Od rozpoczęcia apokalipsy, moje umiejętności bojowe bardzo wzrosły toteż bez problemu dostałam się do drużyny w któtej był Jeff.
Jednak wciąż nie dorastałam jej do pięt heh.
Nowa drużyna, nowi ludzie, nowe znajomości i nowe przyjaźnie.
Tiaaa...
Drużyny były siedmio osobowe.
Pomijając Jeff, Klemensa i mnie, w drużynie był jeszcze czarnoskóry mężczyzna z granatowymi oczami, wielki, potężny i silny, bez włosów, mający na imię Keda. Całkiem miły facet, jednak jeśli podpadniesz...gościu po prostu uciekaj przed jego wielkim, miażdżącym wszystko młotem.Następna, Tara, miała długie, czarne warkocze i czarne jak smoła oczy zdające się odwzorowywać jej ociekającą nienawiścią do innych duszę.
Tak w sumie, to znam ten uczuć, ale oczywiście tak się złożyło, że laska mnie nienawidzi. Jej biała skóra na twarzy zabarwia się delikatnie na czerwono i "obnaża kły", gdy wdajemy się w kłótnię. W sumie, to starałam się owych kłótni unikać starając się nie robić sobie wrogów we własnej grupie, ale jej determinacja, bym również była do niej wrogo nastawiona była ponad moje chęci. Mimo wszystko jej styl walki jest piękny, naturalny, a przede wszystkim, skuteczny. Była też dobrym taktykiem i szybko zbierała informacje. Walczyła dwoma katanami.Chodzący...a raczej biegający na wolności szaleniec był następnym członkiem grupy. Ma jedno brązowe, drugie jasno zielone prawie żółte oczy i białe, długie, rozczochrane włosy. Zawsze lata z głową w chmurach, jednak gdy przychodzi co do czego, wybija kilkanaście trupów w parę sekund swoim długim młotem. Chodząca maszyna do zabijania zombiaków. Mawiają, że Creevy na prawdę była kiedyś w psychiatryku...do czasu wybuchu apokalipsy.
Ostatni członek był chudy, drobny, ale szybki. Rudzielec walczył swego rodzaju sztyletami umieszczonymi z obu stron tzw. kija. Na imię miał Nick.
Tutaj jednak było nieco inaczej niż w poprzedniej organizacji. Tutaj wszystkie grupy miały szukać porzywienia, ocalałych i przydatnych rzeczy. Byli też łącznicy. Przekazywali informacje między bazami, które nie były ze sobą połączone.
A tego dnia, mieliśmy wyruszyć na- pierwszą dla mnie i Klemensa- wyprawę.
Po tym, jak weszliśmy do ogromnego miasta, otoczeni wysokimi, nowoczesnymi budynkami szybko wpadliśmy w tarapaty. Tak jak to w wielkich miastach bywa, otoczyła nas grupa truposzów. Nie było jednak ciężko. Wszyscy dobrze walczyli i szybko pozbyli się problemu. Przybiłyśmy sobie z Jeff piątkę i ruszyłyśmy dalej.
Weszliśmy do jednego z supermarketów. Zaczęłam przechodzić między pułkami.
Pusto, pusto, pusto...jest!
Chwyciłam przedmiot, ale gdy mu się przyjrzałam, westchnęłam.
Spleśniały chleb. Tego nie potrzebujemy.
Odrzuciłam rzecz i zaczęłam szukać dalej.
Hmmm cukierki i lizaki chyba mogą długo trzymać, nie?
Poza tym, w mojej części było tylko tyle z nadajacych się do użytku rzeczy.
Wyszliśmy więc na zewnątrz i ruszyliśmy dalej.
Wtedy usłyszeliśmy skowyt.
Powarkiwania.
Szczeki.
Psy.
Nastąpił rozgardiasz. Niedaleko zaczęła nadchodzić grupa zombie. Ścisnęłam mocno katanę.
Widziałam w zwolnionym tempie jak jeden z psów skoczył w moim kierunku. Moje ostrze przecinało jego ciało jak masło. Czaszka, mózg, gardło, wnętrzności, kości...wszystko było przecinane aż dziwnie łatwo. Kiedy przeleciały jego kawałki, odepchnęłam następnygo, który już był blisko i wbiłam mu broń w czaszkę.
Zostały zombiaki.
Wtedy Jeff odwróciła się w moją stronę i podbiegła do mnie. Zobaczyłam, że jej rana na policzku krwawi na nowo.
- Lilly, Lilly, patrz!- Zatrzymała się przede mną i uśmiechnęła się.- Umiem nową sztuczkę!- Zabrzmiała jak małe dziecko. Wytknęła język przez środkową szparę w policzku. Wyglądało to dziwnie i...uroczo? Na moje usta wpełzł delikatny uśmiech.
- Cieszę się, że masz radochę...- Odepchnęłam truposza i przecięłam mu głowę.- Ale uważaj na trupy...- Odcięłam następnego. Jeff z uśmiechem odwróciła się, zrobiła kilka kroków i upadła.
- JEFF!- Wrzasnęłam i podbiegłam do niej zabijając zonbiaki, które zdążyły podejść w te kilka chwil. Położyłam obok broń i położyłam jej głowę na kolanach. Odsunęłam jej włosy z twarzy i sprawdziłam czoło.
Miała gorączkę. Rozejrzałam się. Jeden truposz już wyciągał po nas łapska, kiedy zjawiła się Creevy, która im je zmiażdżyła.
- Ofiary? Już?- Spojrzała przekrzywiając głowę. Na jednym policzku miała ranę, która tak jakby tworzyła uśmiech. A raczej pół uśmiech.
- Zemdlała. Mogło wdać się zakażenie czy coś...- Powiedziałam próbując ukryć strach przed tym, że z tego nie wyjdzie. Creevy w tym czasie pozbyła się kolejnych z szerokim uśmiechem na ustach. Wyglądała jak szaleniec.
- Pozbędę się ich.- Zaśmiała się.
- Dzięki.
- Za co? Ja tylko zabijam trupy.- Zaśmiała się z własnego żartu. Kącik moich ust delikatnie się podniósł. W końcu znalazła się tu w tym momencie specjalnie.Poczułam delikatne gładzenie po głowie. Dłoń powoli przesuwała się po włosach i wracała na czubek głowy, by zaraz zrobić to samo. Tak dawno mi tego nie robiono...miałam ochotę tak leżeć i cieszyć się tą przyjemnością. Zaraz jednak coś do mnie dotarło.
Otworzyłam oczy i podniosłam głowę.
- Jeff!- Pisnęłam widząc, że przyjaciółka się obudziła. Delikatnie, bojąc się, że każdy mój dotyk sprawi jej ból ją przytuliłam i pocałowałam w czoło.- Tak się bałam...
- Co się stało?- Zapytała rozglądając się po czarnym pokoju. W przeciwieństwie do normalnych pokoi szpitalnych, ten był czarny. Czarne ściany, pościele, podłoga. Cały biurowiec był w podobnym stylu, więc może po prostu uznali, że nie ma sensu zmieniać tego tu? Cholera wie.
- Zemdlałaś po tym, jak rozerwała Ci się ta rana.- Wskazałam na jej policzek.- Pozabijaliśmy zombiaki i zanieśliśmy Cię tu. Pielęgniarka mówiła, że jeśli się obudzisz, reszta leczenia powinna przebiec dobrze. Nie wiem co to miało znaczyć, ale cóż.- Wtedy Jeff delikatnie się zaśmiała.
- Jak nie umrę, to przeżyję, ta?- Uśmiechnęłam się delikatnie.
- I z tego co widzę, to przeżyjesz.