Pająk

1.6K 138 5
                                    

Część 37

Był to ten sam policjant co rozmawiał z Weroniką. Chyba nie był zbyt doświadczony, gdyż wystarczyło rzucić mu nożem w szyję, aby padł martwy na ziemię. Bum, druga ofiara w ciągu tych dziesięciu minut. Nawet nie zdążył wystrzelić z pistoletu. No, zdarza się. Wzięłam jego broń, przyda się. Musiałam wrócić na komisariat, by zniszczyć dowody, znaczy się aparat. Weszłam niezauważona do środka. Ciężko było, ale się udało. Na korytarzu spotkałam kolejnego policjanta. Był starszy i o wiele lepiej zbudowany od tamtego, którego zabiłam. Z nim mogłabym sobie nie dać
rady. Schowałam się za ścianą i popatrzyłam na swoje dłonie. W jednej trzymałam pistolet, w drugiej nóż. Czym umiem się lepiej posługiwać? Zdecydowanie nożem. Rozejrzałam się po moim otoczeniu. Nad policjantem znajdowała się kamera. Raczej nie jest mi potrzebna. Strzeliłam w kamerę, całkowicie ją niszcząc. Policjant zaskoczony hałasem od razu pobiegł w stronę dźwięku. Kiedy już zniknął za ścianą, wbiegłam czym prędzej do pokoju, w którym Weronika wydała moich przyjaciół. Aparat leżał na swoim miejscu. Otworzyłam okno i z całą siłą rzuciłam aparatem o ziemię. Następnie wyszłam, również przez okno. Moi przyjaciele są już bezpieczni. Ale ja nie. Morderca powinien się raczej trzymać z daleka od policjantów. Wybiegłam ma uliczkę. Muszę uciekać. Biegłam pustą ulicą w stronę lasu. Nagle jedna z lamp zamigała, a ja zauważyłam stojącą pod nią postać. Jakiś chłopak.. Nie... Raczej mężczyzna. Nie był stary, ale bardzo młody też nie. Przebiegłam na drugą stronę ulicy, jednak cały czas patrzyłam na tego faceta. On też się na mnie patrzył i uśmiechał. Nie mam pojęcia o co mu chodziło. Wróciłam do patrzenia przed siebie. I to we właściwym momencie, bo jeszcze chwila, a wbiegłabym w drzewo. Na szczęście uniknęłam tego bliskiego spotkania i wbiegłam do lasu. W lesie mogłam już zwolnić bieg. Powoli zwalniałam, aż w końcu maszerowałam. Cudowny spacer nocą. Tego mi brakowało. Spojrzałam w rozgwieżdżone niebo i wzięłam głęboki wdech. Po kilku minutach mogłam dostrzec rezydencję. Kiedy tylko ją zobaczyłam, przyśpieszyłam kroku. W domu paliło się tylko jedno światło. Zapomniałam zgasić światło w swoim pokoju. Mam nadzieję, że nie zauważyli mojej nieobecności. Chwila, nie zauważają mojej nieobecności od conajmniej tygodnia. "Eh.." Westchnęłam i wytarłam łzę, która spłynęła mi po policzku. Stałam już pod rezydencją i powoli otwierałam drzwi. Postaram się wejść najciszej jak mogę, by nikogo nie obudzić. Jak tylko weszłam do środka Smiley powalił mnie na podłogę i zaczął lizać po twarzy. "Smiley! Smiley przestań!" Próbowałam mówić w miarę cicho. Smiley w końcu ze mnie zszedł i obserwował mnie jak wchodziłam po schodach na górę. Nigdy jeszcze nie denerwowało mnie, że te stopnie tak skrzypiały. Miałam chęć dosłownie je powyrywać. Może kiedyś. Rozejrzałam się po pustym korytarzu i weszłam do swojego pokoju. Położyłam nóż na biurku i skierowałam się do łazienki. Rozpuściłam włosy, rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Dopiero kiedy popatrzyłam na ranę na nodze zaczęła ona mnie piec. Zacisnęłam zęby i przemyłam ją ciepłą wodą. Potem sobie ją opatrzę. Ranę na ramieniu też. Ciepła woda spływała po moim obolałym ciele i zabarwiała się na czerwono. Umyłam jeszcze włosy i wyszłam spod prysznica. Owinęłam się najbliżej leżącym ręcznikiem i zaczęłam opatrywać rany. Kiedy miałam już udo i ramię owinięte bandażem wróciłam z łazienki do pokoju. Wyciągnęłam z szafy moją ulubioną szarą piżamę i położyłam się na łóżku. Rzuciłam spojrzenie na bałagan w moim pokoju. "Jutro to posprzątam." Uznałam, zamknęłam oczy i zasnęłam.

Pierwszy raz odkąd Slender postanowił zniszczyć mi życie śniło mi się coś normalnego. Znaczy prawie normalnego. Śniło mi się, że w moim pokoju po ścianach zaczęło chodzić mnóstwo pająków. Z moją arachnofobią, ten sen mógłby się zaliczać do koszmarów. W moim śnie nic nie robiłam, tylko latałam po całym pokoju i zabijałam pająki. Jednak ich ciągle przybywało. Obudziłam się nagle i zlana potem. Od razu ze strachem spojrzałam na ściany swojego pokoju. Ani jednego pająka. Odetchnęłam z ulgą. Wolałabym nie przeżyć tego koszmaru w rzeczywistości. Wstałam z łóżka i ogarnęłam szybko nieporządek w pokoju. Długo mi to nie zajęło, a nie miałam zamiaru wychodzić z pokoju przed śniadaniem. Wzięłam więc telefon i zaczęłam grzebać w internecie. Po kilkunastu minutach oglądania jakiś durnot znalazłam ciekawą stronę. "Sprawdź znaczenie swojego snu." Przeczytałam. Interesujące, postanowiłam sprawdzić co znaczyło zabijanie pająków w moim śnie. Wpisałam frazę i czekałam na wynik. "Zabicie pająka w śnie - nieszczęście." No tak, ja tych pająków zabiłam tysiące. Ciekawe jakie wielkie nieszczęście mnie teraz czeka. Zaśmiałam się pod nosem. Chyba nie do końca wierzyłam w to wszystko. "Śniadanie." Usłyszałam głos Slendera w głowie. "Już biegnę!" Powiedziałam rozbawiona i wyszłam z pokoju. Śniadanie jedliśmy w milczeniu. Nawet Jeff powstrzymywał się od wszelkiego komentarza. Jakim wielkim zaskoczeniem dla mnie było pytanie Slenderman'a "Patrycjo, gdzie byłaś dzisiaj w nocy?"

Tajemnicze Morderstwa (Korekta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz