Zombiaki w swoim truchcie były coraz bliżej nas. Kiedy Jeff kombinowała, ja czekałam w gotowości. Przybiegł pierwszy. Krew w moich żyłach zabuzowała, a serce przyśpieszyło. Cofnęłam lewą rękę trzymającą katanę i energicznie wbiłam ją w czaszkę umarlaka. Szybko wyjęłam i przecięłam kolejną czachę na pół. Wtedy zorientowałam się, że moje usta zdobi wielki uśmiech. Już miałam zaatakował kolejny łeb tym razem od góry, kiedy poczułam szarpnięcie w górę i utratę gruntu pod nogami. Jeff mnie podniosła trzymając za plecak, a ja otrzepiwszy ją szybko schowałam broń, uniknęłam ugryzienia martwego i chwyciłam się jednego z parapetów odciążając przyjaciółkę. Okazało się, że złapała linkę na pranie wiszącą nad naszymi głowami, zahaczyła nią o...coś i wspiąłwszy się do pierwszego okna upewniła się mocy linki. Dalej wszystko potoczyło się jak potoczyło.
Będąc na dachu nadal miałam wyszczerz.
-Widziałaś te epickie ruchy?-Śmiałam się naśladując poprzednie ataki na martwych. Jeff z delikatnym uśmiechem przyglądała się moim wygłupom.
-A później Twój pomysł! To było genialne!
-Heh. Aczkolwiek patrząc na przywitanie zgotowane przez mieszkańców nie jesteśmy zbyt mile widziane. Spadamy stąd, zanim będziemy miały większe kłopoty. Na razie musimy odpuścić.
-Ta...racja. Zwłaszcza, że nie bardzo umiem jeszcze walczyć.-Zaśmiałam się zażenowana drapiąc się z tyłu głowy. Ona tylko spojrzała łagodnie i ruszyła biegiem przed siebie, a ja za nią. Skakałyśmy po dachach jak ninja, co jeszcze bardziej mnie bawiło. Nigdy wcześniej nie czułam się tak szczęśliwa jak po wybuchu apokalipsy. Jednak wiedziałam, że w końcu nadejdą cięższe czasy. Zwłaszcza na początku.
Wieczorem zatrzymałyśmy się przy dużym drzewie niedaleko kolejnego miasteczka. Tym razem dużo mniejszego od poprzedniego i z prawdopodobnie dużo mniejszą liczbą żywych jak i martwych.
-Jutro poszukamy tam przydatnych ciuchów, leków, jedzenia...wszystkiego. Później ruszymy w dalszą drogę.-Objaśniła. Ja tylko skinęłam i usadowiłam się na swojej gałęzi. Zjadłam jeszcze jednego sucharka razem z Jeff i napiłyśmy się. Po tym chciałyśmy iść spać.
-Li...Jeff?-Zapytałam.
-Hm?-Jak zwykle cicho mruknęła.
-Podszkolisz mnie w walce?
-Jasne. Rano i wieczorem możemy ćwiczyć. Ewentualnie tylko wieczorem.
-Okej. Dzięki.-Spojrzałam na tył głowy towarzyszki siedzącej do mnie plecami.-Dobranoc. Kocie.
-Dobranoc kocie.-Zaśmiałyśmy się i zasnęłyśmy.Rano obudziły mnie ciche pomruki i jęki. Kiedy spojrzałam w dół, zobaczyłam pełno martwych zmierzających w konkretnym kierunku. Było ich pełno. Ledwie widziałam ziemię pomiędzy ich gnijącymi ciałami.
Jeff siedziała już obok mnie.
-Smacznego.-Wepchnęła mi z zaskoczenia sucharka sama gryząc swojego.
-Dokąd idą?
-Cholera wie. Może coś wyczuły.
-Pozostaje nam czekać...
-Ta.Pół senna oglądałam jak gnijące, łysiejące głowy mijają nasze drzewo śpiewając swą smętną piosenkę zachrypłym głosem.