Rozdział 20

115 9 8
                                    

Nad Alicante powoli zapadała noc. Luke stał w jasno oświetlonej kuchni. Właśnie odłożył ostatni, umyty już talerz, do zlewu i przeciągnął się, ziewając. Ten dzień dłużył się niemiłosiernie, a on marzył już jedynie o długim, głębokim śnie.

Nie było mu jednak dane zaznać go tak szybko jak miał nadzieję. Bo oto kątem oka dostrzegł, że za oknem, w cieniu sąsiedniego budynku, przemknęła jakaś wysoka, ciemna postać. Skulił się odruchowo za wysokim blatem, nie chcąc zostać zauważonym i wlepił wzrok w nocne cienie. Dobrze wiedział kto stoi kilkanaście metrów od niego. Wymknął się cichaczem do przedpokoju, chwycił wiszącą na wieszaku kurtkę i wyśliznął się z domu, nie wywołując najmniejszego szmeru. Zaczaił się za rogiem, czekał aż ciemna sylwetka go minie, po czym, czując, że jest stanowczo za stary na takie bzdury, ruszył paręnaście metrów za nią, kryjąc się w cieniach. Miał wrażenie, że jest widoczny jak na dłoni, dla każdego kto chociażby rzuci okiem w jego stronę. Starając się nie myśleć o tym jak bardzo bezsensowne i skazane na porażkę jest to co właśnie robi, utkwił wzrok w młodym Łowcy.

Alec Lightwood szedł pewnie przed siebie, nie obracając się ani razu. Jego krok był szybki i zdecydowany, a Luke'a ogarniały coraz gorsze przeczucia. Skręcali w coraz to nowe uliczki zagłębiając się w głąb miasta. Wilkołak dreptał tak za Nocnym Łowcą przez bardzo długi czas i chwilami odnosił wrażenie, jakby Alec sam do końca nie wie dokąd idzie. Zaczął się niecierpliwić, chciał w końcu gdzieś dojść, coś odkryć, przyłapać młodego Lightwooda na czymkolwiek co zamierzał zrobić i w końcu zakończyć tą absurdalną maskaradę. Minęli, wysoki, bladoniebieski dom z wąskimi oknami i strzelistym dachem i nagle Luke odniósł dziwne wrażenie, że mijają go co najmniej po raz trzeci. Zanim zdążył zrozumieć co to znaczy, Alec skręcił w kolejną, tym razem nową uliczkę. Wilkołak pośpieszył za nim, ale gdy i on skręcił za róg nie było tam nikogo.

Zatrzymał się na chwilę, niepewny co powinien teraz zrobić. Chłopak nie mógł wejść do żadnego budynku w tak krótkim czasie, ani bez żadnego szmeru, który na pewno zwróciłby uwagę, nadzwyczaj czujnego Luke'a. Ruszył powoli przed siebie, rozglądając się uważnie, wyczulony na najmniejszy ruch czy dźwięk, jakby się spodziewał, że Alec zaraz naskoczy na niego, chcąc zatłuc go na śmierć

Przeszedł powoli całą uliczkę raz, dwa razy, cztery razy. Nadal niczego nie zauważył ani nie usłyszał. Wciągnął głęboko powietrze przez nos, chcąc zdać się na swoje wilkołacze zmysły, ale niczego nie poczuł. I nagle zdał sobie sprawę, że przez cały ten czas w ogóle nie czuł zapachu chłopaka.

Coś było stanowczo nie tak.

Jasne światło rozbłysło w ciasnej uliczce, a Luke podskoczył jak oparzony i odskoczył parę metrów do tyłu czując jak strach ściska go za gardło. Po chwili jednak uspokoił się, widząc, że to tylko mała złożona na cztery kartka. Wiadomość.

Czując się bardzo głupio schylił się po nią i rozwinął ostrożnie. W słabym świetle z trudem odczytał napisane znajomym pismem słowa:

Cześć Luke

Aline tu nie było. Nie mam pojęcia gdzie jest. Magnus zniknął ze swojego mieszkania, nie możemy go wytropić, nie wiemy co się stało. Wampiry nie chcą nam pomóc. Co się dzieje z Clary? Dlaczego Nocni Łowcy jej nie szukają? Co się dzieje?

Maia

Przez chwilę mężczyzna zamarł. W jego głowie panował zupełny mętlik. Setki myśli przebiegały przez nią z prędkością karabinu maszynowego, a on miał problem z ułożeniem ich w całość. Magnus zniknął, Aline zniknęła, Clary zniknęła, Alec zwariował, a Simon powrócił. Nikt nie wiedział co się dzieje, nikt nie wiedział, lub nie chciał wyznać, gdzie są pozostali i co się z nimi stało. Dosłownie sekundy dzieliły go od zrozumienia tego wszystkiego, jasna i klarowna myśl formowała się gdzieś z tyłu jego głowy.

Jednak pochłonięty swoimi myślami nie usłyszał bardzo cichego szmeru tuż za jego plecami. Nagle poczuł jak coś uderza go z całej siły w głowę.

Zatoczył się, na wpół zaskoczony, na wpół ogłuszony i obrócił się w stronę swojego napastnika. To Alec stał przez nim ściskając w obu rękach gruby, długi kij. W głowie Luka pojawiły się tylko dwie myśli. Pierwsza: skąd chłopak wytrzasnął to ustrojstwo i druga: że oto jego wizja Aleca katującego go na śmierć kijem baseballowym w tej małej, ciemnej uliczce właśnie się spełnia. Nie zdążył zasłonić się przed następnym ciosem. Ciemność nadciągnęła z głębi umysłu, odbierając mu wzrok. Padł na ziemię, bez myśli, bezsilny.

Alec stał przez chwilę nad nieprzytomnym ciałem wpatrując się w nie beznamiętnie, jakby nie znał leżącego pod jego stopami człowieka. Nagle usłyszał ciche westchnienie w zaułku tuż za jego plecami.

Obrócił się błyskawicznie.

***

To była ciemna, cicha noc. Jace i Izzy przemykali pustymi uliczkami, nie wywołując żadnego odgłosu. Obydwoje nie byli do końca pewni jak wydostali się z ciasnego pokoju będącego ich więzieniem od paru dni. Jednak obydwoje wiedzieli, że nie wytrzymaliby tam ani chwili dłużej.

Szli więc teraz ostrożnie, omijając główne ulice, kierując się w stronę dawnego domu Amatis, chcąc spotkać się z Lukiem. Co jakiś czas wymieniali między sobą parę słów, ale przeważnie milczeli, ciesząc się upragnioną wolnością. Skręcali właśnie w jakiś ciemny zaułek, w połowie drogi do celu, gdy usłyszeli przed sobą jakiś głuchy odgłos i cichy trzask.

Przyczaili się przy ścianie wysokiego domu, wiedząc, że nikt nie powinien ich zobaczyć. Jace ostrożnie wychylił się, spodziewając się zobaczyć dwa użerające się ze sobą koty, albo coś w tym rodzaju, ale zamiast tego jego oczom ukazał się widok, który na długo miał pozostać w jego pamięci.

Alec z długim, grubym kijem w ręce stał nad nieprzytomnym ciałem Luke'a. Szczęka blondyna opadła prawie do ziemi. Isabelle, która wychyliła się tuż przy nim, chcąc zobaczyć co zwróciło jego uwagę, westchnęła, tłumiąc krzyk.

Alec odwrócił się gwałtownie. Jace był tak zaskoczony i zszokowany, że przez chwilę nie zareagował. Jego parabatai nie czekał jednak na jego ruch. Tak szybko, że blondyn ledwie to zauważył sięgnął za pas i wyciągnął długi, błyszczący niebezpiecznie nóż. Rzucił nim w ich stronę, celując prosto w głowę Jace'a.

Chłopak szybko odskoczył w tył ciągnąc za sobą Isabelle, która potknęła się, ledwo utrzymując równowagę. Jace nie miał czasu na wahanie. Kierowany adrenaliną doskoczył do sterczącego teraz ze ściany, drgającego lekko noża i wyrwał go szybkim, płynnym ruchem. Gdzieś z tyłu jego głowy przemknęła myśl, co on, do cholery, zrobi z tą bronią, skoro nie zamierza zadźgać swojego parabatai na śmierć. Zanim jednak zdążył się pohamować, wyskoczył za róg, gotowy bronić się lub walczyć, ale... Zaułek był pusty.

Jace na chwilę znieruchomiał, całkowicie zaskoczony. Izzy doskoczyła do niego, stając w pozycji bojowej, przygotowana na wszystko. Stali tak przez chwilę bez słowa rozglądając się z niedowierzaniem dookoła. Alec nie zdążyłby zniknąć w tak krótkim czasie w dodatku dźwigając ze sobą nieprzytomnego Luke'a. Nie było go na żadnym z okolicznym dachów, a wzmocniony Runami słuch Nocnych Łowców nie wychwycił żadnego szmeru.

Coś było stanowczo nie tak.

*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*

Dzisiejszy rozdział jest trochę krótszy, ale za to obiecuję, że w następnym dużo się wydarzy... :)

A teraz ważna informacja: Postanowiłam zmienić tytuł książki na: "Wojna z żelaza". Myślę, że pasuje do fabuły mojego opowiadania. Pojawi się też nowa okładka, nad którą bawiłam się przez ostatnie dni. Mistrzem grafiki nie jestem, więc zobaczymy jak ją ocenicie. Od poniedziałku znajdziecie to fanfiction już pod nową nazwą :) Zapraszam do dzielenia się swoją opinią o rozdziale w komentarzach, chętnie poznam wasze zdanie :D

Zaczytana_przez_wieki :*

Wojna z żelazaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz