- Aki?!- Zawołałam zdziwiona patrząc na chłopaka z pistoletem wycelowanym w Jeff. Szybko jednak obróciłam się tak, by nie mógł zrobić jej krzywdy.
- Oddaj mi ją, to nic wam nie zrobię.
- Dlaczego tak się na nią uparłeś?
- Jest jedną z najlepiej walczących.- Mruknął. A więc zależy mu na osłabieniu nas. Więc...dlaczego mnie jeszcze nie zastrzelił? W sensie, żeby dobrać się do niej...
- Nie dostaniesz jej.- Powiedziałam. Wtedy rzucił w moją nogę nożykiem. Kiedy upadłam na kolano, Alice wybiegła na niego i rzuciła się na jego broń. Szarpali się chwilę, aż pistolet nieoczekiwanie wystrzelił.
- Alice!- Zawołałam. Klemens podbiegł do nich i kopnął chłopaka w twarz nim ten zdążył wstać. Chwycił go za głowę i z powagą powiedział:
- Myślisz, że ile truposzy zabiłem dotąd? Żywy czy martwy nie ma różnicy.- Klemens zrobił energiczny ruch, a w powietrzu rozległo się głuche chrupnięcie. Po chwili kot wstał i kopnął ciało Akiego. Podszedł szybko do dziewczyny. Z trudem dowlokłam się do nich. Delikatnie położyłam nieprzytomną Jeff, a jej głowę ułożyłam na swojej skórze i podniosłam drugą dziewczynę.
- Alice nie opuszczaj mnie. Klemens jakoś Cię zaniesie do bazy i...i...- Wtedy zdałam sobie sprawę, że ona była podobna do nas. Ona...ona...
Wtedy poczułam mokro na dłoni trzymającej tył jej głowy.
Łza.
Płakała.
- Lilly. Osobo, która przywróciła moją wiarę...w życie...dziękuję...- Zakaszlała. Z jej ust wypłynęła stróżka krwi.
- Podziękuj ode mnie też Jeff, że przybiegła nam pomóc i...Klemens...jesteś idiotą.- Zaśmiała się, co widocznie sprawiło jej ból.- Rzucić się na faceta z bronią?
- I kto to mówi Ty głupia pindo!- Prawie wrzasnął. Jego spojrzenie było smutne.- Kurwa! Polubiłem Cię i rozkazuę Ci jako zastępca przywódcy wrócić do zdrowia!
- Heh. A kto Cię nim mianował?
- Jeszcze pytasz? Oczywiście, że ja sam!
- Lilly.- Zwróciła się do mnie.
- Tak?- Zapytałam.- Wygląda na to, że moja przygoda tu się kończy.
I delikatnie zamknęła powieki z delikatnym uśmiechem na ustach niczym anioł wracający do domu.
- To wystarczy?- Zapytał Klemens donosząc bukiet kwiatów.
- Tak. Największy jaki widziałam w życiu.- Powiedziałam z delikatnym uśmiechem. Spojrzałam na stos kamieni przykrywający ziemię, pod którą dziewczyna została pochowana.
Ułożyliśmy bukiet na szczycie stosu. Niektóre kwiaty powtykaliśny we wszystkie szczeliny między głazami tworząc grób godny zagubionego anioła.Obudziło mnie delikatne gładzenie po głowie.
Podniosłam trzeźwe już spojrzenie na przyjaciółkę.
- Wszystko w porządku?- Zapytała.
- To Ciebie powinnam o to spytać.- Zaśmiałam się.
- Czuję się wypompowana.- Zaśmiała się.
- Masz okropną ranę w brzuchu...nie dziwię się...
Zaraz po tym jak dotarliśmy do budynku naszej bazy, wzięto ode mnie Jeff i zabrano nas do szpitala. Wyjęto z mojej nogi nożyk, przemyto i zabandażowano.
Klemensa też szybko oporządzili.
Jeff za to trzeba było poświęcić trochę więcej uwagi.
Dużo uwagi.
Od kiedy znajdowała się w tym pomieszczeniu siedziałam przy niej i pilnowałam.
Aż nim się zorientowalam, zasnęłam.
- Co się w ogóle wydarzyło...?- Zapytała. Opowiedziałam jej wszystko.
- A więc Alice...nie żyje, co?- Powiedziała.
- Ta. Trochę szkoda...- Mruknęłam.
- To...przeze mnie?- Spojrzała mi w oczy.
- Nie. Ten gościu zastawił pułapkę na nas wszystkich. Ciebie chciał zabić jako cel główny, to prawda, ale nas również. Ponadto nie jesteś winna jej śmierci w nawet najmniejszym stopniu.To był koniec tej przygody.