Wróciłam do bazy pochłonięta myślami. Jeff miała wrócić pojutrze. Czy coś może się w tym czasie wydarzyć?
W tym świecie wszystko jest możliwe...po prostu jeszcze do tego nie przywykliśmy...
"Przepowiednia" mówi, że umrę?
Ja mówię, że nie.
Kto ma rację?
Przekonam się tego na własnej skórze.- Lilly? LIIIIILLLLYYYYY!- Z zamyślenia wyrwało mnie wołanie Alice. Jednakże...siedziała przede mną.- Czy Ty mnie w ogóle słuchasz?
- Uh przepraszam. Co mówiłaś?
- Serio nie słuchałaś całego mojego długiego wykładu...? A tak serio, to co się dzieje? Jesteś dziś jakaś...nieobecna.
- To nic.- Zaśmiałam się machając dłonią. Dziewczyna spojrzała na mnie przenikliwie.
- No dobra...skoro nie chcesz, to nie naciskam...- Spojrzałam za okno. Było około trzeciej w nocy. Połowa księżyca oświetlała dużą część ziemi.
Wtedy usłyszałam uderzenie w drzwi, które zaraz się otworzyły z hukiem. Stanął w nich zdyszany dowódca grupy walczących. Miał przerażenie w oczach. Krótkie, brązowe włosy były w nieładzie, w dodatku mokre. Pada.
- Pomocy!- Zdążył jedynie krzyknąć, po czym padł na ziemię. To mi wystarczyło, by chwycić za miecz i puścić się pędem w dół góry.
Biegłam przed siebie olewając ścieżkę biegnącą kręto. Przecinałam nogami chaszcze, ślizgałam się po błocie.
To to miałeś na myśli?
Pytałam się truposza, który i tak tych słów nie uszłyszy.Jakiś czas później byłam przed miastem. Normalnie leżałabym ze zmęczenia nie wierząc w ponowne powstanie, ale tym razem adrenalina, niepokój i waga sytuacji robiły swoje. Ruszyłam główną ulicą rozglądając się we wszystkie strony. Szukałam odgłosów...jakichkolwiek.
Znalazłam!
Ogromna grupa zombiaków podobna do tej, z którą my niegdyś walczyliśmy. Przez łby truposzów widziałam jedynie kilka ostrzy latających to w górę, to w dół zadając śmiertelne ciosy wrogowi.
Kilku z brzegu zaczęło się mną już interesować. Postanowiłam powybijać ich z brzegu torując drogę ocalałym.
Jeff! Trzymaj się!
Nie miałam skóry, ani jakiś super porządnych spodni. Musiałam uważać.Odcięłam właśnie kolejną głowę, gdy ujrzałam plecy Jeff. Tak bardzo dzisnęło mi się na usta jej imię, lecz jeśli je wykrzyknę, może wypaść z toru walki i zostać ugryzioną.
Wtedy usłyszałam przeraźliwy, męski krzyk. Jeden z nich został dopadnięty.
Jeszcze trochę, Jeff...
Wybiłam ich już tak dużo...już blisko.
Przecięłam na pół kolejną czaszkę. Inny zombiak zbliżył się w tym czasie niebezpiecznie blisko. Odruchowo go odepchnęłam, a ten wpadł na innego, który dopiero po tym się mną zainteresował. Odcięłam głowę temu i podbiegłam do drugiego tego, który dopiero teraz zwrócił na mnie swoją uwagę. Spojrzałam mu w oczy. Cholera! Serio?!
To był ten sam co ostatnio..."pan przepowiednia". Zobaczyłam na jego wybrakowanych ustach uśmiech.
- Tu mam umrzeć, mówisz?- Wbiłam miecz w brzuch truposza i spojrzałam mu głęboko w jego nienawistne oko.- Więc patrz. - Wyjęłam miecz z jego brzucha i ścięłam głowę czającego się za mną trupka. Dobiłam jeszcze trzech i pozbawiłam głowy mojego znajomego pesymistę. Stanęłam nad jego trupem.
- To Ty tu byłeś martwy od początku.- I ruszyłam zabijać dalej.W pewnym momencie utworzyłam na krótki czas wyłom między trupami.
-JEFF!- Wrzasnęłam najgłośniej jak mogłam na chwilę przymykając oczy. Dziewczyna na sekundę zastygła, a później zsczęła gorączkowo się rozglądać, aż mnie znalazła. Wyciągnęłam do niej rękę, na której zaraz uwiesił się trup. Strzepnęłam go odruchowo. Na twarzy przyjaciółki widziałam coś nieodgadnionego. Po chwili jednak już biegłyśmy uciekając z łap śmierci.
Jeff była wykończona, ja zresztą też.
Słońce było już na swoim dziennym stanowisku, gdy niedaleko od początku ścieżki górskiej zgubiłyśmy truposzy.- Wszystko w porządku? Nie ugryzł Cię żaden?- Zapytałam sapiąc. Jeff jednak nie odpowiedziała i czym prędzej chwyciła moją dłoń i dokładnie ją obejrzała.- Nie nartw się. Nie zdążył.- Zaśmiałam się.
- Ile razy jeszcze będziesz mnje straszyć?- Zapytała zirytowana, ale pełna ulgi.
- Caaaały czas.- Wystawiłam język.- Jeff teraz poważnie. Nie dopadły Cię?- Spojrzała na swoje ramię z kilkoma śladami po zębach. Zdjęła skórę, a ja zaniepokojona jej w tym pomogłam chcąc jak najszybciej dowiedzieć się prawdy.
- Tylko siniaki...- Obie odetchnęłyśmy z ulgą. Gdyby nie te skóry, byłybyśmy już od dawna martwe.- Ale...Lilly...jak...?
- Dowódca was zostawił ratując własny zadek. Dotarł do chatki i wypowiedział jedno słowo. Wybiegłam nim ktokolwiek zdołał mnie zatrzymać i oto jestem.
- Myślałam, że go dopadli...- Mruknęła.- Pan Raily lwie serce...
- Raily?- Zaśmiałam się.
- No...- Westchnęła, po czym parsknęła śmiechem.- Wielki, napakowany...Raily.- Cóż. Obiektem rozluźnienia atmoswery i jej ofiarą stał się pan Raily...he.
Wtedy dopadł nas nie kto inny jak...Klemens...szczerze, to kompletnie o nim zapomniałam, więc poczułam się trochę tym zażenowana zważając też na to, że uratował mi tyłek tak ze dwa razy.
- Dzięki za ratunek, mała.- Poczochrał mnie po głowie.- Ten wyłom dał mi szansę przeżycia, ale...nogłybyście o mnie nie zapominać!
- Przepraaaszaaam.- Zabrzmiałam trochę jak małe dziecko.- Słyszałam krzyki dopadniętego, nie widziałam więcej ostrzy, więc myślałam...
-Uh...nie dowierzasz we mnie. W sumie, to patrząc na to, że przeżyliśmy tylko my, wygląda to trochę jak urwane z kiepskiego filmu.- Zaśmiał się i pokazał swój koci uśmiech, kiedy na mnie spojrzał.
- W sumie, to przeżył jeszcze przywódca, ale tylko dla tego, że zwiał.
- A to skurwiel!- Wzburzył się.
- Z drugiej strony, to gdyby nie on, rano dostałabym po prostu wiadomość...o waszej śmierci...Dotarliśmy do chaty około południa. Jak tylko pokazaliśmy się w obrębie budynku wyszła do nas Alice. Nie pokazywała wielkiego entuzjazmu- jak to ona, ale w jej oczach widziałam ulgę.
- Wybacz. Chciałam iść, ale zatrzymali mnie...nie mogłam się wyrwać...
- Spokojnie, jest dobrze.- Próbowałam zmniejszyć jej poczucie winy.
Poszliśmy we trójkę do gabinetu "szefa". Wszyscy byliśmy zirytowani, ale zaczęłam mówić jako pierwsza zagłuszając pierwsze litery innych.
- Jak mógł pan dobrać im kogoś nie sprawdzonego na dowódcę i dopuścić do takiej sytuacji? Dlaczego w ogóle nie wysłał pan nikogo na pomoc grupie, a chętnych zatrzymał? Tamte osoby mogły przeżyć!- Z głuchym uderzeniem położyłam dłonie na jego biurku. Mino iż nie obchodziło mnie życie tamtych ludzi, zamierzałam użyć to jako argument. On jednak niewzruszenie odłożył jakieś papiery i splatając palce powiedział:
- Nie miałem zamiaru ryzykować kolejnych żyć na ratunek i tak niepewnych jednostek. Cóż, co do przywódcy, nikt nie mógł przewidzieć jak zachowa się w takiej sytuacji. Coś jeszcze.
- Co zamierza pan teraz zrobić?
- Zachować większą ostrożność przy następnych działaniach i utworzyć nową grupę walczących. Takie wypadki się zdarzają.- Wzruszył ramionami.
- Żądam przydzielenia mnie i Alice do nowej grupy walczących.- Powiedziałam znajdując okazję na bycie z Jeff w jednej grupie.
- Zgoda...jednakże grupa eksploracyjna też potrzebuje walczących. Kto was zastąpi?
- Doskonale poradzą sobie beze mnie. Wiesz przecież, że mają jeszcze dwóch walczących.- Mruknęłam z lekkim uśmieszkiem z powodu powiedzenia, że beze mnie mogą nie dać rady.
- No dobrze...niech będzie...przywódcą nowej grupy walczących będzie Jeff.- Dziewczyna widocznie się zdziwiła. Z uśmiechem na nią spojrzałam. Idealnie pasuje do tej roli.
- Wyruszacie pojutrze. Przydzielę do was jeszcze jedną osobę...
