Słowa usłyszane przez niewłaściwą osobę

11 1 2
                                    

Obudziłam się w ciemnym pokoju. Jeff leżała w szpitalu, a Famine gdzieś poleciała nim zasnęłam, więc byłam sama. Rozejrzałam się sennie po pomieszczeniu. Wstałam i podeszłam do okna. Otworzyłam je i wyjrzałam na zewnątrz. Na dole jak zawsze roznosiły się smęty i pomrukiwania. Powolne, gnijące ciała chodziły sztywno po betonowej ulicy. Wiejący wiatr zaczął poruszać moimi włosami. Przymknęłam powieki i wciągnęłam nosem zapach nocy niesiony przez niego. W myślach miałam obraz, w którym z pleców wyrastają mi czarne skrzydła i mogę wylecieć przez okno. Latać...to moje marzenie. Marzenie, które jest niemal niemożliwe...
Odeszłam od szyby i ruszyłam w stronę drzwi. Otworzyłam je i poszłam do kuchni. Mimo iż to pierwsza noc w moim pokoju od jakiegoś czasu, w dodatku prawie pozbawionego snu, obudziłam się w środku nocy. Może to niepokój? Pielęgniarka zajmująca się Jeff powiedziała, że nic jej już nie będzie i nie ma sensu, bym tam siedziała. Wygoniła mnie i zamknęła drzwi. Mimo to...denerwuję się.
Nie zapalałam światła w korytarzu, ani nigdzie poza malutkim przy ścianie w kuchni, bym widziała co robię. Kiedy nalałam sobie wody do szklanki i napiłam się, usłyszałam szept. Nie rozumiałam co mówił. Był zbyt cichy, zbyt niezrozumiały...rozbrzmiewał w mojej głowie. W pewnym momencie gdzieś na zewnątrz zerwało się stado króków krzycząc przeraźliwie.
Ich kraczenie zawsze kojarzyło mi się ze słowem "śmierć"...
Zlękłam się nagłym hałasem i upuściłam szklankę. Zaklęłam w duchu i na palcach chciałam ominąć szkło.
Stanęłam jednak na jeden odłamek, który wbił mi się w stopę. W nagłym odruchu niechcący zahaczyłam drugą nogą o stół stojący obok, w wyniku czego upadłam na ziemię.
- Szlag.- Mruknęłam wyczuwajac ręką kawałek szkła w stopie. Palce lepiły się od krwi.
Wyjęłam odłamek i pokuśtykałam do apteczki znajdującej się niedaleko.
Nim jednak zdołałam choć sięgnąć do bandaży, ostre kły chwyciła chorą nogę i zaczęły mnie ciągnąć. Bezskutecznie próbowałam chwytać czegokolwiek, by stawić im opór.
Kiedy kły puściły, zobaczyłam pysk chorego psa.
Z jego pyska kapała moja krew.
Oblizał się leniwie i patrzył na mnie z góry. Wtedy zobaczyłam, że jestem otoczona przez trupie czworonogi. Zacisnęłam zęby i powoli chwyciłam leżący obok kij od miotły.
Zagłębił kły w mojej ranie.
Jego ślina dostała się do mojego krwioobiegu.
Teraz będzie następować powolna przemiana.

Ale jeszcze się nie rozpoczęła.

Jeszcze nie umarłam, a póki żyję, nie poddam się.

Szybkim ruchem złamałam kij i ostrą częścią przebiłam czaszkę pierwszego psa, a później następne.
Chrup, chrup, chrup, chrup...
Rozbrzmiewało w akompaniamencie pisków i mojego dyszenia.
W końcu wszystkie leżały.
- Grzeczne pieski.- Mruknęłam ironicznie. Ciężko dysząc ruszyłam spowrotem do apteczki.
W jakiś sposób atak psów w "bezpiecznej strefie" jakoś mnie nie przejął. Nie czułam potrzeby wszczęcia alamu ani doszukiwania się miejsca, przez które tu dotarły.
Owinęłam bandażem jakby nigdy nic przemytą wcześniej ranę i ruszyłam do pokoju.
Wtedy zamiast w mojej głowie szept rozbrzmiał gdzieś w korytarzu.
W nieprzeniknionej ciemności.
- Ciemność Cię pochłonie...
Wszędzie wokoło rozbrzmiał cichy, delikatny śpiew.
- Słońce wschodzi, giną cienie. Słońce wschodzi, wznosi rzeź. Słońce wschodzi, złe wspomnienie. Słońce wschodzi, giniesz też.- Ostatnie zdanie było śpiewane coraz bardziej zachrypniętym głosem, a ostatnie słowo brzmiało dość przerażająco.
Poczułam wtedy czyjś dotyk. Całe moje ciało zaczęło zanurzać się w ciemności jak w czarnej wodzie. Czarne pasma zaczęły mnie wiązać, a skóra zaczynała być oblepiona czarną mazią.
Kiedy próbowałam się z tego wyrwać, zobaczyłam za oknem jak wschodzi słońce.
Kiedy jego promienie zaczęły grzać mi skórę, poczułam rozdzierający ból. Wszystko mnie piekło, jakbym została wsadzona do nagrzanego piekarnika.
W końcu jedyne co widziałam, to światło tak jasne, że aż oślepiające i ból, który powoli i boleśnie zakańczał mój żywot.

WybawienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz