Rozdział 27

59 2 1
                                    

Bardzo przepraszam za przerwę, ale wszystko nałożyło się na siebie - wyjazd, problemy z internetem i choroba. Ale w końcu przychodzę z rozdziałem, który jest trochę krótszy niż zwykle, ale za to następny będzie najdłuższym jaki dotychczas napisałam. Dodatkowo zaczynają mi się ferie, więc będę miała dużo czasu na pisanie :D

Nie mam zbytnio doświadczenia w kreowaniu takich scen, ale mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba :):)

--------------------

Po spałaszowaniu tony kanapek wyczarowanych przez Magnusa, grupka ludzi zgromadzonych w starej sypialni dworu Herondale'ów rozłożyła się na osobnych kocach chcąc przespać się przez parę godzin. Właściwie noc zbliżała się już ku końcowi – siedzieli długo i wkrótce miał wstawać świt – jednak to nie przeszkadzało im w rzuceniu się na piernaty i szybkim zapadnięciu w chociaż kilkugodzinną drzemkę.

Jace jednak nie mógł zasnąć. Pomimo wyczerpania jakie czuł po tym stanowczo zbyt długim i wyczerpującym dniu, wciąż przewracał się z boku na bok nie mogąc znaleźć sobie miejsca.

Nie mógł się uspokoić.

Cały czas martwił się o Aleca. Ich więź jeszcze nigdy nie została wystawiona na tak wielką próbę, jeszcze nigdy nic nie nadwyrężyło jej w taki sposób. Czy Alec, którego znał wciąż gdzieś tam był, zamknięty w głębi swojego ciała, obserwując wszystko i nie mogąc niczego zrobić, zupełnie jak on gdy opętała go Lilith? I dlaczego, dlaczego do diabła, on tego nie czuł? Powinien coś czuć, musiał coś czuć, chciał poczuć cokolwiek, nawet najmniejszy znak, że jego brat żyje i nic mu nie jest.

Ich sytuacja też nie była najlepsza. Prawie wszyscy Nocni Łowcy uważali ich teraz za zdrajców lub szaleńców, którzy uciekli, żeby pomóc Alecowi w jego mrocznych planach zniszczenia świata, jakkolwiek by te plany miały wyglądać.

Poza tym dziewczyna, którą kochał leżała teraz parę metrów od niego, pozbawiona wspomnień, przekonana, że jest jej bratem. Gdy tylko ją zobaczył miał ochotę natychmiast zamknąć ją w ramionach i nigdy więcej nie wypuścić. Ale nie mógł tego zrobić, nie chciał jej przestraszyć.

A jakby tego wszystkiego nie było dość to pozostawały jeszcze uczucia, związane z tum domem. Nie znał mieszkających tutaj ludzi. Słowo „rodzice" brzmiało dla niego pusto i nierzeczywiście. Nie mógł jednak przestać myśleć o tym wszystkim. Ich życie zostało przerwane w połowie i pozostały po nich tylko puste, na wpół zniszczone pokoje i odchodząca ze ściany tapeta. Jak to możliwe, że ludzie, którzy śmiali się, krzyczeli, płakali, oddychali tym samym powietrzem, nagle rozpłynęli się i nikt już o nich nie pamiętał? Czy ludzkie istnienie naprawdę było takie kruche, takie łamliwe? Jak mogło by wyglądać jego życie, gdyby Stephen i Cecily Herondale nigdy by nie zginęli? Gdyby nie było Kręgu, gdyby nie doszło do tego wszystkiego co się wydarzyło? Byłoby lepsze czy gorsze? Szczęśliwe czy niesamowicie smutne?

Nie potrafił wyobrazić sobie życia bez Lightwoodów, bez Clary... A jednak coś w tym domu zmuszało go do tego, nakłaniało go do myślenia o tym jak inaczej mogłoby być, gdyby nic z tego się nie wydarzyło.

W końcu odrzucił z siebie koc i wymknął się cicho z pokoju, nie chcąc nikogo obudzić. Zszedł po schodach na dół i wymknął się na zewnątrz przez to samo, wybite kuchenne okno. Poczuł jak zimne powietrze chłoszcze go po twarzy i wziera się do płuc. Poczuł się jeszcze bardziej zmęczony, ale wiedział, że nie ma sensu wracać na górę, bo kotłujące się w jego głowie myśli nie pozwoliłyby mu zasnąć.

Oddychając głęboko zrobił kilka długich kroków przed siebie, a później po prostu legł na plecach w trawie wpatrując się w gwiazdy.

To nie miało tak wyglądać. Po pokonaniu Sebastiana i armii Mrocznych mieli być już tylko szczęśliwi, żyć w takim spokoju na jakie pozwalało im życie Nocnych Łowców. A tym czasem wszystko się skomplikowało, wszystko potoczyło się w złym kierunku, a oni musieli walczyć z nowymi niebezpieczeństwami, stawiać czoła nowemu zagrożeniu.

Nagle znajdujący się nad nim nieboskłon wydał mu się strasznie nierzeczywisty, niesamowicie odległy i zimny.

- Hej – usłyszał obok siebie cichy, znajomy głos.

Wzdrygnął się gwałtownie i spojrzał na stojącą obok niego postać.

Clary wyszła za nim na dwór i teraz stała niecały metr od niego, obejmując się ramionami na zimnym powietrzu. Pogrążony w rozmyślaniach nie usłyszał jak nadchodziła.

- Hej – odpowiedział równie cicho podnosząc się do pozycji siedzącej.

Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.

- Usłyszałam jak wychodzisz i chciałam sprawdzić, czy wszystko u ciebie w porządku – odezwała się w końcu dziewczyna – Mogę się dosiąść? – zapytała wskazując na trawę obok niego.

Jace przesunął się, żeby zrobić jej miejsce. Usiadła i przez chwilę trwali tak obok siebie ramię przy ramieniu. Chłopak czuł emanujące od niej ciepło.

- A więc? – zapytała w końcu – Coś nie tak?

- Nie, wszystko jest... - zaczął po czym urwał. – Właściwie nie jestem pewien – skończył w końcu – A jak jest z tobą?

Clary milczała przez chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią.

- Nie jest źle – zdecydowała w końcu – Wciąż nie jestem pewna co robię, ale to co robię wydaje mi się... w porządku.

- Co z twoimi wspomnieniami – zapytał po chwili wahania, rozpaczliwie pragnąc usłyszeć odpowiedź – Wracają?

Dziewczyna pokręciła głową.

- Nie – powiedziała, a on poczuł jak gardło zalewa mu gorycz rozczarowania – Ale słyszałam wiele opowieści. Różnych opowieści, dziwnych opowieści. I po prostu czuję,.. wiem, że mogę Wam zaufać.

Spojrzał na nią.

- Nie pamiętam naszej historii – powiedziała – Ale chciałabym ją pamiętać. Kończy się lepiej niż się spodziewałam.

Ich spojrzenia spotkały się i po chwili poczuł dotyk jej ust.

Pocałowali się, a on jak zwykle poczuł jakby ziemia uciekała mu z pod nóg. Miał wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Czuł się niesamowicie... w porządku, jakby wszystko miało się wrócić do normy jeśli tylko zatrzyma jej dotyk przez odpowiednio długi czas.

Nawet nie zauważył gdy osunęli się na trawę, nadal tonąc w swoich ramionach.

Gdy w końcu oderwali się od siebie, Jace miał wrażenie jakby minęły całe godziny.

Daleko na horyzoncie szarzało, nadchodził świt, ale on nie dbał o to. Teraz obchodziła go tylko dziewczyna leżąca tuż obok niego, dziewczyna, która znaczyła dla niego wszystko.

Podniosła głowę i spojrzała na niego.

- Teraz cię pamiętam, Jasie Herondale – powiedziała bardzo cicho.

Gdy tak leżeli w ciszy w swoich objęciach zapadnięcie w sen, jeszcze nigdy nie wydawało się chłopakowi takie proste.

Wojna z żelazaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz