Atak

3.6K 268 34
                                    

Część 6

Znaleziono spra... Jak to znaleziono sprawcę? Weronika B.? Niemożliwe, by to ona była odpowiedzialna za te wszystkie morderstwa... A może? Ale w takim razie kim była ta zamaskowana trójka, którą widziałam w parku? Czyżby w tym mieście żyło więcej przestępców? To chore. Weronika B. Weronika... Kojarzę coś. Czy nie tak nazywa mnie ta wysoka postać, która nawiedza mnie w snach? A może to zwykły przypadek? A jeśli mam dar jasnowidzenia? A może ja zwyczajnie zwariowałam?

Myśli w mojej głowie mnożyły się w nieskończoność. Lecz gdyby ktoś spytał jakie, nie potrafiłabym odpowiedzieć. Tylko jedno z nich się wyróżniało i słyszałam je najgłośniej oraz najczęściej. „Kim jest ta zamaskowana trójka, którą widziałam w parku?". A może wcale ich nie ma, a ja to wszystko sobie wymyśliłam? Nie, niemożliwe. Muszę im się przyjrzeć raz jeszcze.

Wyłączyłam internet w telefonie i weszłam w galerię. Zaczęłam szukać zdjęcia, które zrobiłam dziś rano. Przejrzałam dokładnie całą galerię dwa razy. Nie ma. Czyli jednak sobie to wymyśliłam? Poczułam ścisk w klatce piersiowej. Moja twarz zrobiła się blada, a mnie samą oblał zimny pot. Nie rozumiem, nic z tego nie rozumiem. Kręciłam głową z niedowierzaniem. Chłopcy zwrócili uwagę na mój stan.

— C-co się d-dzieje? — Zapytał Brian i stanął tuż obok mnie.

Nie wytrzymywałam już i postanowiłam im wszystko powiedzieć. Mówiłam o swoich snach, o tych trzech zamaskowanych chłopakach w parku, o tej podejrzanej. Zajęło to trochę długo, a ja cały czas czułam nasilający się dyskomfort, związany z bólem serca, które waliło jak oszalałe. Poczułam jak tracę kontakt z rzeczywistością, a ostatnie co usłyszałam to wystraszony głos Toby'ego, który wypowiedział moje imię.

Niewyobrażalny ból głowy zmusił mnie do podniesienia powiek. Zorientowałam się, że leżę, przykryta kołdrą w swoim własnym łóżku. Odruchowo sprawdziłam godzinę na telefonie i przypominałam sobie co się wczoraj działo. Straciłam przytomność, chyba, nie wiem, lekarzem nie jestem. Przejechałam dłonią po białym materiale. Czyżbym posiadła zdolność teleportowania się? Zaśmiałam się pod nosem, przez co ból głowy stał się jeszcze bardziej rozdzierający. Jak oparzona dotknęłam swojego czoła, a pod palcami poczułam lekko chropowaty materiał. Czy to bandaż? Nie wiedziałam o co chodzi. Próbowałam wstać, ale nie mogłam złapać równowagi i wylądowałam na podłodze. Wymsknęło mi się przekleństwo, kiedy próbowałam podnieść się do pozycji siedzącej. W tym momencie przez drzwi do mojego pokoju wparował Toby.

- Patrycja! - Wykrzyknął i rzucił się, by mi pomóc. - Zwariowałaś?!

- Już dawno. - Odpowiedziałam, wzdychając i uśmiechnęłam się. Odwzajemnił uśmiech. - A skąd ty się tu wziąłeś?

- Ym... Wczoraj zaczęło się z tobą dziać coś dziwnego, zemdlałaś, to cię tu zabraliśmy. Mieliśmy cię na tym chodniku zostawić? - Mówił i zaczął kierować mnie w stronę korytarza.

- Dzięki. -  Westchnęłam, jakby kończyło mi się powietrze.

Zeszliśmy po schodach i zastaliśmy Tim'a i Brian'a, którzy siedzieli na kanapie w salonie i oglądali coś w telewizji. Oczywiście coś o morderstwach. Przysiadłam się do nich. Minęło kilka sekund i w żaden sposób nie zareagowali. Patrzyłam na ich wpatrzone w telewizję twarze, po czym przycisnęłam plecy mocniej do oparcia kanapy.

- Dziwaki z was. - Powiedziałam.

- I kto to mówi. - Rzucił Tim, nie odrywając wzroku od telewizora.

- J-jak się c-czujesz? - Zapytał mnie Brian.

- Raczej dobrze, ale przygrzmociła w podłogę dość mocno. - Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, uprzedził mnie Toby.

Przejechałam wzrokiem po całym salonie. Zatrzymałam się jednak na oknie, za którym znowu stała ta postać bez twarzy. Wzdrygnęłam się i zaczęłam szybko mrugać. Po kilkunastu sekundach już jej nie było. Kurde, co się ze mną dzieje? Pomyślałam i jednocześnie zauważyłam, że na dworze robi się już ciemno. Znowu przespałam cały dzień?

- Ej... Nie musicie już wracać do domu? - Zapytałam, kiedy już otrząsnęłam się z lekkiego szoku.

- Już nas wyganiasz? - Zaśmiał się Tim i nareszcie odlepił wzrok od telewizora.

- Jezu... Tylko się pytam. - Udawałam obrażoną.

- Nie gniewaj się na mnie, o Patrycjo! - Uklęknął przede mną, jakby odgrywał rolę w jakimś dramacie. Założyłam nogę na nogę i odwróciłam wzrok, by się nie roześmiać. - Cóż mam zrobić, by ukoić twe cierpienia?

- Kupić sobie mózg, och Tim'ie, kup sobie mózg! - Zaczęłam się złośliwie śmiać.

- Kaszlu kaszlu idiotka kaszlu kaszlu. - Tim westchnął, wstał z klęczek i zaczął udawać kaszel.

- Kaszlu kaszlu bezmózg kaszlu kaszlu. - Odpowiedziałam mu podobnie. Za pewne dalej byśmy się tak przekomarzali, gdyby nie głos opartego o blat Toby'ego.

- I całą romantyczną atmosferę szlag trafił! - W ręce trzymał kamerę, którą wszystko nagrywał. Śmiał się.

Wyciągnęłam spod pleców Brian'a poduszkę i rzuciłam nią w Toby'ego. Tak zaczęła się najdłuższa w moim życiu bitwa na poduszki.

Około 23 postanowili wrócić do swoich domów, jednak umówiliśmy się, aby spotkać się rano i pójść razem do szkoły. Już o 7 byłam gotowa i czekałam na nich pod swoim domem. Oni wiedzą, gdzie mieszkam, ale ja nie wiem, gdzie mieszkają oni. Może kiedyś mnie do siebie zaproszą. Może. Nie musiałam na nich długo czekać. Całą trójką stawili się pod moim domem równo o 7:20. Szliśmy tą samą drogą co zwykle, pogoda nam sprzyjała. Ciepłe promienie słońca całkowicie odciągnęły moje myśli od ostatnich incydentów.

Na pierwszej lekcji mieliśmy angielski, który minął spokojnie i bez żadnych niespodzianek. Na drugiej lekcji miała być matematyka. Weszłam od razu do klasy, która była jeszcze całkowicie pusta. O dziwo, chłopaków nie było ze mną. Nie pamiętam, gdzie ich zapodziałam. No ale cóż, znajdą się. Pewnie poszli na boisko, czy coś. Zadzwonił dzwonek, wszyscy weszli do klasy, a moich chłopców dalej nie było. Zaczęłam się trochę smucić i niepokoić. Powtarzałam sobie jednak, że nawet często się spóźniają i to nic dziwnego. Nieco mnie to uspokoiło. Usłyszałam skrzypnięcie otwieranych drzwi, jednak nie weszła przez nie nauczycielka, tylko jakiś chłopak. Był przerażający, jego widok mroził krew w żyłach. Długie, zapewne dawno nie czesane, czarne włosy, biała, spalona twarz, na której od ust do kości policzkowych miał wycięty krwisty uśmiech. Strasznego wyglądu dodawały mu też wypalone powieki. Ubrany w białą, przybrudzoną bluzę, w kościstej dłoni trzymał długi, zakrwawiony nóż. W sali od razu wybuchła panika, jednak do tych najgłośniejszych podchodził on i podrzynał im gardła. Klasę wypełnił ciężki zapach świeżej krwi. Siedziałam w mojej ławce na końcu sali i nie mogłam uwierzyć w to co się dzieje. Czy w moim mieście jest jakaś inwazja morderców? Tylko ta jedna myśl była na tyle głośna, by przekrzyczeć krzyki ostatnich żywych. Zostałam jedyna. Z moich oczu spływały potoki łez. Nie chcę umrzeć, jeszcze nie teraz. Nagle usłyszałam trzask tłuczonego szkła. Ktoś wpadł do tego pomieszczenia przez okno. Chciałam się obrócić, by zobaczyć kto to, ale poczułam silne uderzenie w głowę, i chcąc nie chcąc, zemdlałam znowu.

Tajemnicze Morderstwa (Korekta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz