Rozdział 11

370 25 3
                                    

Muszę się nauczyć systematyczności. Naprawdę....


Ostatnie promienie słońca znikały za drzewami Central Parku. Na niebo wznosił się blady księżyc.

Clary zachwiała się.

Stróżki krwi spływały w dół jej ręki. Skóra w miejscu gdzie wbił się nóż Simona piekła niemiłosiernie. Wygięła się w tył i wyjęła go krzycząc cicho i krzywiąc się z bólu. Cisnęła go daleko w wodę i zaczęła w niej brodzić usiłując dostać się na brzeg.W parku nie było wielu ludzi - krążyli tu tylko amatorscy biegacze i bezdomne psy.

Mimo to Clary nie czuła się bezpiecznie. Wiedziała, że Faerie jej tego nie darują...  Jednak teraz kiedy przypomniała sobie wzrok Simona, wszystkie wątpliwości ją opuściły. Był taki mroczny, taki pusty, taki... nieludzki. Czy ktoś wyprany ze wszelkich emocji mógł mieć przyjazne zamiary?

Przyjaciele...

Kto nimi był? Nie mogła zaufać Faerie, ale czy mogła Nocnym Łowcom? Jej pamięć zniknęła, być może bezpowrotnie. Jak wiele ją ominęło? Nie, nie może iść do Instytutu. Ale jeśli nie tam to gdzie? I nagle pomyślała o Jocelyn. O Jocelyn uśpionej przez Valentina i leżącej w szpitalu. Czy nadal tam była? A jeśli tak to powinien tam być i Luke...

Pokrzepiona ustaleniem nowego celu, ruszyła chwiejnym krokiem w stronę głównej ulicy. 

***

Nie ma. 

Nie ma.

Więc gdzie jest? I gdzie jest Luke? 

A może pielęgniarka po prostu nie chciała udzielić informacji przemoczonej dziewczynie z przesiąkniętym krwią opatrunkiem na ramieniu? Może Clary powinna być wdzięczna, że nie wezwała policji i opieki społecznej. Powinna była się ogarnąć zanim tu przyszła. Problem w tym, że nie miała gdzie. 

Skierowała się do wind a na krawędzi jej pola widzenia zamrugało coś niebieskiego. Ale kiedy spojrzała w tamtą stronę niczego nie zauważyła. Wcisnęła parter i pojechała w dół. 

***

Zbliżała się północ. Jej zrobiony na szybko opatrunek coraz bardziej przesiąkał krwią a rana piekła niemiłosiernie. Miała nadzieję, że nie dostanie zakażenia. Była pod księgarnią Luka, ale nikogo tam nie było. Później błąkała się nie bardzo wiedząc dokąd pójść. Nadal nie chciała iść do Instytutu,  ale jeśli nie tam to gdzie? 

Kopnęła leżący na chodniku kamień. Potoczył się i zanurzył w ciemności bocznego zaułka. Dobiegł stamtąd głuchy warkot. Początkowo Clary uznała, że trafiła jakiegoś bezdomnego kota i zlekceważyła odgłos idąc dalej. Ale dźwięk narastał coraz bardziej.

Zaintrygowana odwróciła się i zobaczyła czerwone ślepia wpatrujące się w nią z ciemności. 

- Och, na litość.... - jęknęła

Rozejrzała się wokoło. Nie miała przy sobie broni, nie miała niczego. 

"Wszystko może być bronią" rozległ się w jej głowie głos Jace'a. 

Rozejrzała się. W pobliżu stała tylko niedziałająca latarnia uliczna i stary, zardzewiały hydrant. Po ścianie budynku pięła się rura od rynny. ("pięła się rura od rynny"... nie wiedziałam jak to ująć w słowa, ale wiecie o co chodzi - Autorka) Wychyliła się i chwyciła ją i wyrwała, nie bez pewnej trudności. 

Tymczasem właściciel czerwonych oczu wpełzł w zasięg słabego światła pochodzącego z latarni na końcu ulicy. Potwór mierzył ponad pięć metrów. Miał tułów dzika i nogi wielkiego lwa. Ale to głowa była najstraszniejsza, bo co chwilę się zmieniała. Raz przywierała oblicze nosorożca, innym razem goryla, aby po chwili zmienić się w krokodyla...

Coś drgnęło w pamięci dziewczyny. Jakieś wspomnienie, coś co wydarzyło się niedawno i o czym powinna pamiętać. Ale co? 

Cofnęła się nieco, zmagając się ze sznurówką buta, myśląc, że w ostateczności ciśnie nim demona - czy cokolwiek to było - w głowę.

Potwór zaatakował. Clary odskoczyła w bok i walnęła go rurą w ogon. Na jego ciele nie pojawił się żaden ślad, ale teraz naprawdę się rozjuszył. Atakował coraz szybciej i szybciej, zmuszając Clary do przejścia do defensywy. Jego zmieniające się co chwila oblicza przyprawiały ją o zawrót głowy. 

Wiedziała już, że nie wygra, że demon rozszarpie ją na strzępy. Kiedy rura pękła w jej ręku wyobraziła sobie siebie leżącą w jakimś zaułku przez tygodnie dopóki jej nie znajdą.

 Jego zęby niebezpiecznie zbliżyły się do jej nogi a ona wiedziała, że nie zdąży odskoczyć.

W ostatnim, żałosnym odruchu obronnym podniosła but i wrzuciła go potworowi do gardła. Zacisnęła powieki oczekując ugryzienia, które zamieni jej nogę w kupkę mielonego mięsa, ale.... Nic takiego się nie wydarzyło. Usłyszała kolejne głuche warknięcie, ale wydało jej się, że wyraża raczej ból niż cokolwiek innego.

Otworzyła oczy.

Całą alejkę rozjaśniły niebieskie iskry, wydobywające się z dłoni wysokiego mężczyzny o znajomych oczach. Bardzo znajomych kocich oczach...

Płomienie raz po raz uderzały w potwora zostawiając na jego ciele poparzenia i przepędzając go coraz dalej i dalej. W końcu przy akompaniamencie ryków, jęków i cichych trzasków, demon odwrócił się i umknął ulicą zostawiając Clary sam na sam ze swoim wybawcą.

- Magnus - wysapała podnosząc się z ziemi - a niech cię licho, ale masz wyczucie czasu!

- Mam nadzieję, że to był komplement - Odpowiedział czarownik lustrując ją bacznie od stóp do głów. - Ugryzł cię?

- Nie.. .Chyba nie - odpowiedziała z wahaniem - Ale skąd wiedziałeś, że....?

- Tutaj nie będziemy o tym rozmawiać - przerwał jej Magnus - Nie jesteśmy tu bezpieczni. Faerie latają po całym mieście z bronią. W takich chwilach żałuje się, że w pobliżu nie ma Nocnych Łowców...

- Jak to nie ma - tym razem to Clary mu przerwała - Przecież byli tutaj jeszcze....

- Musimy stąd iść, Clary. Chodź.

Dziewczyna zawahała się przez moment. W końcu jednak uznała, że ktoś kto właśnie uratował jej życie zasługuje na trochę zaufania. A poza tym i tak nie miała dokąd pójść a jeżeli ta wzmianka o Faerie była prawdziwa to lepiej nie zostawać na ulicy dłużej niż to konieczne. Zawsze jest też możliwość, że to coś może wrócić.

- Dobra - powiedziała po chwili - Dobra chodźmy.

I razem wyszli na jasno oświetloną ulicę. 

------------------------------------------------------------------------------------------

Próbowałam napisać ten rozdział przez ostatnie 9 godzin. Utknęłam gdzieś w połowie i musiałam szukać natchnienia oglądając Xenę: wojowniczą księżniczkę... A i tak udało mi się napisać tylko 932 słowa - mniej niż planowałam, ale o 200 słów więcej niż zwykle. Następne rozdziały postaram się zrobić dłuższe 1000 słów mininum. A skoro już o tym mowa to raczej w ciągu najbliższych dwóch tygodni nic się nie pojawi - chcę napisać parę rozdziałów do przodu, żeby nie szukać weny na siłę i pisać jakieś beznadziejne wypociny. Także wytworzę coś i powrócę koło 11 lipca. Tym razem nie powiem Wam, że od teraz będę dodawać rozdziały regularnie, bo jakoś nie umiem dotrzymać tego słowa... No to chyba wszystko :) 

W imię Anioła

-Zaczytanaprzezwieki

Wojna z żelazaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz