałam. Narzekałam na nie. Chciałam emocji. I proszę, oto właśnie je dostałam. To śmieszne. Trochę tak, jakby jakiś wredny dzieciak wziął kulę śnieżną, potrząsnął nią parę razy, wprowadzając chaos, a następnie odłożył ją, udając, że wszystko jest w porządku i wcale moje życie nie zostało zniszczone, a ja sama spisana na straty. Tak to jest, lecz za drzwiami nie pada śnieg, tylko trupy. Zarąbiście, tylko czekać, aż ktoś zrobi o tym film. Postawiłam stopę na pierwszym stopniu schodów. Następnie na kolejnym, i kolejnym następnym. I tak zeszłam po dwudziestu dwóch schodkach, nim postawiłam stopę na zakurzonej podłodze parteru. Chciałabym się teraz zgubić, byle by nie dotrzeć do jego gabinetu. Ale mimo że rezydencja była ogromna, to droga do pokoju zguby wydawała się dziecinnie prosta. Szłam tam najpowolniej jak się da, a palce drżały mi, jakby było co najmniej trzęsienie ziemi. Pewnie resztę drogi minęłabym równie powoli, jednak przestraszyłam się trzasku, który wydawał się dobiegać znikąd. Przyspieszyłam więc kroku, by po parunastu sekundach znaleźć się przed wielkimi, ciemnymi drzwiami. Podniosłam pięść, by zapukać, ale zanim to zrobiłam, spojrzałam w górę. Na białym i nadgryzionym pleśnią suficie znajdowała się co prawda żarówka, ale albo nie działała, albo nie była podłączona do sieci elektrycznej. Chwilę na nią patrzyłam, wyglądała dokładnie tak samo jak żarówki w moim domu, ale wszystkie żarówki w sumie wyglądają tak samo. Nagle żarówka zaczęła mrugać. Usłyszałam skrzypnięcie, a przede mną otworzyły się drzwi. Cofnęłam się automatycznie, a w szparze między ścianą a drzwiami stał lekko schylony Slender. Jak zwykle, w swoim nienagannym stroju. Ciekawe, skąd wziął taki wielki garnitur. A może to część jego ciała?
— Nie są zamknięte — powiedział Slenderman i wrócił za swoje biurko.
Weszłam chwilę po nim i usiadłam na fotelu. Ten sam fotel, parę godzin temu leżał wywrócony obok szafki na prawo ode mnie. A w miejscu, gdzie teraz się znajdował była kałuża krwi, wyplutej przez Tim'a. Teraz nie było po niej śladu. Widzę, że Slendy ma super mocne środki do czyszczenia, albo zadzwonił na Bio-clean. Heh. Wątpię. Prędzej by własne macki zeżarł.
Czy mówiłam, że w czasie ogromnego stresu odczuwam potrzebę krzywdzenia siebie? Zaczęło się niewinnie, zaswędziało mnie przedramię, więc się podrapałam. Zaczęłam drapać coraz mocniej, aż zaczął mi schodzić naskórek, a skóra się zaczerwieniła. Po chwili nawet poczułam coś mokrego pod palcami, a rana zaczęła piec. Przeniosłam więc paznokcie wyżej, podwijając rękaw bluzki. A potem jakoś tak wyszło, że drapałam się po obojczyku. Niby takie nic, sama skóra a pod nią kość, ale dość boli. Potem przyszła pora na szyję.
— Więc? Jak postanowiłaś? — Slender stuknął ryzą kartek o stół, a następnie odłożył ją na bok.
Dobre pytanie, pomyślałam. Pozwól, że najpierw zdrapię z siebie całą skórę, wydrapię z siebie cały stres.
Zapewne długo trwało by rozdzieranie tak krótkimi paznokciami skóry na całym ciele, ale na szczęście wpadłam na pomysł, który mi to zastąpi. Owszem, w chwilach stresowych potrafiłam się drapać dosłownie wszędzie, jednak nigdy nie wbiłam paznokci w białko oka. A to pewnie musi być niesamowite. Położyłam palce na lewym policzku. I wtedy coś mną wstrząsnęło. Przed oczami błysnęły mi czarno białe sceny wszystkich śmierci, jakich byłam świadkiem. I Tim, którego Slender męczył w tym gabinecie kilka godzin temu. Nie mogłam tego dłużej znieść. Dotknęłam i tak zaczerwionego już oka i zaczęłam naciskać na tkankę. Zobaczyłam kilka kolorowych plam, niczym wybuchy fajerwerków, a następnie poczułam ból. Nie byłam w stanie już nic więcej zobaczyć tym okiem. Ból wodospadem przepłynął po całym moim ciele. Już byłam wolna od stresu. Uparłam się o miękkie oparcie fotela. Ale w sumie mogę bawić się dalej. Podniosłam dłoń do drugiego oka.
— Przestań zachowywać się dziecinnie — powiedział Slenderman, oplatając swoją czarną mackę wokół mojego nadgarstka i położył moją dłoń na podłokietniku. — Nie mamy czasu, naprawdę, im szybciej to zrobisz, tym lepiej.
Popatrzyłam na niego zdrowym okiem, a te popsute zamknęłam. Następnie spuściłam głowę. Czego chcę? Chcę żyć. Ale nie krzywdząc innych.
Minęło przeszło dwie minuty, podczas których cisza ani Slender nie podpowiedzieli mi, co mam zrobić. Po tym czasie, Slenderman był już wyraźnie zniecierpliwiony. Ach tak, miałam go prosić o więcej czasu, ale to nie ma już teraz sensu. Mężczyzna bez twarzy oparł łokcie o blat swojego biurka, a następnie uporczywie się we mnie wpatrywał. Tak sądzę. Po paru chwilach, poczułam się inaczej. Zupełnie tak, jakby Slender wnikał w mój umysł. Moje myśli zmieniały się na jego myśli. Moja wola na jego wolę. Ile mnie w ogóle jeszcze we mnie zostało? O nie, jakakolwiek ma to być decyzja, tak czy nie, ma to być moja decyzja. Nie pozwolę, by to on wydał na mnie wyrok. Żałowałabym tego bardziej, niż tego, co zaraz powiem.
— Slenderman'ie? — Odezwałam się.
— Tak? — Wyprostował się.
— Ja...
------------------------------------------------------------------
I tu się zatrzymamy.
Ahhhhhhh. Dawno nie pisałam, to widać.
Byłam dwa miechy bez neta, zrozumcie plz.
Bo strasznie mi tych, followersów uleciało.
Nie że się gniewam, albo żulę, ale informuję, że konto jest żywe.
Aha, jeśli nie wiesz, czym jest Bio-clean, to taka firma zajmująca się sprzątaniem po zgonach, samobójstwach i ogólnie śmierci.
Ale to chyba z kontekstu wynika.
CZYTASZ
Tajemnicze Morderstwa (Korekta)
TerrorKsiążka jest w trakcie poprawiania. Morderstwo to niezbyt miła sprawa. Zwłaszcza kiedy nie jest to jednorazowy incydent, lecz cała seria, nazwana "Tajemniczymi Morderstwami". Sprawca pozostaje nieznany, jednak ma się to zmienić za pomocą czwórki prz...