Spojrzał na nas swoimi zielonymi kocimi oczami, a na jego twarzy pojawił się szyderczy uśmiech. Przypominał kota posturą, wyglądem i zachowaniem. Posiadał jego oczy, uśmiech...miał czarne zmierzwione włosy, był chudy i wysoki. Brakowało mu jedynie ogona i uszu, chociaż i tak miało się czasami wrażenie, że widzi się jak porusza swoim puchatym ogonem.
-Ktoś ty?- Zapytałam cicho, ale słyszalnie.
-Wasz wybawca!- Rozłożył dramatycznie ręce. Przewróciłam oczami.
-Dzięki.- Mruknęłam niezbyt zadowolona jego charakterem, a przynajmniej jego próbką.- A tak na poważnie...?
-Nazywam się Klemens.- Idealne dla kota...-A wy?
-To jest Jeff a ja Lilly.- Powiedziałam wskazując wpierw na moją przyjaciółkę, a poźniej na siebie.
-Zrobiłeś dużo hałasu.- Mruknęła Jeff, która dotąd siedziała cicho.
-Jak zawsze mam mocne wejścia.- Kot zaśmiał się tym swoim uśmieszkiem.
-Masz grupę?- Zapytała.
-Nie. Jestem samotnym lotnikiem, ale z tego co widzę, to dwie pewne damy mnie potrzebują.
-Więc idź do nich.- Mruknęłam.
-Więc idę.- Zaczął się do nas zbliżać rozkładając ramiona. Przewróciłam oczami i kiwnęłam do Jeffa, że czas się zbierać. Z każdą chwilą było coraz ciemniej.
Jak zwykle usadowiliśmy się na drzewie, jednak tym razem...z kimś jeszcze.
-Sorry, nie mam trzeciej liny. Musisz radzić sobie sam.- Mruknęłam od niechcenia nawet dokładnie nie sprawdzając czy owa lina nie schowała się przypadjiem gdzieś w plecaku.
-Dzisiaj ja przejmę wartę.- Szepnęłam do Jeff. Z początku nie chciała się zgodzić, ale po dłuższej namowie ustąpiła. W końcu nawet ona potrzebuje snu.Była pełnia. Na niebie rozpościerał się widok miliardów gwiazd. Gdzieś niedaleko śpiewała sowa. Na dole szeleścił lis. W oddali czasami słyszałam pomruki martwych. Ich smętne wycie i wołanie. Widok i głos takiego samotnego trupa jest w pewnym sensie przykry. Niczym zagubiona obca istota szukająca swojego przyjaciela, który gdzieś zniknął.
Spojrzałam na Jeffa.
-Przeżyjemy. Ty nie znikniesz, prawda?- Powiedziałam w myślach.Z samego ranka wyruszyliśmy w stronę gór. Żeby zdążyć przed zmrokiem dotrzeć do małego miasteczka, do którego chcieliśmy dojść musieliśmy przejść przez równie małe miasto. Panika już opadła, martwi poszli za żywymi...miasta nadal nie są bezpieczne, ale ważnym dla nas było zdążyć przed zmrokiem.
Miasto wyglądało na stare. Wszędzie stały auta. Powybijane szyby, obdarty lakier, brudne siedzenia...klasyk postapokaliptycznego świata. Na brudnych ulicach walały się śmieci, trupy i niektóre przedmioty codziennego użytku. Co jakiś czas szwędający się zombiak zachodził nam drogę, ale szybko się go pozbywaliśmy.
W pewnym momencie usłyszałam szczeki i piski.
-Psy.- Powiedziałam cicho.-Biegiem!- Prawie krzyknęłam popychając Jeffa i Klemensa. Ruszyliśmy biegiem skręcając w różne uliczki.
W pewnym momencie wszyscy się zatrzymaliśmy stojąc jak wyryci. Powoli zaczęliśmy się cofać, ale nasz zapach już się rozniósł. Wielka grupa zombiaków zaczęła truchtać w naszą stronę.
-Szlag!- Klemens zaklął pod nosem. Zaczęliśmy uciekać, ale szybko zostaliśmy otoczeni przez inną grupkę. Kot wyjął swoją piłę mechaniczną i zaczął jeździć nią po głowach zombiaków. Wyglądał tak poważnie...zupełnie inaczej niż normalnie.
-Czego stoisz?! Pomóż mi!- Wrzasnął wyrywając mnie z zamyślenia. Skarciłam się w myślach i wyjęłam katanę z pochwy. Jeff już zajęła się "swoją częścią".
Rozcięte czaszki latały wokoło i walały się po ziemi. Za każdym cięciem widziałam jak krew i cząstki ich wyniszczonego mózgu odrywając się od ostrza jeszcze chwilę za nim leci. Czerwona, klejąca się maź oplatała metal. Jeff i kot gdzieś mi zniknęli. Zostaliśmy rozdzieleni, a każdy z osobna walczył o swoją małą przestrzeń. Z każdej strony napierały na mnie ostre zęby i zgniłe acz silne łapy trupów.
Zacisnęłam zęby. Fala zombiaków powoli mnie zakrywała. Za każde zwolnione miejsce pojawiały się trzy nowe. Nawet w mieście...nawet tam nie spodziewaliśmy się takiej ilości morderczych łap.
Nie.
Nie umrę tutaj.
Poczułam ucisk na prawym przedramieniu.
Nie mogę...
Gnijąca dłoń chwyciła mnie za lewe ramię.
Nie umrę!
Wyrwałam lewą rękę z uścisku i zamachnęłam się ścinając kilka głów, po czym wbiłam katanę w łeb gryzącego mnie.
Ugryzł mnie?
Nie...to jeszcze nie koniec...
Odwróciłam się i odepchnęłam jednego, który wpadł na kilku innych. Przecięłam mózgi stojących po mojej prawej martwych na pół.
Zabiję was...
Zajebię wszystkich...Wtedy poczułam, że tracę równowagę pod wpływem czyjegoś ciężaru. Jeden wielki zombiak zwalił się na mnie. Nie mogłam się ruszać.
Tak...mam umrzeć?
Nie...mogę...Nie teraz...