Nieszczęścia

2.1K 142 7
                                    

Część 23

Jak zawsze myślę tylko o sobie.

— Czemu jej nie szukacie? Przecież to małe dziecko! — Skupiłam się już na Sally. Będę musiała sobie poradzić bez niej. Po pierwsze, nie okazywać strachu.

— Jak to nie? Z godzinę jej już szukam. Wiesz jaka ta rezydencja jest ogromna? —Tłumaczył się, nadmiernie gestykulując. Z każdym jego ruchem dzwoneczki na końcach jego kucyków dźwięczały nieokrzesanie.

—Jak w rezydencji jej nie ma, to trzeba by faktycznie przeszukać ten las. — Uznałam.

— A myślisz, że gdzie właśnie idę? — Wyminął mnie i podszedł do drzwi wyjściowych.

— Sam jej nie znajdziesz w tak ogromnym lesie. — Patrzyłam na niego, kiedy otwierał drzwi. Uśmiechnął się do mnie tak jakoś dziwnie.

— Wiem, dlatego idziesz ze mną.

— Ja? — Zdziwiłam się. Nie sądzę, by bieganie było dla mnie w tym momencie dobre. Od czasu do czasu rana dawała o sobie znać. — Nie lepiej, aby Slender się tym zajął? Wiesz, on i te jego nadzwyczajne zdolności.

— Jak Slender się o tym dowie, to skopie mi tyłek. Traktuje Sally jak własną córkę, prawdopodobnie jest to jedyna osoba dla niego ważna, a ja miałem ją chwilkę przypilnować... No i proszę, oto, jak wychodzi mi zajmowanie się dziećmi.

— No niech ci będzie. I tak jestem teraz tak jakby pod twoją opieką. — Westchnęłam i ruszyłam w jego stronę. "Opieką", ta, jasne.

— Jeszcze jeden bachór do pilnowania? — Popatrzył na mnie z góry. Trudnym było by dla niego spojrzeć na mnie z dołu. — Droczę się, chodź już.

Zaprosił mnie machnięciem ręki do wyjścia. Gdyby nie to, że miałam poharatane wnętrzności, wzięłabym nogi za pas. Ale nie, miałam o tym zapomnieć, to normalni ludzie, przynajmniej chciałam sobie to wmawiać przez następne dwadzieścia godzin. Candy Pop szedł szybkim krokiem przede mną, nawołując co chwilę Sally. Patrząc na niego łatwiej było by mi sobie wmówić, że urodziłam się na księżycu, niż że jest on normalnym człowiekiem. Błagam, kto się tak ubiera? Ale cóż, przecież jest błaznem, któż mu zabroni? Przyśpieszyłam kroku i oddaliłam się nieco od Candy'ego, byśmy mieli większy zasięg. Też zaczęłam nawoływać Sally, ale mój głos był dużo słabszy od jego. Za każdym razem, gdy brałam większy oddech, czułam, jakby rozrywały mi się wszystkie tkanki. To przez to nie mogłam krzyczeć, ale przynajmniej mogłam patrzeć i słuchać, a to robiłam bardzo uważnie. Obeszliśmy dużym okręgiem rezydencję, Sally nigdzie nie było. Przynajmniej się nie odzywała. W końcu jak miałaby się odzywać, gdyby... Czemu przez mój umysł przechodzą tak czarne myśli? Z resztą, Sally jest duchem, nie może jej się nic stać, prawda? Nie wierzyłam w duchy nigdy, i w sumie dalej nie wierzę, co dziwi samą mnie, bo spotkałam się z istotami o wiele dziwniejszymi niż duch. Jednak co raz zostało nam wpojone, trudno będzie wypoić. Po godzinie zaczynałam się poważnie martwić, ze stresu zaczynał boleć mnie brzuch, miałam ochotę wyrywać sobie włosy.  W przeciwieństwie do Candy'ego, którego podejście do tej sprawy się prawie w w ogóle nie zmieniło, traciłam nadzieję. Serio polubiłam tą dziewczynkę, nie tylko dlatego, że czułam się przy niej bezpieczna, ale też z głębszych powodów. Zastępowała mi siostrę, której nigdy nie miałam, albo matkę. Uśmiechnęłam się smutno. Ta dziewięciolatka była bardziej ogarnięta życiowo niż ja. Przypominałam sobie jej wygląd, jej głos, wszystko. Mało miałam co wspominać, bo widziałyśmy się może z pięć, sześć razy. Jednak były to wyjątkowe momenty, za każdym razem powodowała u mnie wachlarz emocji. Może nie zawsze pozytywnych, ale to zazwyczaj w moich snach.

Tajemnicze Morderstwa (Korekta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz