-Jak masz na imię?-Zapytałam z lekkim uśmiechem opierając się o pień drzewa.
-Hm?-Mruknęła moja przyjaciółka leżąca na przeciwległej gałęzi plecami do mnie.
-Jak mam na Ciebie mówić?-Zaśmiałam się.-Nie jesteśmy już częścią tamtego świata. Dzieci wojny i te sprawy.-Ostatnie określenie najwidoczniej ją rozbawiło, bo usłyszałam cichy chichot.
-Jeff. Miło mi.-Powiedziała wesoło.-A Ty?
-Lilly. Myślisz, że pasuje?
-Podoba mi się bardziej niż Twoje poprzednie.-Westchnęła. Spojrzałam w gwiazdy.
-Piękne.-Mruknęłam. Cichy odgłos wychodzący z jej gardła dał mi do zrozumienia, że myśli podobnie.-W mieście czegoś takiego się nie zobaczy. Pełno gwiazd. Jedna na drugiej...droga mleczna. Wiesz co?
-Hm?
-Taki widok widziałybyśmy z naszego domu.
-I będziemy. Nieco inny niż za czasów ludzi, ale dom.
-Jeff, wiesz co?
-Ta?
-Jesteśmy wolne.-Wyszeptałam, a z oka spłynęła mi łza szczęścia.-Cholernie wolne!-Powiedziałam nieco głośniej.
-Tak.Obudził mnie rozpaczliwy krzyk zjadanego istnienia.
-JEFF?!-Zerwałam się z pozycji leżącej i gorączkowo szukałam dziewczyny. Po chwili jednak doszło do mnie, że głos tamtej ofiary jest inny niż mojej przyjaciółki, a w dodatku...przy niej to zombiak by krzyczał.
-Jeff?-Zawołałam nieco spokojniej.
-Tutaj tutaj.-Powiedziała od niechcenia. Spojrzałam do góry i zobaczyłam ją siedzącą z czymś w ręku. Odwiązałam się i wspięłam się do niej.
-Prosz. Zrobiłam śniadanie.-Powiedziała śmiejąc się ironicznie podając mi jakieś sucharki bez jakiegoś konkretnego smaku. Odwzajemniłam uśmiech i wzięłam "podarunek".
-Dziękuję moja kuchareczko. Nie spaliłaś nic pracując nad tym trudnym, wykwintnym daniem?-Wytknęłam do niej łobuziersko język.
-Ha ha ha.-Odpowiedziała tym samym. Wzięłam sucharka w usta i usiadłam naprzeciw niej.
-Ho obih?-Zapytałam wciąż mając jedzenie w buzi.
-Ogarniam co mamy, co potrzebujemy i daję najpotrzebniejsze, żeby były pod ręką
-Ohumiem.-Przełknęłam.-A gdzie dzisiaj idziemy?
-Musimy ogarnąć sporo rzeczy, więc dzisiaj łazimy po sklepach. Niedaleko jest miasteczko ze sklepem z bronią. Odwiedzimy je. K?
-K.-Uśmiechnęłam się do niej.Po około trzech godzinach byłyśmy w miasteczku. Wciąż panował chaos. Było pełno zombie, jak i ludzi. Żywi jednak chowali się w cieniu, w obrębie swoich 4 ścian. Nie miałyśmy wiele. Ani do obrony, ani do życia. Po drodze jednak znalazłyśmy całkiem porządne pręty, którymi mogłyśmy przebijać głowy trupom chcącym nas pożreć. Byłyśmy bardzo czujne. My obserwowałyśmy ludzi, a oni nas. W końcu jednak skręciłyśmy w uliczkę. Jedną, drugą, aż stanęłyśmy przed ciemnymi drzwiami na dole schodów.
-Wątpię, byśmy tylko my wpadły na ten pomysł.-Myślałam na głos.
-Ta. Miej broń w pogotowiu.-Skinęłam i zaczęłyśmy schodzić po schodach. Coś jednak przykuło moją uwagę. Wbiegłam spowrotem na górę i spojrzałam za zakręt. Pusto. Nerwy? Nie, to nie to.
-Lilly?-Zapytała zaniepokojona Jeff.
-Nic, nie ważne. Zdawało mi się.-Powiedziałam z lekkim, przepraszającym uśmieszkiem.
Weszłyśmy do środka bez większego trudu. Półki były już przebrane, ale wciąż było dużo przydatnych rzeczy.
-Huk wystrzału jest nam zbędny. Bierzemy "ciche" bronie. Jeden pistolet na kryzysowe sytuacje.-Mówiła pokazujác po kolei rzeczy. Wzięłam od niej spluwę i naboje i schowałam do wcześniej przyczepionego do spodni pokrowca. Schowałam łuk i strzały, a Jeff kuszę. Szybko chwyciłam katanę wiszącą na ścianie, pochwę do niej i mrugnąwszy do towarzyszki, wybiegłam na zewnątrz. Tak jak myślałam.
-Pułapka.-Powiedziałam cicho do stojącej już za mną przyjaciółki.
-Masz jakiś plan?-Zapytałam zauważywszy, że gorączkowo rozgląda się na boki. Uśmiechnęła się chytrze.
-Przecież mamy zamiar dotrwać do końca, nie?