Rozdział 21

97 3 6
                                    


Emma siedziała na podłodze, przewieszając nogi przez ozdobną balustradę i machając nimi w powietrzu. Czuła coraz większe zmęczenie po tym długim dniu, po którym w Instytucie zapanował dziwny spokój. Pośród otaczającej jej ciszy, słyszała ciche przekomarzania Livvy i Ty'a, dochodzące z sąsiedniego korytarza. Chłopak znalazł dziś rano jakąś nietypowo wielką jaszczurkę i upierał się, że pierwszą noc w nowym domu, zwierzę powinno przespać w ciepłym i wygodnym łóżku - w jego łóżku. Sam zamierzał najwyraźniej przenieść się na podłogę w pokoju Livvy, która uparcie odpowiadała mu, że nie zmruży oka z Ty'em tarzającym się po ziemi. Jednak żadne jej argumenty najwyraźniej nie wydały się chłopakowi zbyt przekonujące, bo zdążył już przenieść do jej pokoju trzy stosy poduszek i koców.

Emma wyłożyła się na plecach, leniwie przysłuchując się dyskusji rodzeństwa. Nie było sensu się wtrącać, tego typu dyskusje często miały miejsce w rodzinie Blackthornów. Wiedziała, że ani Livvy nie zamierzała pozwolić Ty'emu na spanie na podłodze, ani on nie zamierzał wywalić ogromnej jaszczurki, Norberta, ze swojego łóżka. Pewnie obydwoje skończą śpiąc gdzieś na ogromnych fotelach w bibliotece.

Czekała na Julesa, który gdzieś w głębi Instytutu czytał Tavvy'emu bajki na dobranoc. Parę tygodni temu, mały stwierdził, że nie położy się spać, dopóki starszy brat nie przeczyta mu po raz kolejny historii Calineczki, którą znał już na pamięć. Ten zwyczaj najwyraźniej spodobał się obydwu braciom, bo od tamtej pory Julian spędzał każdy wieczór w pokoju młodszego brata.

Co wieczorne spotykanie się przy schodach, należało do zwyczajów dwójki parabatai od dwóch lat, od kiedy Mroczna Wojna się zakończyła, a oni mogli powrócić do rodzinnego Instytutu w Los Angeles. Nie powrócili jednak do niego w pełnym gronie. Mark trafił do Dzikiego Polowania, a Helen została zesłana na wyspę Wrangla. Jednak najbardziej odczuwalny był jednak brak ojca Blackthornów i rodziców Emmy... Ich mała rodzina już nigdy nie miała być taka sama. Ale zyskali przy tym Artura, nieco ekscentrycznego wujka rodzeństwa, który teraz buszował gdzieś na strychu Instytutu. Emma i Jules potrafiła godzinami siedzieć przy tej starej, powycieranej balustradzie, czasem i do późnej nocy rozmawiając i śmiejąc się cicho.

Jednak dziewczyna, przymykając leniwie oczy, czuła, że dzisiejszy dzień ma być inny. Że coś ma się zmienić i nigdy nie być takie samo.

- Hej – bardziej poczuła niż usłyszała jak Jules kładzie się na ziemi obok niej.

- Hej – odpowiedziała.

Leżeli tak przez kilka chwil bez słowa, rozkoszując się ciszą, która zapanowała w całym Instytucie. A później Emma poczuła palce Juliana kreślące słowa na jej przedramieniu. Ten sposób porozumiewania wymyślili już w dzieciństwie. Leżeli tak, kreśląc sobie na rękach wszystko co chcieli sobie przekazać po tym długim, wyczerpującym dniu. Tego wieczoru nie potrzebowali słów, nie chcieli zakłócać otaczającej ich ciszy.

Lecz wtedy nagły wstrząs i huk rozbrzmiał w murach całego Instytutu. Odruchowo poderwali się z miejsc, stając plecami do siebie, na ugiętych nogach. Emma natychmiast wyciągnęła długi nóż, który dotychczas tkwił w jej bucie. Na korytarzach rozległy się głosy, to całe rodzeństwo Blackthornów wysypało się z pokoi, gwałtownie wybudzone ze snu.

- Ktoś naruszył bariery ochronne – mruknął ponuro Jules w stronę Emmy – Idźcie do biblioteki – zawołał w kierunku rodzeństwa – Zawołajcie Artura.

Jej parabatai też trzymał już w ręku broń. Po kilu chwilach Artur Blackthorn przepchał się przez gromadę młodszych dzieci blokujących korytarz.

Razem zbiegli po schodach. Musieli się rozdzielić, znaleźć i zabić demona, atakującego Instytut. Jednak wiedzieli, że tak ogromny wstrząs nie mógł być wywołany przez byle co.

Wojna z żelazaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz